Ponad rok temu na łamach naszego serwisu ukazał się artykuł o znamiennym tytule: Czarnoskóre elfy mogą być wrzucone na siłę i to nie czyni z nas rasistów. Było to wbicie klina pomiędzy dwie toczące ze sobą spór strony w kontekście netflixowej adaptacji Wiedźmina. W prymitywnej nawalance i naprzemiennym wyzywaniu się od rasistów i lewackich multikulti, próbowałem znaleźć światotwórczy złoty środek. Nie próbowali go odszukać scenarzyści i cóż, drugi sezon adaptacji prozy Andrzeja Sapkowskiego okazał się mizerny.
Dlaczego o tym przypominam? Bo przyszła pora na Tolkiena. Przy Wiedźminie przewijał się argument, że Sapkowski to w sumie nie przykładał się do świata i nie interesowało go opisywanie rodowodów ras, a i zaszła koniunkcja sfer, więc obecność czarnoskórych nieludzi jest już uzasadniona. Ale u Tolkiena to co innego, tam to już jest ugruntowana wizja, autor pół życia na tym spędził i tak dalej. I co? Nic, bo kilka dni temu ukazały się pierwsze fotosy z serialowej adaptacji Władcy Pierścienia od Amazonu. Internetowa burza rozgorzała na nowo. O ile ten pierwszy artykuł zachowuje swoją aktualność, to pozostało jeszcze do dopowiedzenia kilka rzeczy w kontekście Tolkiena.
It felt only natural to us that an adaptation of Tolkien’s work would reflect what the world actually looks like. W ten sposób podejście do adaptowania LOTR-a podsumowała Lindsey Weber, executive producer serialu Amazonu. To jest podejście ze wszech miar złe, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że sam autor wystrzegał się tego typu porównań i kłócił się z interpretatorami, którzy chcieli porównać Śródziemie do świata realnego, gdyż jego fantastyka miała mieć eskapistyczny wymiar. Nie została stworzona po to, by być alegorią wojny światowej, a Sauron nie reprezentował Hitlera. I skoro wtedy jego twórczość nie miała przeprowadzać refleksji nad rzeczywistością, tylko pozwolić nam uciec do fikcyjnych mitycznych realiów, to dlaczego dziś ma to robić? Wchodząc do świata Tolkiena, chcę zaznać tego samego świata Tolkiena, a nie czyjąś wizję i imitację dostosowaną do współczesności. Robienie z fantastyki obowiązkowej paraleli do rzeczywistych problemów to zamach na jej eskapistyczny charakter. A to z bardzo prostej przyczyny.
Fantastyka ma dwa punkty odniesienia: nasz świat i świat fikcyjny. Problemem naszego świata jest to, że przez długi okres kulturę popularną i tę mniej popularną tworzyli biali. Wprowadzono więc ideę diversity, by zapewnić różnorodność w kulturze. Nie ma tu żadnych lewackich ideologii mających na celu zniszczyć dziedzictwo białego człowieka, wręcz przeciwnie. Problem pojawia się wtedy, gdy idea diversity jest pojmowana powierzchownie i sprowadzana do analiz rynkowych. O tym będzie za chwilę, teraz wróćmy do punktów odniesienia.
W świecie fikcyjnym powyższy problem nie istnieje i przekładając nasz punkt odniesienia na świat wymyślony, psujemy jego wiarygodność. Dlatego haczykiem jest tu to, by wprowadzić diversity wykorzystując fikcyjne pole odniesienia, np. właśnie przenosząc akcję do nowych krain lub inkorporując przybyszów, jak to pisałem w poprzednim artykule. Po co? Żeby zarówno bohaterowie wewnątrz, jak i odbiorca na zewnątrz tego świata miał pomost poznawczy do przejścia. Żeby w jego głowie narodziła się myśl: zawsze było tak i tak, ale teraz przybyli wędrowcy z daleka, moje lore zostało uzupełnione. Uzasadnienie fabularne to wszystko, o co proszą fani.
I znamienne jest to, że mówię to w kontekście Władcy Pierścieni, jednego z protoplastów współczesnych hero’s journey, stosując nomenklaturę Campbella. Tak jak Bilbo i Frodo potrzebowali Gandalfa, by opuścić bezpieczne schronienie Shire i poznać nieznane i nowe, tak samo potrzebują tego niektórzy odbiorcy. By jakaś postać wyprowadziła ich z bezpiecznego i znanego Śródziemia do krain Easterlingów. Ten monomit kluczowy dla odkrywania świata musi zajść jeszcze raz. Zaszedł podczas opuszczania Shire i drogi do Samotnej Góry, zaszedł podczas opuszczania Shire i drogi do Mordoru, teraz musi zajść podczas opuszczania zachodniego Śródziemia. Tylko i aż tyle.
Rozumiem chęć wprowadzania ludzi innego koloru skóry, bo i oni mają prawo szukać swoich odpowiedników w Śródziemiu. Nie miałbym problemu, gdyby autorzy wykreowali nawet tych czarnoskórych krasnoludów, o których teraz jest takie zamieszanie. Tylko w dobry sposób, np. rozwijając wątek miejsc, do których udali się błękitni czarodzieje. Ta krasnoludzica z pierwszego obrazka stoi na wejściu do Khazad-dum. Co oznacza, że krasnoludy nie mogą być czarnoskóre, bo są ludem mieszkającym pod ziemią, gdzie nie dochodzą promienie słoneczne. Ludem wędrownym stały się dopiero wtedy, gdy w Morii dokopano się do Balroga, a potem, gdy Smaug przejął Samotną Górę. A tak poza tym, to u Tolkiena krasnoludzkie kobiety miały brody.
Nie można tak po prostu stwierdzić, że nic się nie zmieniło, a kolor jest przezroczysty. Nie jest, to jedna z cech identyfikacyjnych, tak samo jak waga, kształt uszu, nosa i kończyn. Żyjemy w czasach opowieści transmedialnej i ludzie oczekują, że oglądając jedno dzieło, będzie to ten sam świat, co w drugim, a nie poszczególne jednorazowe interpretacje. Nie da się ukryć tego, że Rings of Power Amazonu będzie zestawiany z LOTR Jacksona, który zapewnił tej marce identyfikację wizualną trwającą już 20 lat. A jak się przystawi serial do filmu, to wychodzi na to, że w tym rejonie Śródziemia zaszła jakaś masowa czystka etniczna np. czarnoskórych hobbitów, bo w trzeciej erze w Shire nie ma żadnego.
To ważne, gdyż ludzie przyzwyczaili się do danej wizji świata i chcąc ją zmienić, należy to robić w taki sposób, by nie wywołać szoku poznawczego. W kontekście naszego świata brzmi to absurdalnie. Osoba innego koloru skóry może zaszokować? To rasizm! Ale popatrzcie przez pryzmat tego drugiego punktu odniesienia. Odbiorcę trzeba pokierować jak ucznia, wprowadzić go w zmiany, a nie udawać, że nic się nie zmieniło, bo on gołym okiem widzi, że coś jest inaczej. I właśnie chodzi o to, by wszelkie zmiany były zauważalne nie tylko u nas, ale też wewnątrz świata. Niech ten monomit będący odkrywaniem nieznanej części rzeczywistości zajdzie raz jeszcze. Nie bez przyczyny Tolkien wprowadza odbiorcę do świata poprzez punkt widzenia hobbitów.
I jest jeszcze coś, czyli to płytkie i komercyjne pojmowanie diversity. Wyobraźcie sobie, gdyby ktoś chciał zrobić film adaptujący afrykańskie legendy, ale przychodzi do niego księgowy i mówi, że 20% kadry ma mieć białą skórę, kolejne 20 żółtą, a dopiero reszta to czarnoskórzy, bo tak wykazały badania rynkowe i dzięki temu film zarobi najwięcej. No jak by to zabrzmiało? Gość chyba zwariował! Dla mnie byłoby to plugawienie afrykańskich mitów. Rasizm w czystej postaci, wedle którego wszystko musi być uniwersalne, a różnorodność jest zła. Dlaczego taki sam argument nie tyczy się europejskiego folkloru?
Ale przecież Tolkien to nie są europejskie mity. To jest fikcyjne, zmyślone, taka bajeczka. Historycznie sobie elfy i krasnoludy skakały? Proszę, mam dla was cytat z Tolkiena, który pochodzi z jednego z listów i został opublikowany w jego biografii: chciałem stworzyć zbiór mniej lub więcej powiązanych ze sobą legend […] który mógłbym zadedykować po prostu: Anglii, mojemu krajowi. Powinien on mieć zamierzony przeze mnie ton, chłodny i czysty, powinien tchnąć naszą atmosferą (klimatem i glebą północnego zachodu, to znaczy Brytanii i okolicznych części Europy, a nie Włoch czy rejonów Morza Egejskiego, a jeszcze mniej Wschodu) i odznaczać się (jeśli udałoby mi się to osiągnąć) delikatnym, ulotnym pięknem, takim, które określa się nieraz przymiotnikiem „celtyckie” (chociaż trudno je znaleźć w oryginalnych dawnych celtyckich przedmiotach), powinien być „wysoki”, pozbawiony prostactwa i odpowiedni dla dojrzalszego umysłu pochodzącego z kraju od dawna zanurzonego w poezji. (J.R.R. Tolkien. Biografia, Humphrey Carpenter, Wydawnictwo W.A.B. 2016).
Aaaa, i co z tego? Tolkien nie opisał koloru skóry krasnoludów! No nie napisał też, że nie mogą mieć skóry w cętki. Ale bazując na powyższym cytacie wychodzi na wierzch to, że kraina Śródziemia ma wręcz celtyckiego ducha. Skoro porównania do kultury europejskiej działają w każdym innym aspekcie, dlaczego akurat w tym miałyby nie działać? Czy w tym przypadku Tolkien nie zasugerowałby, że coś wygląda inaczej? Bo świat fantastyczny istnieje i nie istnieje zarazem. Jest efektem fikcji, ale dzięki zawieszeniu niewiary sprawiamy, że żyje w naszych głowach. Wyobraźnia odbiorcy jest w stanie przekroczyć barierę fikcyjności. Z tego powodu myślenie na zasadzie: „a bo to wymyślone, więc można z tym zrobić wszystko” jest bardzo płytkie. Jackson adaptując Tolkiena, adaptował Tolkiena. Amazon adaptując Tolkiena, przeprowadza refleksję nad dzisiejszym obrazem świata. To jest różnica. A najgorsze, że dzieje się to tuż po śmierci Christophera Tolkiena, który jak wilk sprawował pieczę nad dziedzictwem ojca.
Powtórzę zamysł z poprzedniego artykułu, ale współczesny worldbuilding w tego typu serialach robiony jest w tabelkach, by zdobyć nowe grupy odbiorcze. A jako że target audience jest z USA, to biorąc strukturę widzów z USA i przekładając ją na świat fantasy, coś fantastycznego staje się społecznie Ameryką. W rezultacie historia mająca być reprezentacją europejskich mitów zaczyna przypominać Amerykę XXI wieku, niezależnie od tego, ile jest w niej smoków, i czy ujęcia kręcono w Nowej Zelandii. Nawet jeśli fabuła tego serialu będzie wybitna, to co z tego, skoro ja nie będę czuł świata Tolkiena, tylko jego nieudolną imitację przystosowaną do współczesnych realiów rynkowych? Jeśli ktoś oskarża was o rasizm, zagrajcie UNO reverse card, bo w istocie to ta druga strona jest rasistowska, nieświadomie dążąc do zniszczenia różnorodności kulturowej poprzez unifikację i sprowadzenie wszystkiego do amerykańskiego tygla.
Cały artykuł dla jednej pierdoły? Co ty się tak tego czepiasz? A czepiam się, bo kolor skóry to tylko jeden z objawów większego problemu. Tego, że artystyczna kreacja została zastąpiona suchą statystyką. Kulturę zaczęli tworzyć księgowi i sprawiać, że ta staje się jednolita. Oparta o identyczne wyliczenia tabel widowni. A przecież piękno tkwi w różnorodności. W tym, że możemy dzielić się i wymieniać historiami, które ukształtowały nasze dziedzictwo, nie przystosowywać je do uniwersalnej formy. Ja się świetnie bawię oglądając nakręcony w malajalamskiej wiosce film superbohaterski Minnal Murali lub czytając starożytną epopeję Mahabharatę i nie potrzebuję do tego reprezentacji. Nie potrzebuję, by w tych czysto hinduskich historiach nagle niczym token pojawił się jakiś reprezentant mojej kultury, z którym mam się utożsamiać. Tak samo osoba z innej kultury może bawić się przy Tolkienie. I nie będzie potrzebowała do tego prymitywnej zachęty polegającej na tym, że którejś z pobocznych postaci da się inny kolor skóry.
A jeśli już, to można to zrobić na milion lepszych sposobów, zapewniając wspomniany pomost poznawczy dotychczasowej widowni. Odbiorcy dzielą się na tych niedzielnych, którzy chcą po prostu dostać dobry film lub grę i zaangażowanych, którzy z manią kronikarzy chłoną lore. Tych pierwszych może nie obchodzić stuprocentowa zgodność z pierwotnie stworzonym światem. Ci drudzy właśnie tego pragną i to jest dla nich sednem kontaktu z twórczością. Oba podejścia nie są złe i każdy je reprezentuje w odniesieniu do danego dzieła kultury. Ktoś inne chce poznać wszystko, co tyczy się LOTR, ktoś inny Spider-Mana. Nie każdy jest fanem LOTR, ale autor robiący adaptację musi wiedzieć, że tę historię tworzy się też, a może przede wszystkim dla miłośników.
Na koniec mam ciekawostkę. W filmowym Hobbicie byli czarnoskórzy, a to dlatego, że miasto Esgaroth było szlakiem handlowym między wschodem i zachodem. Ja bym bardzo chętnie zobaczył historię osadzoną w krainach, do których udali się Alatar i Pallando; tam twórcy mają czystą kartę do napisania. Gdyż moje podejście wygląda następująco: czarnoskórzy nieludzie bardzo chętnie. Zmienianie społeczności znanej części Śródziemia w społeczność USA? Po stokroć nie! Diversity to różnorodność, a nie jednolitość. I nie dajcie sobie wmówić, że korporacja robi to z pobudek ideowych. Czy kiedykolwiek amerykański show-biznes skorzysta z tego prawdziwego diversity i np. nakręci hitową adaptację Mahabharaty, w której cała obsada składa się z hindusów? Nie sądzę, bo to się nie sprzeda. Dziękuję, to wszystko. Mam nadzieję, że nie będę musiał pisać trzeciej części tej „rasistowskiej” trylogii.