Będąc młodą dziewczyną zawsze chciałam grać w gry video. Spędziłam godziny grając w The Sims na moim pierwszym komputerze, a potem kolejne godziny przechodząc kolejne levele w grze Jazz Jackrabbit. Potem przyszła kolej na gry z czarodziejem o bliźnie w kształcie błyskawicy i kolejne części The Sims oraz wszelakie wersje Sims City.
Uwielbiałam, kochałam gry. Pamiętam, jak niemalże płakałam w Dragon Age: Origins, bo nie mogłam uratować jednego miasta (moja postać miała za niski level) i jak bardzo cieszyłam się, że mogę zagrać jako dziewczyna. Ten mały, prawie nieważny fakt sprawił, że wszystkie moje inne zainteresowania odeszły na dalszy plan. Liczyło się tylko zabijanie Mrocznych Pomiotów, rzucanie czarów i pierwsze próby nieudanego romansowania w grze video.
Po paru latach przerwy wróciłam do mojej miłości. Zawsze gdzieś na boku widziałam, jak rozwijają się gry, jak grafiki z roku na rok robią się coraz lepsze, jak historie są coraz to bardziej wciągające i emocjonujące. Oglądałam jak mój starszy kuzyn wykonuje skok wiary w niemalże wszystkich grach Assasin’s Creed i jak jako Delsin Rowe pokonuje kolejnych członków DOZ.
W listopadzie 2014 coś się zmieniło. Był to miesiąc, w którym wydano grę Dragon Age: Inkwizycja.
Drogi czytelniku, muszę się przyznać, że totalnie oszalałam na punkcie tej gry. Oglądałam wszystkie let’s play’e na jakie trafiłam na YT, oglądałam jak inni tworzą swoich bohaterów, jak ich nazywają, kreują ich historię. Po trzech miesiącach oglądania stwierdziłam: dosyć. Albo oszaleje, ale zagram sama w Dragon Age: Inkwizycję.
I tak w lutym 2015 roku, po zakupie PlayStation 4 i najnowszej produkcji BioWare, w końcu stało się.
Zagrałam. I jaka to była gra!
W trzeciej odsłonie serii Dragon Age, gracz wciela się w Herolda Andrasty (andastrianizm jest religią w świecie gry, która łączy wiele różnych krajów), jedyną osobę, która przeżyła wybuch Konklawe. To podczas niego miało dojść do porozumienia między magami a zakonem templariuszy. Nie jest to świat, w którym magia rządzi życiem politycznym (chyba, że mówimy o Imperium Tevinteru, ale to inna historia); magowie zamknięci są w kręgach, a pilnują ich tam Templariusze. Czarodzieje szkoleni od dziecka, aby stać się pełnoprawnymi członkami kręgu, muszą przejść rytuał Katorgi, podczas którego stawiają czoła swoim najgorszymi koszmarami w pustce (miejsce, do którego trafiają wszystkie dusze i z którego bierze się magia, jest odgrodzona od realnego świata za pomocą zasłony) i pokonać demona. Jeśli demon wygra, magowie stają się plugawcami i zostają natychmiast zabici przez templariuszy.
Konklawe miało na celu pogodzić obie strony. Magowie się zbuntowali (mogliśmy to zobaczyć w Dragon Age II, gdzie graliśmy jako Champion z Kirkwall), kręgi upadły i zaczęła się otwarta wojna między nimi a Zakonem Templariuszy. Wszyscy, łącznie z jego organizatorką , Boską Justinią V (taka żeńska wersja papieża, sprawuje pieczę nad religią w Thedasie), liczyli że obie strony dojadą do kompromisu i pokój zostanie osiągnięty.
Coś jednak poszło nie tak i już na początku gracz zostaje wepchnięty do tego pełnego magii świata jako jedyny ocalały z wybuchu konklawe. Co się stało? Co spowodowało eksplozję, która otworzyła olbrzymi wyłom w niebie między światem fizycznym a pustką? Na te pytania będziemy musieli odpowiedzieć. A to, moi mili, dopiero początek…
Może się wydawać, że gracz zostaje od razu wrzucony na głęboką wodę. Konklawe? Pustka? Magia? O co chodzi? Jeśli jeszcze dodamy do tego wybór ras, którymi możemy grać – ludzie (obecnie rządzący większością państwa w świecie Dragon Age), krasnoludy (odporni na magię, zazwyczaj mieszkają pod ziemią w miastach wybudowanych w skałach), elfy (niegdyś rządzili całym Thedas, jednak przez wojny, które toczyli między sobą, ich gatunek stał się ludem koczowniczym, który ledwo może przetrwać) i qunari (opisać ich można jako olbrzymich ludzi z rogami, o których niewiele wiadomo, jako iż jest to rasa bardzo skryta. Po raz pierwszy można nią grać w serii Dragon Age) – to gracz, bez znajomości poprzednich części może czuć się zagubiony.
Dragon Age: Inkwizycja próbuje, za pomocą kodeksów i ksiąg, które można przeczytać w grze, przybliżyć graczowi uniwersum. Może on również rozmawiać z jednym z wielu bohaterów i zadawać im pytania. Począwszy od Varrica, krasnoluda z imponującymi włosami na klatce piersiowej, kończąc na żelaznym byku, qunari podróżującym wraz ze swoją niewielką grupą wojowników do wynajęcia. Wśród bohaterów, którzy mogą wejść w skład naszej pięcioosobowej drużyny mamy między innymi Serę, dosyć trzepniętą elfkę strzelającą z łuku, maga Doriana z Imperium Tevinteru oraz Kassandrę posługującą się mieczem i tarczą, którą poznajemy na samym początku gry. Możemy wybierać z dziewięciu towarzyszy, z czego różnią się oni klasą (mamy magów, łotrzyków z podziałem na łuk i sztylety, wojowników posługujących się mieczem i tarczą oraz bronią oburęczną).
Oprócz bohaterów którzy są naszymi kompanami w walce, poznajemy w trakcie rozgrywki również doradców. I tak, naszym ambasadorem zostaje Józefina Montilyet. Dowódcą sił zbrojnych staje się Cullen Rutherford (dobrze znany graczom z Dragon Age: Początek oraz Dragon Age II), a mistrzynią sekretów i naszych szpiegów jest Leliana. To z pomocą tej trójki będziemy wykonywać misje przy stole narad.
Bohaterowie są, moim zdaniem, najmocniejszym atutem gry. Większość questów pobocznych polega albo na znalezieniu czegoś, albo na przyniesieniu czegoś na drugi koniec mapy. Główna fabuła też pozostawia trochę do życzenia, bowiem bez znajomości poprzednich gier, gracz może mieć problemy z immersją i szybko się zniechęcić.
W Inkwizycji mamy również, jak to w grach studia BioWare bywa, opcję romansu, jednak różniąca się ona od poprzednich części cyklu. I tak na przykład w Dragon Age: Początek mogliśmy naszym kompanom darować drobne upominki, które zwiększały wskaźnik przyjaźni. W Inkwizycji jednak nie ma żadnych prezentów, są tylko opcje zaznaczone sercem. Nie możemy również romansować z każdym, bowiem jako ludzka kobieta nie wyjdzie nam romans z magiem Solasem, którego miłość możemy zdobyć tylko jako elfka, ale za to grając mężczyzną możemy romansować z Dorianem, magiem z Tevinteru. Jeśli wolimy bardziej romantyczne zdobywanie wybranki naszego serca, to grając jako mężczyzna musimy kierować swoje kroki do Kassandry. Jeśli wolimy przygodne romanse, to drzwi Żelaznego Byka stoją dla was otworem, niezależnie od rasy czy płci.
Jednak, czy Dragon Age: Inkwizycja jest grą dobrą? Do tej pory się nad nią rozpływałam, więc z pewnością rozgrywka i misje poboczne muszą stać na wysokim poziomie?
Niestety, choć uwielbiam Inkwizycję, to nie jest ona grą bez wad. Mimo licznych obszarów do odkrycia wydają się one czasami strasznie puste. Jeśli zaś chodzi o questy poboczne to gra cierpi na syndrom “przynieś, znajdź i pozamiataj”. Nie zmienia to jednak faktu, że gra się w nią niezmiernie przyjemnie nawet robiąc misje poboczne. Niestety, wpływ naszych decyzji na zakończenie przygody, nie jest to aż tak widoczny jak w grach typu “open world”, które wychodzą obecnie. Dopiero przy dodatku Intruz, który jest wydanym niemal po roku od podstawki, swoistym epilogiem, widać jak nasze decyzje wpłynęły na świat Dragon Age oraz na losy bohaterów.
Czy mimo niezbyt udanych questów pobocznych warto sięgnąć po Dragon Age: Inkwizycja? Tak, bowiem Inkwizycja to nie tylko gra, to również jej fani. Wiem, wydaje się to dziwne, ale fandom Inkwizycji jest jedną z tych grup ludzi, do których chce się należeć. Czemu? Może pokażę to wam w liczbach.
Na Archive of Our Own (nazywanym w skrócie ao3), gdzie fani umieszczają swoje fan ficki, gra o Geralcie z Rivii ma 379 ficków (z tymi na podstawie książek jest ich 246). Ile ma Inkwizycja? 23779. Fan ficków na podstawie wszystkich trzech gier jest aż 44551, niektóre z nich mają ponad 900 tysięcy (!) słów. Dla porównania: ostatnia część Władcy Pierścieni ma ich tylko trochę ponad 450 tysięcy.
Jak widać fani są kreatywni i nawet kilka lata po wydaniu Inkwizycji, nadal powstają fan arty, ficki czy chociażby cosplaye. Witają oni również nowych członków z otwartymi ramionami.
Dragon Age: Inkwizycja nie jest najlepszą grą jaka kiedykolwiek powstała, jednak jest to gra solidna. Ma swoja wady, ma swoje zalety, ale warto w nią zagrać, chociażby po to, by później godzinami rozmawiać z fanami o sytuacji elfów w Thedas, systemie politycznym w Tevinterze czy po prostu zwykłym wzdychaniu nad komendantem Cullenem Rutherfordem.