Jeśli graliście kiedykolwiek w kultowe Battletoads, na pewno pamiętacie piekielnie trudny etap na wyścigowym skuterze. Najnowszy tytuł od Oscara Brittaina, Desert Child, opiera się właśnie na tego typu mechanice rozgrywki. Główny bohater bierze udział w wielu niebezpiecznych, dynamicznych wyścigach, by uzbierać pieniądze na wylot na Marsa i wzięcie udziału w największym kosmicznym wydarzeniu – Grand Prix. W jaki sposób chce osiągnąć swój cel? Czy gra oferuje coś więcej poza tym? Na te pytania postaram się odpowiedzieć już za moment.
Naszą podróż rozpoczynamy na Ziemi, gdzie do naszej dyspozycji oddana jest jedna lokacja z trzema miejscówkami. Znajdziemy w niej sklep z ramenem, w którym możemy zmniejszyć głód i przyśpieszyć regenerację turbo, mechanika, który za odpowiednią kwotę będzie w stanie naprawić nasz skuter i zwiększyć przy tym jego prędkość oraz sprzedawcę, który dawno już zwątpił w swój żywot, skupującego od nas rdzenie zdobyte podczas rozgrywki.
Ogólne założenia produkcji są proste. Musimy zebrać ściśle wyznaczoną kwotę, by przejść do kolejnego rozdziału. Nie jest to jednak tak banalne, jak mogłoby się wydawać. W przypadku pierwszego rozdziału, musimy zarobić wyłącznie $500, ale ze względu na „realistyczne” podejście do rozgrywki, musimy w dość przemyślany sposób rozporządzać zdobytymi zasobami.
Po każdym wyścigu, by w ogóle być w stanie rozpocząć kolejny pojedynek, musimy coś zjeść. Jedzenie swoje kosztuje, a jedna porcja zaspokaja wyłącznie 20% potrzeb bohatera albo i mniej, w zależności od wybranego dania. Jako, że przekłada się to na tempo regenerowania turbo, musimy odpowiednio przemyśleć, jak wiele pieniędzy chcemy poświęcić na ten element. Mechanik natomiast może naprawić nasz skuter tylko częściowo, albo w całości.
Jak łatwo się domyślić, wymaga to o wiele większej ilości pieniędzy, niż kupno pożywienia, więc w trakcie wyścigu lepiej nie wpadać na każdą z napotkanych przeszkód. Od stanu naszego pojazdu zależy jego prędkość, co często zmusza nas do zrezygnowania z kolejnych posiłków i utrudnia kolejne pojedynki. Na szczęście wyścigi w Desert Child, choć wyjątkowo proste w założeniach, zostały rozbudowane o elementy rodem z shoot’em upów pokroju R-Type.
Nasz pojazd jest wyposażony w broń, którą możemy zarówno spowalniać rywala, jak i likwidować pojawiające się na trasie skrzynki m.in. z pieniędzmi albo boty próbujące nas spowolnić. Za ich niszczenie otrzymujemy dodatkową premię do prędkości, więc poza omijaniem przeszkód, musimy się również skupić na likwidowaniu pojawiających się bonusów. Warto jednak wziąć pod uwagę, że mamy ograniczoną liczbę amunicji, przez co właściwie każdy strzał ma znaczenie.
Możemy ją zregenerować poprzez pełne zużycie turbo lub zdobywając ze zniszczonych skrzynek. Pod względem samego poziomu trudności Desert Child nie należy do gier wyjątkowo trudnych. Właściwie każdy wyścig możemy wygrać, zostawiając sobie turbo na sam koniec wyścigu, by zbyt łatwo nie dać się zaskoczyć rywalowi albo poprzez jego spowolnienie tuż przed samą metą. Dość szybko wkrada się przez to monotonia, której dość ciężko się pozbyć, nawet w dalszej części gry, gdzie mimo wzrostu dostępnych aktywności, zbieranie pieniędzy staje się wyjątkowo uciążliwe.
W kolejnym rozdziale gra urozmaica strukturę misji, dodając m.in. polowania na bandytów, branie udziału w ustawkach, testowanie broni, rozwożenie pizzy albo cyfrowe napady na bank. Ostatnia z opcji prezentuje się naprawdę ciekawie, bo cały etap, to czysty Vaporwave, który jeszcze jakiś czas temu w sieci był wyjątkowo popularny. W trakcie hackowania banku musimy likwidować ikonki starego windowsa i tak, jak w innych wyścigach, starać się zebrać jak największą ilość pieniędzy. Od dotarcia do Marsa możemy również ulepszać nasz skuter różnorodnymi upgrade’ami. Na przykład za rozwiezienie pizzy otrzymamy ulepszenie, obniżające cenę jedzenia w miejscu, w którym właśnie zaczęliśmy pracować.
Niestety, każda z aktywności mozolnie zwiększa zawartość naszego konta bankowego, a i o stratę wszystkiego jest bardzo łatwo. Wystarczy, że po uczestniczeniu w kilku napadach na bank damy się złapać policji, by stracić całą uzbieraną sumę. Zaczynanie od zera w tym przypadku jest wyjątkowo bolesne i zbytnio nie zachęca do kontynuowania gry. Fakt, możemy w jednym miejscu wykupić trzydniową ochronę od pościgów, ale kosztuje ona aż $1000.
Podczas poruszania po mieście możemy też natrafić na miejsca, w których będziemy mogli zdobyć nowy rdzeń poprzez hakowanie. Jeden z nich jest wyjątkowo przydatny, ponieważ zwiększa liczbę otrzymywanych pieniędzy po zlikwidowaniu odpowiednich skrzyń. Desert Child został utrzymany w dość młodzieżowym klimacie, o czym możecie się przekonać na załączonych zrzutach, który może przypaść do gustu odbiorcom w każdym wieku. Futurystyczne lokacje są wypełnione klimatem i nawet jeśli np. wielki mech będzie mieć dorysowanego markerem penisa, w takim settingu w żaden sposób nie wpływa to na odbiór gry. Produkcja wyróżnia się również świetnym pixel-artem, przywodzącym odrobinę na myśl kultowe Another World oraz designem lokacji.
Przemierzanie futurystycznego Marsa jest niesamowicie klimatyczne, a wyścigi po pustyni, na morzu albo w lesie w rytm Lo-Fi Hip Hopu naprawdę robią wrażenie. Szkoda tylko, że Desert Child na Nintendo Switch jest aktualnie w sporej mierze niegrywalny. Najważniejszy element gry, czyli wyścigi, klatkują przy co drugim wybuchu i przy każdym wpadnięciu na przeszkodę, nawet w trybie stacjonarnym. Zabija to jakąkolwiek przyjemność z gry i gdy połączymy to z wyjątkowo szybko odczuwalną monotonnością wykonywanych czynności, zostajemy jedynie ze świetnym klimatem i dość oryginalnym pomysłem, a to o wiele za mało.