Kingdom Come: Deliverance nie jest grą oczywistą, która porywa gracza w wir wydarzeń od pierwszej chwili. Pierwsze pięć godzin zajmie nam przebrnięcie przez swojego rodzaju tutorial, który może wzbudzić obawy, co do dalszej atrakcyjności tytułu. Gra od czeskiego Warhorse rozkręca się powoli, w każdym aspekcie i wymaga nabicia sporej ilości godzin, żeby dać się bliżej poznać. Dziś dokładniej przyjrzymy się temu co Kingdom Come: Deliverance ma do zaoferowania oraz spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ten średniowieczny RPG ma aspiracje do zajęcia miejsca na półkach z klasyką, obok tytułów takich jak Gothic, Wiedźmin czy Skyrim?
Pomiędzy indie a AAA
To rozdarcie widać dość wyraźnie. Budżet przeznaczony na produkcję był dużo wyższy od większości gier niezależnych, ale z drugiej strony produkcje z segmentu AAA mogą pozwolić sobie na dużo wyższe wydatki. Warhorse zaserwowało nam grę z dużym otwartym światem, trzymając się jednak swojej wizji zaoferowania graczom produktu nieco różniącego się od tych dostępnych na rynku. Wszechobecny realizm był mocno sygnalizowaną cechą w materiałach przedpremierowych. W praktyce wyszło to w moim odczuciu średnio i trochę na wyrost, ale to opowieść na inny czas. Podczas zwiedzania wykreowanego świata ciągle odnosiłem wrażenie, że na pewne elementy zabrakło funduszy lub czasu, a inne, te dopieszczone, są całkowicie zbędne. Widać, że twórcy chcieli zrealizować jak najwięcej swoich pomysłów. Gdyby dysponowali większym budżetem, moglibyśmy czekać na premierę przez kilka kolejnych lat, a finalny produkt mógłby być bardzo obszerny. Chęć zawarcia wszystkiego w jednej grze wcale, nie musi wyjść produkcji na dobre, szczególnie, gdy chce się to zrobić w sposób realistyczny. Chyba każdy z nas kojarzy tego mema o real life, mówiącego, że grafika epicka, ale fabuła i sposób rozwijania postaci do niczego. Wydaje mi się, że lepiej skupić się na dopracowywaniu szczegółów niż chaotycznym dodawaniu zawartości.
Po co ten pośpiech?
Kingdom Come: Deliverance jest grą, której poświęcić trzeba sporo czasu. Nie tylko na rozwój postaci czy wykonanie zadań. Tą grą da się cieszyć po prostu w niej przebywając. Wypad do lasu, czy przejażdżka tymi zwyczajnymi, a jednak tak pięknymi łąkami dają dużo frajdy. Dobrym przykładem „tracenia” czasu może być mechanika polowania. Po pierwszych chwilach spędzonych z łukiem w dłoni byłem na skraju załamania, głowiąc się kto mógł wpaść na taki pomysł? Strzelając z łuku nie mamy celownika, a to gdzie poleci strzała, musimy opanować metodą „na oko”. Upolowanie pierwszego zająca polegało na wystrzeliwaniu strzał na oślep i późniejszym zbieraniu ich w gęstwinie lasu. Z czasem nabiera się wprawy i odkrywa, że kłusownictwo może być nie tylko przyjemne ale i dochodowe. Przykład polowania można odnieść do poprzedniego akapitu. Mamy wprowadzoną ciekawą mechanikę, ale zupełnie niedopracowaną. Gdy za ofiarę weźmiemy jelenia czy dzika, nie położymy ich jedną strzałą. Trafić musimy czasem kilkukrotnie, a dzikie zwierzęta całkowicie nam na to pozwalają, nie robiąc sobie kompletnie nic z odnoszonych ran. Każda z mechanik zaprojektowana została tak, by na początku przygody nasz bohater Henryk był kompletną ciapą. Trudno wywnioskować czy był to zabieg uwiarygadniający jego chłopskie pochodzenie czy może chęć sztucznego wydłużenia produkcji o czas stracony na niepowodzenia. Jest to dość charakterystyczny element, który nie każdemu przypadnie do gustu. Szczególnie negatywnie nastawieni mogą być gracze preferujący mięsistą rozgrywkę, nie pozwalającą się nudzić nawet przez sekundę.
Słowiańska rzeczywistość
Warhorse rezygnując z elementów fantastycznych postawił przed sobą niezwykle ciężkie wyzwanie jeśli chodzi o kreacje i atrakcyjność zadań. Wszystkie tajemnice muszą znaleźć realne wytłumaczenie, bo przecież magia to bujda. I tak oto czaszka diabła znaleziona pod kościołem okazuje się sprytnie spreparowanym podstępem, a mieszczanki próbujące przywołać duchy zmarłych zostają zabite nie przez demony, a przestraszonych drwali. Kingdom Come: Deliverance naprawdę daje radę jeśli chodzi o opowiadane historie. Quest detektywistyczny, w którym musimy nakłonić księdza do złamania tajemnicy spowiedzi bez dwóch zdań dopisałem do listy swoich ulubionych zadań z gier. Trochę gorzej sprawa wygląda jeśli chodzi o samą mechanikę. Najbardziej rzuciło mi się to w oczy przy wykonywaniu zadań pobocznych. Łażenie od punktu A do punktu B za bardzo daje się we znaki. Przemieszczając się pomiędzy miastami, dzięki szybkiemu transportowi możemy poczuć się przygnieceni przez powtarzalność i nudę w sposobie rozwiązywania zadań.
Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie
Starcia bronią białą to kolejny z elementów budzących zainteresowanie, ale i nieco odpychający. Gdy już załapiemy podstawy ofensywy, defensywy i staniemy w szranki, system walki sprawi wrażenie oryginalnego. I o ile starcia 1 na 1 mogą przywodzić na myśl średniowieczne pojedynki, to przy wymianie ciosów w większych grupach, starcia prezentują się gorzej. Sztuczność i drętwość biją po oczach z każdej strony. Mamy tutaj do czynienia z walką na śmierć i życie, i ciężko jest wyobrazić sobie, żeby tak zachowywał się wojak w sytuacji zagrożenia. Starcia są chaotyczne i mało czytelne. Jak wiemy, Henryk herosem nie jest, dlatego dla dwóch żołnierzy nie powinien stanowić większej przeszkody, szczególnie gdy jeden z nich wyposażony jest w berdysz/halabardę? i ma spory zasięg. W zamian tego przeciwnicy pozwolą nam wyprowadzać ataki i dadzą się zregenerować. Walka to kolejny z mocno promowanych elementów, który sprawdził się średnio i nie chciałbym, żeby inne produkcje korzystały z podobnego rozwiązania. W moim odczuciu, twórców czeka daleka droga do uczynienie go atrakcyjniejszym i bardziej przystępnym.
Kingdom Come: Deliverance VS klasyka
Chcąc doszukiwać się porównań powiedziałbym, że Kingdom Come miejscami przypomina Skyrim. Jednak czy ten czeski indyk jest w stanie zyskać popularność giganta od Bethesdy? W to raczej wątpię. Przygody Henryka ze Skalicy to gra dobra, potrafiąca wciągnąć na wiele godzin. Wydaje mi się jednak, że do pełnego sukcesu zabrakło jej efektywności, a podczas gry raczej nie uświadczymy efektu opadnięcia szczęki. Nie ma smoków, magii i epickich bitew, co w jakiś sposób trzyma tę grę w odstawce od głównego nurtu. Dobrym przykładem na uwiarygodnienie tej tezy może być seria Wiedźmin. Wystarczył jeden smok, by tytuł zyskał miano niezapomnianego. A tak poważnie, to rokuję, że Kingdom Come: Deliverance zostanie zapamiętany, ale nigdy nie uzyska tytułu gry kultowej. Dla mnie dużo ważniejsze jest to, że gra od Warhorse została dobrze przyjęta i nieźle się sprzedała, co pozwoli twórcom na utrzymanie się w branży. Potrzeba nam więcej deweloperów z wizją, niepodążających utartymi szlakami i niebojących się eksperymentować. Wokół gry zebrała się już całkiem spora społeczność fanów, co owocuje coraz większą ilością modów usprawniających i urozmaicających rozgrywkę. Jestem pewny, że wielu graczy po kilkudziesięciu godzinach spędzonych w średniowiecznych Czechach zdało sobie sprawę, że niezauważenie oberwali strzałą Kupidyna i podobnie jak ja naprawdę polubili się z Kingdom Come.
Kopia gry została dostarczona przez gog.com
Kingdom Come: Deliverance możecie zakupić tutaj