Obecnie twórcy gier indie muszą nieźle się nagimnastykować, żeby stworzyć produkt wysokiej jakości, który jeszcze dobrze się sprzeda. Trzeba mieć pomysł, wróć, garść pomysłów, pieniądze i czas, aby stworzyć coś, co nie zniknie w zalewie podobnych produkcji. Z jednej strony łatwo oddzielić ziarna od plew, bo te zazwyczaj rozpoznamy dość szybko, chociażby wędrując po kolejnych stronach Steama, w poszukiwaniu interesujących tytułów. Z drugiej, trzeba umieć wstrzelić się w trend (zombiaki, battle royale) albo tworzyć nietypowe produkcje, najlepiej miksując kilka rozwiązań lub gatunków w jeden spójny kod. Przyjrzyjmy się MOTHERGUNSHIP, który swoją premierę miał dwa tygodnie temu.
Shooter jakich mało
MOTHERGUNSHIP to gra stworzona przez studia Grip Digital i Terrible Posture Games. Ci drudzy odpowiadają zresztą za Tower of Guns, którego MOTHERGUNSHIP jest w pewnym sensie sukcesorem. Gra jest podobna do tego tytułu sprzed 4 lat, nie tylko poprzez ten sam miks gatunków, ale można zauważyć również podobne projekty wrogów. Generalnie można traktować MOTHERGUNSHIP jako lepszą wersję poprzedniej gry. Przejdźmy jednak do konkretów. Omawiany tytuł jest połączeniem FPSa, bullet-hellu i rougelike’a. Połączenie oczywiście nietypowe, gdyż bullet-hell trochę gryzie się z shooterem w pierwszej osobie. Kiedy leci do Ciebie każdy pocisk, a to jest esencją bullet-hella, możesz go ominąć, ale ciężko o to, gdy widzisz tylko otoczenie przed sobą. To oczywiście smaczek zwiększający poziom trudności, który dodatkowo pcha rozgrywkę bardziej w stylu DOOM. Brzmi dobrze? No pewnie – starasz się by ominąć każdą kulę, zbierasz zdrowie, skaczesz z platformy na platformę – jest szybko, czasem chaotycznie czasem, ale nie na tyle, by to przeszkadzało. Musisz być w ciągłym ruchu żeby przeżyć.
Od poziomu do poziomu
Historia w MOTHERGUNSHIP jakaś tam jest, można ją ominąć, choć niby dlaczego skoro nie wypada źle. Autorzy postarali się czasem o jakiś humor, czy burzenie czwartej ściany, za co oczywiście należą się brawa – zawsze lepiej, gdy strzelanie jest opakowane w dobry i przemyślany sposób. Celem jest zniszczenie statku MOTHERGUNSHIP. Gracz korzysta z bazy wypadowej, może wybierać misje główne i poboczne dające różne korzyści, czy ulepszyć swój kombinezon. Misje polegają na przechodzeniu losowo generowanych poziomów, zwykle przejść trzeba ich 6-7 do finału, w którym czasem stajemy na przeciwko bossa. Poziomy choć są losowe, potrafią się powtarzać, różniąc się zwykle kosmetyką, czyli innym rozmieszczeniem przeciwników (ich też za wielu nie ma), czy sekretami. W danym poziomie może być kilka różnych drzwi za którymi znajdować się może „zwykły poziom”, wyzwanie lub totalna loteria, gdzie ryzykujemy tym, że trafimy do bardzo trudnego etapu. Zdarza się też, że w lokacji umieszczony jest sklep, gdzie za zebrane monety kupimy części do konstruowania broni.
Majsterkowicz
To główna część gry – przed każdą misją wybieramy zestaw części z których tworzymy pukawki. Następnie łączymy je w sposób praktycznie dowolny. Dzięki temu i w lewej, i w prawej ręce, mamy śmiercionośny oręż, będący wytworem naszej wyobraźni (no, trochę przesadzam, części też się powtarzają). Jest jednak haczyk, gdyż elementy „rogalikowe” w grze sprawiają, że gracz ginąc podczas przechodzenia poziomu, traci fanty. Jeśli mógłbym coś zmienić, to przede wszystkim zniósł limit fantów na misję. Pierwszy poziom trzeba przechodzić z wybrakowanym ekwipunkiem, a zwykle brakuje też monet żeby dokupić coś konkretnego w sklepie. Parę takich rzeczy jest irytujących, gdyż losowość potrafi dopiec już na samym początku, a początek niestety jest dosyć utrudniony. Mimo to, gra wciąga od pierwszych chwili, jej mankamenty wychodzą dopiero z czasem. Konfigurowanie swoich broni bawi od razu, dochodzą potem nowe fanty i jest jeszcze lepiej. Brakuje trybu kooperacji, do czasu, bo obiecują twórcy, że zostanie dodany w sierpniowej aktualizacji. Wtedy sens grania jest jeszcze większy – sam co-op to oczywiście dwukrotnie większa frajda, ale i MOTHERGUNSHIP jest stworzone do grania w trybie współpracy. Gracze mogą się wzajemnie uzupełniać swoimi broniami i umiejętnościami.
Czekaj na przyjaciela
Jeśli miałbym polecić komuś MOTHERGUNSHIP, to przede wszystkim fanom oryginalnych pomysłów. Cena premierowa nie jest zła, bo osiem dyszek to nie jest majątek, ale brakuje obecnie kooperacji, czyli trybu, który pozwoliłby Wam dać zdecydowanie więcej radości i godzin rozgrywki. MOTHERGUNSHIP nie wygląda źle, ma w sobie dobrą, dynamiczną rozgrywkę oraz kilka godzin zabawy, choć z pewnością nie spodoba się tym, którzy nie lubią losowości w grach. Konstruowanie broni daje radę. Podsumowując, MOTHERGUNSHIP to dobra gra, zwłaszcza w zbliżającym się do końca okresie „ogórkowym”.