Outlast to jeden z najlepszych horrorów, który nawiedził sprzęt ósmej generacji. Po świetnym przyjęciu gry przez recenzentów i wymagających miłośników gatunku, nie było wątpliwości, że pojawienie się drugiej części jest tylko kwestią czasu. Mamy rok 2017 i po kilku przesunięciach daty premiery, w końcu debiutuje Outlast 2. Czy studio Red Barrels udźwignęło presję związaną z olbrzymimi oczekiwaniami? Moim zdaniem, nie do końca, ale o tym później.
W Outlast 2 wcielamy się w Blake’a Langermanna – kamerzystę, który wraz z żoną, dziennikarką śledczą – Lynn Langermann, kręci dokument o tajemniczej śmierci młodej, ciężarnej dziewczyny na pustyni Arizony. Zdarza się jednak nieszczęście i helikopter, którym lecą badać sprawę, rozbija się w Supai w pobliżu Wielkiego Kanionu. W trakcie zdarzenia nasz bohater wypada z helikoptera i poturbowany budzi się na stoku, kilka metrów nad płonącym wrakiem. Gdy do niego dociera, okazuje się, że jego żony w nim nie ma, wyrusza więc ją odnaleźć. Po dotarciu do pobliskiej, opustoszałej i skąpanej w mroku wioski, szybko orientuje się, że w tym miejscu dzieją się dziwne i niedobre rzeczy.
Im dalej naszym bohaterem brniemy przed siebie, tym okolica zdaje się być mniej przyjazna, aż w końcu docieramy do ostatniego punktu informującego nas, że mamy przerąbane. Poznajemy szczupłą kobiecą postać z kosturem, która zamiast się przywitać, zamierza w brutalny sposób pozbawić naszego bohatera przyrodzenia. Akcja szybko nabiera tempa. Odnajdujemy żonę, a za chwilę dostajemy manto i znowu ją tracimy na rzecz chrześcijańskiej sekty prowadzonej przez niejakiego Papę. Jest to przywódca religijny, który wymyślił sobie, że jedynym sposobem na powrócenie w łaski rozgniewanego Boga, jest podrzynanie gardeł dzieciom. Mało tego, okolicę zamieszkują jeszcze zbuntowani heretycy, którzy również nie są nam przychylni. A nasz biedny Blake, w całym tym zamieszaniu próbuje odnaleźć piękną Lynn. Nie pomaga mu w tym jego sypiąca się psychika, która od czasu do czasu wysyła go w psychodeliczną podróż do szkolnych czasów. W trakcie wizji, błąkamy się po korytarzach katolickiej szkoły i staramy się rozwikłać pogrzebaną przed laty traumę z czasów dzieciństwa.
Tak przedstawia się początek fabuły w Outlast 2, który napędza nasze działania i nakreśla nam cel główny, oprócz rzecz jasna nadrzędnego, którym jest przetrwanie. Ogólnie jest klimatycznie i strasznie, tylko w tej drugiej kwestii efekt jest krótkotrwały. Twórcy postawili na sprawdzone straszaki – ciemność, alienacja, spaczona religijność, okultyzm, flaki, krew, cierpienie dzieci. Jest to mieszanka wybuchowa, która niestety sprawdza się przez pierwsze 2 godziny. Później wszystko nam powszednieje, a gra zamienia się z pełnokrwistego horroru w przygodówkę z dreszczykiem. Po części może jest to wina bardziej otwartych lokacji. Oczywiście otwartych nie w sensie dosłownym, gdyż rozgrywka jest do bólu liniowa. Po pewnym czasie zaczynamy zdawać sobie sprawę, że Red Barrels wystrzelało już wszystkie naboje, a nam zaczyna brakować chociażby pogardzanych przez miłośników horrorów – Jump scare. Tytuł po prostu zmienia się w skradankę bez możliwości cichej eliminacji, w której zamiast kolesi z karabinami unikamy psychopatów z maczetami. A więc prawie jak na stadionie.
Pod względem mechaniki, twórcy postanowili trzymać się sprawdzonych w pierwszej części rozwiązań i praktycznie nic nie zmienili. Nasz bohater ma w swoim wyposażeniu jedynie kamerę cyfrową, którą rejestruje ważne wydarzenia, fotografuje notatki oraz korzysta z funkcji zbliżenia, noktowizora i rejestratora dźwięku. Ta ostatnia jest czymś nowym i umożliwia za pomocą dwóch mikrofonów usłyszeć zbliżające się z oddali kroki oraz rozmowy oponentów. By jednak móc skorzystać z energożernych funkcji kamery, musimy zadbać o zapas baterii. Możemy je zdobyć podczas eksploracji mieszkań i piwnic, podobnie zresztą jak bandaże potrzebne do opatrywania ran. Te jednak przydają się znacznie rzadziej, gdyż zazwyczaj po bezpośrednim starciu, nie ma co po nas zbierać. W Outlast 2, tak samo jak w pierwszej części, nasz bohater nie jest zwolennikiem stosowania przemocy, nawet jeśli ta miałaby być użyta w samoobronie. Podczas starcia istnieją tylko trzy drogi – ucieczka, ukrycie się lub śmierć. Miejsc na schowanie się jest całkiem sporo: szafy, łóżka, wysoka trawa, puste beczki, beczki z wodą, z przykrywką, z krwią. Co ważne, podobnie jak w Obcy: Izolacja, ukrycie nie gwarantuje nam, że nie zostaniemy odnalezieni. Choć bez dwóch zdań, Obcy był zdecydowanie bardziej inteligentny od sekciarzy z Outlast 2.
Wspominałem wcześniej o braku możliwości przeciwstawienia się napastnikom. O ile w Outlast taką postawę można sobie było jakoś logicznie wytłumaczyć, o tyle bierność w Outlast 2 jest dość drażniąca. Podczas gry Blake pokazał najwięcej ikry kopiąc bezbronną, obłąkaną staruszkę. W trakcie skradania czasami aż się prosi, nawet nie tyle zabicie wroga, ale chociażby jego chwilowe ogłuszenie. W bohaterze nie ma ani odrobiny desperacji czy chęci zemsty na ludziach, którzy dopuścili się okropnych zbrodni i Bóg jeden wie, co zrobili z jego żoną. Dobrym rozwiązaniem byłoby również wprowadzenie możliwości chwilowego odwrócenia uwagi wrogów – rzut kamieniem, cokolwiek. Skoro już nasz bohater bije się jak baba (zdaje sobie jednak sprawę, że wiele kobiet miałoby więcej ikry od niego), to niech chociaż okaże odrobinę sprytu.
Kolejną sprawą, która sprawiła, że nowa odsłona serii Red Barrels, nie wskoczyła na wyższy poziom, jest liniowość. Nie chodzi mi o fabułę, ale o samą rozgrywkę. Akcja pierwszej części rozgrywała się w ośrodku badawczym dla obłąkanych, tak więc była to lokacja zamknięta, a brak alternatywnych ścieżek akceptowaliśmy bez dyskusji. W Sequelu jednak lokacje są spore, a mimo to wiedzie przez nie jedna słuszna ścieżka. Nie można tego nie zauważyć i nie odczuć ograniczenia swobody narzuconej nam przez twórców. Poza tym lokacje są dość puste. Praktycznie każde mieszkanie jest otwarte, co zachęca do eksploracji, ale okazuje się, że nie mamy czego w nich szukać. Listy, baterie i bandaże, są rozlokowane zazwyczaj w miejscach położonych na wiodącej ku celu ścieżce. Niemal nie sposób je przeoczyć.
Jak już jesteśmy przy czepianiu się, to niezbyt podobała mi się struktura gry, którą twórcy podzielili na sekwencje. Narzucają nam w każdej z nich inny styl gry. Raz mamy się skradać, raz biec co sił w nogach. Endless runner w horrorach według mnie nie sprawdza się najlepiej. Ale skoro już jesteśmy przy bieganiu i mobilności, to na szczęście bohater dysponuje odrobinę większym arsenałem ruchów niż dziennikarz z pierwszej części. Protagonista doskonale radzi sobie z przeskakiwaniem nad przepaściami, wspinaczką, czołganiem się w trawie lub ze wślizgami podczas ucieczki. Z pewnością nie jest to Dying Light, ale jak już mamy uciekać, to fajnie, że jest trochę urozmaiceń.
Oprawa graficzna to największy atut Outlast 2. Same animacje postaci podczas gameplay’u, być może nie stoją na najwyższym poziomie, gdyż ich ruchy bywają dość sztywne, jednak lokacje zaprojektowane są z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Oprawa, ogólny projekt otoczenia oraz świetnie zrealizowane oświetlenie mają decydujący wpływ na klimat gry. Udźwiękowienie również jest na najwyższym poziomie – świetnie buduje napięcie oraz dodaje wydarzeniom odpowiedniego dreszczyku. Warstwie technicznej też trudno cokolwiek zarzucić. Podczas gry nie doświadczyłem jakichkolwiek bugów czy spadków płynności animacji. Tak więc produkcja pod względem jakości wykonania została wypuszczona w stanie nienagannym.
Względem Outlast 2 miałem olbrzymie oczekiwania, którym gra nie do końca sprostała. Nie jest to produkcja zła. Jednak uważam, że twórcy skupili się na mało ważnych dla gatunku aspektach. Dostaliśmy niezłą, pełną brutalności a momentami nawet niesmaczną historię, która sprawia, że gra z pewnością okaże się hitem YouTube. Outlast 2 pozbawiony jest jednak świeżości i dosłownie nie wnosi nic nowego do gatunku a wręcz przeciwnie, wiele elementów upraszcza. Oczekiwałem pełnokrwistego horroru, w trakcie ogrywania którego będą musiał zmieniać bieliznę, otrzymałem klimatyczny symulator chodzenia z dreszczykiem oblany flakami i krwią. Outlast 2 jest jak świetnie wyglądające danie, które niestety ktoś zapomniał doprawić.
Kopię recenzencką dostarczył producent gry.