Ostatnie 2-3 lata to istny renesans zapomnianych zdawałoby się gatunków gier. Bo kto by jeszcze dajmy na to, 10 lat temu pomyślał, że w 2015 roku może powrócić archaiczny już dla ówczesnych graczy Baldur’s Gate? I co więcej, odnieść sukces jako Pillars of Eternity. Albo, że rok wcześniej jeszcze większą popularność zdobędzie kolejna odsłona Wolfensteina lub w tym roku powróci DOOM? Zawsze, kiedy widzę lub słyszę ten ostatni tytuł to mam dziwne uczucie. Jakby w głowie zaczynała mi grać muzyka metalowa, a do dłoni samoistnie wchodziła strzelba. Mniejsza…
Doom jest bowiem ojcem FPSów. Tak, możecie mnie zjeść. Nie wynika to jednak z mojej niewiedzy. Po prostu Wolfensteina 3D uważam za swoistego dziadka tego gatunku. Reszta tych wcześniejszych gier to takie ubogie praszczury. Nie odmawiam zasługi Wolfowi, co to, to nie. Tylko porównajcie go sobie z Doomem. Wolfenstein 3D był sam w sobie prekursorem przecierającym szlaki, ale to Doom go przebił, rozwinął pomysły i sprawił, że gatunek zaczął żyć. Wróćmy więc dzisiaj do tego pamiętnego tytułu w kolejnym artykule z cyklu Klasycznie!
A stało to się w 1993 roku za sprawą id Software. Legendarnej już firmy, dla osób zaznajomionych z branżą od razu kojarzącej się z takimi nazwiskami jak Carmack lub Romero. Swojego czasu byli to najwięksi przodownicy i wizjonerzy. Każdy ich kolejny tytuł przebijał jakąś barierę technologiczną. Notabene przez nich wcześniej ustawioną. Nie da się stworzyć gry w pełnym 3D po Doomie? Duh… robimy Quake’a.
Nie inaczej było z Doomem, który jak już napisałem, przebił to, co było wręcz niemożliwe do przebicia po Wolfensteinie 3D. Dzisiaj może ciężko to zauważyć, ale wtedy Doom robił wrażenie. Graficznie to był szczyt ówczesnych możliwości dlatego też bardzo wielu osobom gra po prostu nie ruszała. Niestety jestem nie do końca odpowiednim człowiekiem do wspominania tamtych lat, bo ja najzwyczajniej w świecie tego problemu już nie miałem. Grałem w Dooma dopiero w latach 2000, czyli sporo lat po jego premierze. I szczerze? Dla mnie dalej jest to jeden z najlepszych FPSów.
Nawet teraz, kiedy mamy masę przeróżnych przedstawicieli tego gatunku na rynku, pierwszy Doom może jak najbardziej się podobać. Dlaczego? Bo jest to czysta zabawa i kwintesencja grania. Tego starego i dobrego grania. Po co mi fabuła? Ja chcę wcielić się w skórę jakiegoś kozaka, biegać i strzelać do demonów w rytmie rocka i metalu. Albo przecinać ich piłą. No… ewentualnie rozczłonkowywać rakietnicą.
I wiecie co się z tym wiązało w 1993 roku? Kontrowersje. Myślicie, że dzisiaj gry mogą wywołać szum w mediach? Wymyślcie machinę czasu i cofnijcie się do roku, w którym wydano Dooma. Dla wielu stowarzyszeń był to szatański wręcz twór. I już wcale nie chodzi o wszechobecną przemoc (dzisiaj brzmi to dosyć śmiesznie patrząc na takiego Brutal Dooma). Choć Doom nigdy nie był horrorem, to jednak dwie pierwsze odsłony serii miały dosyć… szatański klimat. Zwłaszcza w poziomach rozgrywających się w późniejszych etapach gry.
Napisałem, że fabuła w Doomie jest niepotrzebna. Co nie oznacza, że jej tam wcale nie ma. Tylko co czwarty gracz o tym nie wie, a połowa ma to zwyczajnie gdzieś i chce robić piekło… demonom z piekła. Zacznijmy może od początku. W niezbyt określonej przyszłości ludzkość wspina się na wyżyny. Leci na Marsa i pod pieczą Zjednoczonej Agencji Kosmicznej (UAC) zakłada tam kolonie. Cele korporacji nie są jednak zbyt szczytne. W placówkach na Marsie i jego księżycach prowadzone są tajne eksperymenty. Jeden z nich ma na celu połączenie siecią portali księżyce Phobos i Deimos. Początkowo wszystko idzie po myśli naukowców. Jednak w pewnym momencie dzieje się coś niespodziewanego. Z portali zaczynają wychodzić dziwne stworzenia. Jest już za późno, UAC otworzyło bramy do piekła…
Wcielamy się w samotnego, jedynego ocalałego marine w całej placówce. Oprócz przeżycia naszym jedynym celem będzie skopanie tyłków piekielnym legionom i uświadomienie im, jakim błędem było zadarcie z ludzkością. Doom Guy jak zwykło się zwać naszego protagonistę, w tańcu bowiem nie próżnuje (chciałem użyć innego, dość podobnego wyrażenia, ale jesteśmy na portalu). Robi rzeź na księżycach Marsa, a potem jak gdyby nigdy nic schodzi do piekła. Spoiler? Nie sądzę, Dooma nie da się zaspoilerować.
A to wszystko podczas trzech epizodów. Podzielonych na osiem głównych poziomów każdy, w tym jedno starcie z bossem na każdy epizod. Do tego również jeszcze jeden ukryty etap sekretny, co daje nam łączną ilość trzech. W rozszerzeniu do Dooma został wprowadzony kolejny, czwarty epizod. W mojej opinii jest on jednak sporo słabszy od podstawowej gry. Nie jest to może jakaś imponująca liczba, ale poziomy są po pierwsze złożone, a po drugie pełne sekretów.
Jeśli o nich mowa, to twórcy w Doomie zrezygnowali z wolfensteinowego punktowania i zbierania kosztowności na rzecz nieco bardziej „urealistycznionego” podejścia w postaci ulepszeń zdrowia i pancerza. Bo wiecie, w Wolfensteinie mogliśmy wynieść z podziemi absolutnie całe złoto i kosztowności Hitlera. W Doomie po prostu podnosimy dodatkowe punkciki bądź premie.
Nie znaczy to, że poszukiwanie sekretów jest jakieś mniej ambitne. Żeby ukończyć na 100% poziom w Doomie trzeba wręcz chodzić z nosem w ścianach. Niektóre przejścia są tak ukryte, że absolutnie niemożliwe jest ich odkrycie za pierwszym razem. Dlatego w Doomie czerpie się taką przyjemność z parokrotnego przechodzenia tych samych plansz. Uwierzcie mi, to się nie nudzi, szczególnie jeżeli możemy robić bez żadnych ograniczeń siekę z demonów, przy użyciu całego arsenału najróżniejszych broni. Swoją drogą, dlaczego teraz bronie nie mogą brzmieć jak w Doomie? Tutaj czuć siłę wystrzału. Za to takim Call of Duty? To takie pukawki z plastiku. Odgłosy w Doomie z 1993 są lepsze niż w grach z 2016!
A to wszystko w rytmie… rocka i metalu. Tak, powtarzam się. Bo musicie wiedzieć, że Doom ma fenomenalną ścieżkę dźwiękową. Wiąże się z tym jeden aspekt. Kawałki są w niektórych momentach bliźniaczo wręcz podobne do prawdziwych utworów metalowych np. zespołów Metallica, Iron Maiden, czy AC/DC. Oczywiście nikt nie miał zamiaru pytać wtedy o prawa autorskie, a zbieżność jest zupełnie przypadkowa. W sumie… kogo to obchodzi? Byle przyjemnie się szlachtowało demony.
Tak myślę i myślę, i dochodzę do wniosku, że Doom jest genialną grą. Nawet dzisiaj to jeden z lepszych FPSów. I właściwie to po co mi nowe gry, jak jest tyle fenomenalnych i grywalnych klasyków? Bo Doom się nie starzeje i jak bawił kiedyś, tak bawi i teraz. Oczywiście jest to wyolbrzymienie i nie zrozumcie mnie źle, ja lubię jak najbardziej grać w nowe tytuły, jednak Doom ma to ponadczasowe coś. Naprawdę zachęcam wszystkich do sięgnięcia po tę produkcję.
A możecie mieć do tego okazję, chociażby dzięki Steamowi. No albo dzięki takiej Cenedze, która to niedawno postanowiła wydać kolekcję starych Doomów w edycji pudełkowej. To nie jest żadna reklama, czy coś w tym stylu, bo warto wspomnieć o geście wydawców w stronę klasycznych produkcji. Chociaż nie wiem, jak wiele osób się na to skusi, patrząc na fakt, że gra ma już ponad dwadzieścia lat. E tam! To może teraz zbiorcze wydanie pierwszych Wolfensteinów, Wolfensteina 3D, Spear of Destiny i Return to Castle Wolfenstein. Co, Cenego? Byłoby naprawdę miło!
No ale dobra, pora kończyć. To co dzisiaj? Piła motorowa, czy strzelba?