Szturm odgrzewanych kotletów na konsole ósmej generacji nieco zelżał, jednak wciąż trwa. Ich najnowszym owocem jest kolekcja trylogii Bioshock. Ja się pytam. . . po co?
Popieram remasterowanie gier które lata temu zapadły graczom głęboko w pamięć. Może nie w aktualnie prezentowanych ilościach, ale mimo wszystko. Pewne tytuły zasługują na swoje „drugie życie” i nie mówię, że seria Bioshock do tych gier nie należy. Ale jaki ma sens przerzucanie portu o jedną generację dalej, który wygląda tak samo a momentami nawet gorzej niż pierwowzór? Produkt obecnie można nabyć w cenie 179,99 zł – cena świetna, biorąc pod uwagę trzy znajdujące się w środku opakowania gry. Pomyślmy jednak przez chwilę, co my właściwie dostaliśmy? Twórcy nie zadali sobie trudu żeby chociaż utrzymać w pełni prezentowaną wcześniej jakość. Przy tym zabiegu słowo „downgrade” nabiera nowego znaczenia. Kolejny skok na portfele graczy w biały dzień. Pewnie, świetnie że gracze którzy nie mają komputerów (bądź mają za słabe) i minęła ich siódma generacja konsol mogą nacieszyć się nigdy prędzej nie ogrywanym tytułem. Szkoda, że „efektom prac” daleko do tego co prezentuje choćby Gear Of War Ultimate Edition na Xbox One.
Oczywiście można się przyczepić, że przecież na opakowaniu nigdzie nie jest napisane iż to jest remaster, reedycja czy re-cokolwiek. Ale naprawdę chcemy bronić tego typu zabiegów, tym samym pozwalając deweloperom na tak skrajne lenistwo? Dajcie znać co wy o tym sądzicie, graliście już?
Zostawiam was z materiałem, który pchnął mnie do tego wpisu.