Lubicie symulatory? Większość by pewnie odpowiedziała, że nie, bo w końcu to trochę wstyd lubić taki dziwny gatunek. Ale ja lubię i ilekroć dostaję gry do recenzji tego typu, raczej z chęcią je testuję. Raczej. Bo tym razem do Catlateral Damage, po przeczytaniu krótkiego opisu tej produkcji, miałem pewną niechęć; wydawało mi się, że symulacja kota rozwalającego mieszkanie, podczas nieobecności właścicieli, jest dosyć niepoważna. Wspomniana produkcja została stworzona przez jedną osobę – Chrisa Chunga – na co dzień testera gier. Jak sam pisze na swoim blogu, do stworzenia gry zainspirował go kot Nippy z czasów dziecięcych.
Tytuł jest dość prosty w swojej budowie. Nie mamy tutaj wygórowanej fabuły ani skomplikowanych postaci. Wcielamy się w postać wspomnianego kota, który po przebudzeniu się ze snu ma ochotę narozrabiać. Tak więc przejmujemy kontrolę nad sytuacją i robimy jak największy bałagan. Koncepcja jest bardzo prosta i dla bardziej wymagających graczy będzie ona wybrakowana. Według tej ogólnej zasady opisanej wyżej zbudowano dwa tryby. W jednym musimy w ściśle określony czasie strącić odpowiednią liczbę rzeczy, aby poziom zaliczyć. Drugi tryb jest mniej skomplikowany – polega on tylko na zrzuceniu jak największej ilości przedmiotów na podłogę i przy nieograniczonym czasie. Śmiało więc można go zaliczyć do wersji treningowej.
Wielu osobom w pierwszym momencie na pewno nie będzie odpowiadała szata graficzna tytułu. Kształty są kanciaste i dosyć niezgrabne. Najprawdopodobniej celowo zostały one tak przerenderowane, ale nie można oczekiwać „wiedźmińskiego” dopracowania (zresztą nadaje to specyficznego klimatu produkcji). W kwestii sterowania nie można nic zarzucić – w tytuł zaangażowanych jest tylko kilka klawiszy i mysz. Jednak nie decyduje to o łatwości przechodzenia kolejnych plansz. Symulator ten prezentuje także zręcznościowe oblicze – nie jest łatwo wskakiwać na kolejne półki i wyższe kondygnacje i żeby tam się dostać, trzeba połączyć nasze opanowanie z szybkością. Przyznać można, że twórca robił wszystko by w produkcję wciągała. Zaskoczyć może fakt, że w takcie rozgrywki pojawią się wydarzenia premiowe (np. dom zamienia się przez chwilę w salę w rytmach disco) czy też dodatkowe zadania, takie jak złapanie myszy, gonienie za światłem lasera. Warto też podkreślić, że do naszej dyspozycji znajdzie się sporo tych ciekawskich zwierząt. Każdy z nich różni się ubarwieniem i uwaga – umiejętnościami. Jeden umie lepiej skakać drugi biegać. Myślę, że jest to dość fajny akcent ze zróżnicowanymi cechami tych czworonożnych przyjaciół.
Krótka gra to i recenzja nie długa. Jak podsumować Catlateral Damage? Nie jest ona szczytem techniki w obecnych czasach, ale może dać ona wiele radości – szczególnie dla dzieci. Języka angielskiego jest tutaj jak na lekarstwo, więc jeśli tytuł trafi do osoby nie znającej się na tym języku, na pewno da radę w nią zagrać. Jestem przekonany, że u tych najmłodszych wyćwiczy też niejako umiejętność i biegłość obsługi na komputerze.