Czasami raz, czasami kilka razy w roku, w gąszczu gier platformowych trafia się perełka o nieprzeciętnych walorach artystycznych – takie małe arcydzieło, w które każdy szanujący się gracz, niezależnie od gatunkowych preferencji, powinien zagrać. Little Nightmares zachwycało klimatem i oprawą na długo przed premierą i było dla mnie mocnym kandydatem do miana takiego właśnie dzieła. Jesteście ciekawi jak zakończyła się konfrontacja oczekiwań z rzeczywistością?
Tarsier Studios, które ma doświadczenie w produkcji całkiem niezłych gier familijnych na konsole Sony (LittleBigPlanet, Tearaway Unfolded), dość niespodziewanie przygotowało tytuł multiplatformowy, który zdecydowanie odbiega od konwencji rodzinnego grania. W Little Nightmares kierujemy poczynaniami małej dziewczynki w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym. Ma ona na imię Six i w zupełnie niejasnych okolicznościach budzi się w tajemniczym ośrodku nazwanym The Maw. Jest to wielki statek, który okazuje się dla bohaterki więzieniem, a dla gracza wielkim placem zabaw. Twórcy nie silą się na wprowadzenie nas w historię czy wyjaśnienia arkanów sterowania. Znajdujemy się w mrocznym i nieprzyjemnym miejscu, tak więc forma naszej aktywności jest oczywista – musimy jak najszybciej opuścić to miejsce. Podczas podróży, która składa się z pięciu etapów, napotykamy przerażające i groźne postacie, w konfrontacji z którymi nie mamy najmniejszych szans. Naszą jedyną bronią jest więc spryt, który pozwala nam niespostrzeżenie prześlizgnąć się obok obleśnych monstrów.
Zdradzanie szczegółów fabularnych Little Nightmares nie ma większego sensu, gdyż w grze nic nie jest wprost powiedziane. Groteskowe kreatury, z którymi musimy się zmierzyć, są ponoć uosobieniem dziecięcych lęków. Nie wiem, jak przebiegało dzieciństwo twórców gry, ale za moich czasów straszny był Gargamel. Produkcja jest bardzo enigmatyczna, nie zaznamy w niej żadnego dialogu czy chociażby notatki. Wszystko co twórcy mieli graczom do przekazania, ujęli w obrazie. Symbole i szczegóły to jedyne źródła informacji. Przebiegnięcie więc przez grę bez refleksji, nie da nam żadnej odpowiedzi. Choć nawet uważni gracze mogą mieć różne opinie na temat samej bohaterki oraz historii ujętej w Little Nightmares. W sieci aż roi się od interpretacji, ale lepiej się z nimi zapoznać dopiero po ukończeniu gry.
Teraz sobie należy zadać pytanie, czy enigmatyczność produkcji studia Tarsier możemy rozpatrywać w kategoriach wady? No bo czy jest sens grać w grę, której historię nie do końca się rozumie? Oczywiście, że tak, bo właśnie fabuła Little Nightmares jest nie tylko tłem do gameplay’u, ale sama w sobie jest grą. Zmusza nas do myślenia, gdyż w tej produkcji nic nie dzieję się bez powodu, a treścią jest każdy element otoczenia. Poza tym sam klimat gry połączony ze zrównoważoną pod względem poziomu trudności i różnorodną rozgrywką, pcha nas cały czas do przodu.
Pod względem mechaniki, gra jest bardzo przystępna. Repertuar zagrań Six jest dość ubogi: szybki bieg, podskok, chwyt, kucanie oraz oświetlanie drogi zapalniczką. Niby niewiele, ale gdy ma się pomysł na grę, to takie niewiele może spokojnie wystarczyć. Wspinamy się więc na przeróżne platformy, które w zależności od miejsca, w którym się znajdujemy mogą być drabiną, stosem książek, brudnych talerzy bądź też katalogiem bibliotecznym. Innym razem musimy popisać się refleksem, szybko pokonując jakiś niedługi odcinek omijając przeszkody i unikając przy tym zagrożenia. Jednak kwintesencją rozgrywki są fragmenty skradankowe, w których musimy unikać potworów i sprytnie przedostawać się do kolejnych sektorów The Maw. Należy przy tym uważać pod czym i za czym się chowamy, ale również po czym stąpamy. Potrącenie leżącego na podłodze naczynia, bądź nadepnięcie na deskę starej skrzypiącej podłogi natychmiast zdradza nasze położenie. Wówczas próba ucieczki zazwyczaj kończy się fiaskiem.
Dość ważnym elementem zarówno fabuły jak i gameplay’u są Nomy. To małe stworki w stożkowatych czapeczkach, które w wielu miejscach towarzyszą protagonistce. Są one również rodzajem znajdźki, którą zaliczymy, gdy stworka przytulimy. Innymi elementami, które możemy zbierać podczas gry są posągi, które należy roztrzaskać oraz świeczki i lampy naftowe, które możemy zapalać. Te drugie pełnią głównie funkcję użytkową.
Oprawa wizualna Little Nightmares jest osobliwa, mroczna i bogata w szczegóły. To jedna z tych gier, w które chce się zagrać po obejrzeniu pierwszego screena. Każde pomieszczenie, każda lokacja jest inna i ani przez moment nie mamy wrażenia, że już byliśmy w podobnym miejscu. Świetna grafika została doprawiona równie udaną warstwą audio. Tupot małych stóp i bardzo żywe odgłosy otoczenia w połączeniu z niepokojącymi dźwiękami, tworzą niezwykle klimatyczną mieszankę.
Pod względem technicznym Little Nightmares sprawdza się prawie bez zarzutu. Zdarzają się drobne błędy jak przenikanie kończyn potworów przez drobne obiekty, ale występują one rzadko i nie mają wpływu na rozgrywkę. W zasadzie trudno się czepiać nowej produkcji studia Tarsier, gdyż jest ona niemal skrojona na miarę. Na pewno dla niektórych minusem może się okazać długość rozgrywki, gdyż 4 godziny na ukończenie liniowej gry, nie są wynikiem, który komuś zaimponuje. Jednak nie zapominajmy, że mamy do czynienia z grą Indie. Oczywiście pewien niedosyt po ukończeniu zabawy pozostaje, ale nie jest on pochodną niewykorzystanego potencjału. Choć zabrzmi to jak truizm – szkoda że wszystko co dobre, szybko się kończy. Po prostu chciałoby się więcej.
Little Nightmares to growy majstersztyk. Gra, w którą powinien zagrać każdy gracz, niezależnie czy tytuły indie są w orbicie jego zainteresowań, czy też nie. Od dawna nie miałem okazji przechodzić tak udanej produkcji, którą mógłbym określić bogatą listą pozytywnych przymiotników: urzekająca, klimatyczna, intrygująca, tajemnicza, świetna.
Grę do recenzji dostarczył polski wydawca Little Nightmares, firma CENEGA