Dying Light to nie pierwszy kontakt z tematyką zombie wrocławskiego Techlandu. Studio wcześniej stworzyło średnio oceniane Dead Island. Marka ta nie należała do nich, więc postanowili stworzyć zupełnie nowy produkt jakim jest właśnie Dying Light. Uwielbiam klimaty związane z apokalipsą zombie, dlatego naprawdę nie mogłem się doczekać tego tytuły. Czy sprostał moim oczekiwaniom? Zapraszam do przeczytania poniżej recenzji.
FABUŁA DYING LIGHT
Miasto Harran nie wita nas przyjaźnie. W pierwszych sekundach po lądowaniu naszego bohatera próbują zabić przestępcy, a chwilę później kąsa go krwiożerczy zombiak. Cudem zostaje uratowany przez ludzi z tak zwanej „Wieży”. Kyle Crane budzi się po kilku dniach w zupełnie nowej dla niego rzeczywistości. Otrzymuje numer 37 i aby zrealizować swoją misję musi zostać jednym ze zwiadowców. Na dodatek przy życiu trzyma go tylko lek antyzyma, który nie leczy infekcji wirusa, ale hamuje jego rozwój, dzięki czemu nie przemienia się w potwora. Tak właśnie zaczyna się historia Kyle Crane tajnego agenta GRE zesłanego do zainfekowanego miasta w celu zlokalizowania i przejęcia plików z wirusem.
Dying Light nie powala fabularnie, lecz czego moglibyśmy się spodziewać po grze opowiadającej o epidemii zombie? Historia według mnie nie jest zła, a liczne dodatkowe misje znacznie ją rozwijają i ukazują dramat miasta. Szybko dowiemy się, że mimo epidemii w Harram zostało przy życiu wielu ludzi, którzy chętnie zlecą nam swoje problemy do rozwiązania. Spotkamy tu na przykład reżysera, który przybył do miasta, aby tanim kosztem nakręcić film o zombie czy rozżalonego mieszkańca opowiadającego o olimpiadzie, która odbyła się kilka lat temu i miała zmienić wiele w mieście. Na naszej drodze spotkamy również mniej poczytalne osobniki jak np. syna chcącego zdobyć czekoladki dla swojej mamy, która jest kukłą. Wśród napotkanych postaci nie zabraknie także ludzi napadniętych przez zombie czy schwytanych przez żołnierzy. Pomagając im zyskujemy cenne punkty przetrwania oraz różnego rodzaju ekwipunek.
FABUŁA NIE JEST TAKA WAŻNA?
W Dying Light to nie fabuła najbardziej wciąga, ale możliwości jakie otrzymujemy. Możemy prawie swobodnie eksplorować miasto Harram. Dlaczego prawie? Ponieważ na swej drodze spotkamy setki nieumarłych. Jest ich kilka rodzajów. Najbardziej pospolite są wolne i zagrozić mogą jedynie w grupie. Inne wielkie bardzo odporne na obrażenia uderzają w nas młotem, spotkamy także osobniki plujące kwasem czy wybuchające na nasz widok. Przeciwników najlepiej eliminować bronią białą lub koktajlami mołotowa, ponieważ broni palnej jest mało i lepiej zostawić ją na ludzi. Poza tym odgłosy strzałów czy wybuchów sprowadzają w naszą stronę większe ilości nieumarłych oraz ich szybkie wściekłe odmiany, które potrafią się wspinać robić uniki i gonić nas przez długi czas. Dzięki umiejętności pankura nasz bohater może w miarę bezpiecznie poruszać się po dachach i walczyć jedynie w ostateczności. Sama możliwość skakania po różnych elementach jest świetnie wykonana. Na początku trzeba chwilę się przyzwyczaić do skakania (trzeba spojrzeć na krawędź, na którą chcemy się wspiąć), ale wraz z praktyką poruszamy się po mieście bardzo sprawnie, skacząc z dachu na dach i przeskakując przeciwników, co sprawia niebywałą frajdę.
Podczas wędrówki spotkamy również ludzi, z którymi będziemy musieli walczyć. Jest to znacznie bardziej wymagający przeciwnik zwłaszcza, gdy posiada broń palną. Wrogie jednostki potrafią kopać, rzucać w nas nożami, sparować ciosy i robić uniki. Na początku gry lepiej więc unikać konfrontacji.
Gra całkiem zmienia oblicze, gdy nadchodzi noc. Poza rodzajami zombie wymienionymi wcześniej dochodzą szybkie, zwinne i mordercze odmiany potworów. Gdy nas wykryją rozpoczynają pościg, a osobnika takiego jest naprawdę trudno ubić. Ich jedynym słabym punktem jest strach przed światłem UV, dlatego warto przed nocną eskapadą na miasto mieć w zapasie sporą liczbę flar oraz latarkę UV. Sam przez pierwsze dni kładłem spać bohatera na czas nocy. Warto jednak wyruszać do Harram po zmroku, ponieważ dostajemy wtedy podwójne punkty doświadczenia, a gdy zginiemy nie tracimy punktów przetrwania. Łatwiej przez to jest wylevelować naszą postać, co przyda się w późniejszych misjach. W Dying Light nie ma poziomu trudności, wiec wykonując niektóre zadania ze słabo rozwiniętą postacią naprawdę się natrudzimy.
ROZWÓJ POSTACI
Dochodzimy tu do ważniej kwestii, jaką jest rozwój naszego bohatera. Mamy trzy drzewka rozwoju. Pierwsze to poziom przetrwania, który rozwijajmy jedynie realizując misje oraz pomagając napotkanym na drodze ludziom. Drugie drzewko to zwinność którą rozwija się w czasie wspinaczek i uprawiania pankura. Ostatnia klasa to siła fizyczna rosnąca wraz z eliminacją przeciwników. Za awans na wyższe levele otrzymujemy punkty, które wydajemy na dodatkowe umiejętności bohatera. Tutaj mamy najróżniejsze opcje od klasyków jak większe życie czy lepszą kondycję do bardziej oryginalnych opcji jak kamuflażu przed zombie (smarując się zwłokami nieumarłych, co umożliwia nam przez chwilę spokojną ich eliminację). Z czasem wyrywanie się zombiakom czy skopywanie ich z dachów robi się coraz bardziej efektowne. Zyskujemy również kotwiczkę, która pozwala prawie latać miedzy budynkami. Jest to naprawdę satysfakcjonujący i dobrze przemyślany element gry. Po prostu z chęcią ruszamy wykonywać dodatkowe misje czy skaczemy po budynkach by podrasować naszą postać.
BRONIE
W grze mamy kilka rodzajów broni palnej i bardzo ograniczoną amunicję, dlatego przede wszystkim walczymy bronią białą od zwykłych gazrurek, kluczy francuskich, młotków po miecze, sierpy czy kosy. Każdą broń, podobnie jak w Dead Island, można ulepszyć i dodać do nie jakieś dodatki, jak np. rażenie prądem czy podpalanie. W czasie eksploracji miasta i u handlarzy odkrywamy nowe plany ulepszeń do naszego oręża. Nawet najbardziej wypasiona broń nie jest wieczna i w czasie użytkowania psuje się. Od jej rodzaju zależy ile razy będziemy mogli ją naprawić, a gdy limit się skończy pozostaje ją sprzedać lub wyrzucić z ekwipunku. Ciągłe zużywanie broni zmusza nas do zwiedzania miasta, przeszukiwania trupów oraz otwierania zamkniętych skrzyń czy samochodów. Zebrane rzeczy możemy przerobić lub sprzedać u handlarzy. Różnego rodzaju elementów ekwipunku jest od groma.
WADY DYING LIGHT
Grafika wygląda świetnie jednak w czasie rozgrywki na konsoli PlayStation 4 kilka razy straciła klatki. Na szczęście było to sporadyczne zjawisko (gdy na ekranie szalał w czasie jednej misji ogień). Szkoda również, że w grze jest jedynie automatyczny zapis. Nie możemy sami zapisać rozgrywki, gdyż robi to za nas gra w punktach kontrolnych. Niestety rzuca się również w oczy powtarzalność zombie. Jest ich stanowczo za mało i zdarza się, że obok siebie znajdują się dwa identyczne stwory. Małym szczegółem niewpływającym na rozgrywkę jest mimika postaci. Jest sztuczna i sztywna. Średnio oceniam również polski dubbing. Czasami odnosi się wrażenie jakby niektórzy aktorzy odczytywali kwestie z kartki. Poważnym minusem mogą być sztampowe powtarzalne misje dodatkowe polegające najczęściej na tym samym – znalezieniu danego przedmiotu i dostarczeniu go do osoby zlecającej zadanie.
PODSUMOWANIE
Techland wykonał kawał dobrej roboty produkując Dying Light. Apokaliptyczna wizja miasta opanowanego przez zombie wygląda świetnie, a dodatkowo jest bardzo grywalna. Szczerze polecam wybrać się w podróż do Harram.