O Yeti! – recenzja filmu

O Yeti!1
foto: DreamWorks Animation

W ostatnich tygodniach Chiny są na świeczniku całego świata. Pomijając już kwestie polityczne i wojnę handlową USA z Państwem Środka, ostatnio Chiny wywołują aferę za aferą, dotykając różnych sfer życia – od sportu, przez telewizję, na branży growej skończywszy. Wiele podmiotów i firm posiada chiński kapitał, dlatego nie w smak im komentarze odnośnie trwających już kilka miesięcy protestów proautonomiczne w Hongkongu, a jeden niewłaściwy post na Twitterze może spowodować wycofanie się chińskiego rynku z całego sportowego segmentu. Na deser pozostaje kontrowersyjny odcinek „South Parku”, który został bezlitośnie zbanowany w Chinach.

Ale co ma to wszystko wspólnego z filmem „O Yeti!” spytacie? Hollywood już dawno ogląda się na kapitał chińskich widzów, dlatego coraz częściej blockbustery przenosząc akcję filmu do Państwa Środka, czy angażując w jednej z ról drugoplanowych słynną gwiazdę tamtejszego rynku kinowego. Teraz możemy być świadkami zupełnie nowego trendu, czyli tworzenia produkcji we współpracy z chińskimi studiami, które będą skierowane właśnie do chińskiego widza, odwołując się do ich mentalności, natury i estetyki, ale jednocześnie na tyle uniwersalne, że będzie można pokazywać ja na całym świecie. Dosyć jednak o kwestiach pobocznych, bo „O Yeti!” to film na tyle dobry, że pomijając kwestie polityczne i gospodarcze, warto się nim zainteresować.

2 5
foto: DreamWorks Animation

Yi (Chloe Bennet) jest samotniczką – jak sama twierdzi – z wyboru. Nigdy nieobecna w domu, przez cały dzień podejmuje się prostych prac, aby zarobić na wycieczkę dookoła Chin. Tego pragnął jej zmarły ojciec, a ona chce spełnić jego marzenie. Nie ma czasu dla swoich dawnych przyjaciół – dwójki kuzynów Penga (Albert Tsai) i Jina (Tenzing Norgay Trainor). Pewnego razu na dachu swojego domu, Yi znajduje rannego stwora, który najwyraźniej poszukiwany jest przez tajną organizację paramilitarną, a konkretniej biznesmena Burnisha (Eddie Izzard), który przed laty napotkał Yeti i teraz pragnie jednego zdobyć, aby pokazać go całemu światu i odzyskać utracony status wśród naukowców. Yi dowiaduje się, że Yeti pochodzi z Himalajów. Nazywa go Everest (Joseph Izzo) i obiecuje, że zaprowadzi go do domu. Gdy podczas ucieczki przed uzbrojonymi oddziałami dowodzonymi przez dr Zarę (Sarah Paulson), do Yi i Everesta dołącza Peng i Jin. Cała czwórka przeżyje magiczną przygodę, która poprowadzi ich do najbardziej niezwykłych miejsc w Chinach.

Na wstępie muszę ponarzekać trochę na jakość oprawy całej animacji, która szczególnie na początku, może starszym widzom nieco przeszkadzać. Gdy w tym roku dostaliśmy taką perłę animacji jak „Toy Story 4”, ale też wysokiej jakości „Angry Birds 2”, ciężko od razu przyzwyczaić się do wyraźnie kulejących animacji i miejscami niskiej jakości oprawy wizualnej „O Yeti!”. Szczególnie może to dziwić, że film kosztował aż 75 milionów dolarów, a wygląda zauważalnie gorzej od drugiej części Wściekłych ptaków, których budżet wyniósł o 10 milionów mniej. Na szczęście, gdy wraz z bohaterami opuścimy Szanghaj i wyruszymy do barwnych regionów rolniczych, czy zawładniętych dziką naturą, film zyskuje oprawą artystyczną, która zamazuje niedoskonałości techniczne. Szczególnie scena na polu pełnym żółtych kwiatów robi tu ogromne wrażenie i łatwo wtedy zapomnieć, że film pod względem oprawy wizualnej rozpoczął się nie najlepiej. W zalewie różnej jakości animacji w kinach, „O Yeti!” i tak trzyma dosyć wysoki poziom.

3 5
foto: DreamWorks Animation

Nieźle, choć bez większych zaskoczeń prezentuje się historia. Początkowo może przypominać zeszłoroczną „Małą stopę”, czy tegorocznego „Praziomka”, choć jest zdecydowanie mniej złożona. Ale również opowiada o tolerancji, sile przyjaźni, wartości rodziny, empatii, oraz o tym, że pozory potrafią mylić, a wszystko to w konwencji kina przygodowego dla najmłodszych widzów. Fabuła poprowadzona jest schematycznie i bez większych zaskoczeń, ale tempo akcji jest na tyle dobrze poprowadzone, a liczba żartów nie przysłania tego co w tej historii jest najważniejsze, że ciężko na „O Yeti!” się nudzić. Nawet główni bohaterowie, którzy oparci są na archetypach, przechodzą większe i mniejsze przemiany podczas przeżywania kolejnych przygód, dlatego łatwo ich zrozumieć i polubić, choć w gruncie rzeczy niczym szczególnym się nie wyróżniają.

4 3
foto: DreamWorks Animation

„O Yeti!” dostarcza przyjemnej rozrywki dla całej rodziny. Może nie jest to tak ambitna produkcja jak „Toy Story 4”, nie wzrusza jak ostatnia część trylogii „Jak wytresować smoka”, ani nie dostarcza tak wiele humoru jak „Angry Birds 2”, ale ma sympatycznych bohaterów, a śledzenie ich przygód nie zanudzi nikogo. Wyróżnia się za to na tle wspomnianych produkcji estetyką i poetyką połączenia ze sobą natury i sztuki, zresztą charakterystyczną dla niektórych krajów azjatyckich. Sprawia to, że podobnych produkcji mogliśmy do tej pory szukać wyłącznie w Chinach. Teraz Hollywood wychodzi naprzeciw, oferując nieco inną wrażliwość na opowiadanie historii w filmach animowanych.

Ocena: 6/10

Oceny wszystkich zrecenzowanych przez nas filmów możecie sprawdzić na MediaKrytyk.
Recenzja O Yeti!
Yi jest samotniczką – jak sama twierdzi – z wyboru. Nigdy nieobecna w domu, przez cały dzień podejmuje się prostych prac, aby zarobić na wycieczkę dookoła Chin. Tego pragnął jej zmarły ojciec, a ona chce spełnić jego marzenie. Nie ma czasu dla swoich dawnych przyjaciół – dwójki kuzynów Penga i Jina. Pewnego razu na dachu swojego domu, Yi znajduje rannego stwora, który najwyraźniej poszukiwany jest przez tajną organizację paramilitarną, a konkretniej biznesmena Burnisha, który przed laty napotkał Yeti i teraz pragnie jednego zdobyć, aby pokazać go całemu światu i odzyskać utracony status wśród naukowców. Yi dowiaduje się, że Yeti pochodzi z Himalajów. Nazywa go Everest i obiecuje, że zaprowadzi go do domu. Gdy podczas ucieczki przed uzbrojonymi oddziałami dowodzonymi przez dr Zarę, do Yi i Everesta dołącza Peng i Jin. Cała czwórka przeżyje magiczną przygodę, która poprowadzi ich do najbardziej niezwykłych miejsc w Chinach.
6
Ocenił Radosław Krajewski