Tworzenie gier na niedawno wydaną konsolę nowej generacji nie jest rzeczą prostą. Z jednej strony gracze oczekują zupełnie nowej jakości, nie tylko graficznej, ale także rewolucji w rozgrywce. Z drugiej zaś strony, ciężko nie zrozumieć producenta, który tanim kosztem chce odciąć kupony od znanej marki. Ubisoft w 2014 roku poszedł więc na rozsądny kompromis. Użytkownicy Xbox’a One i PlayStation 4, którzy od roku mogli cieszyć się nowymi sprzętami, dostali zupełnie nową, piątą pełnoprawną odsłonę Assassin’s Creeda, ale gracze pozostający wierni konsolom poprzedniej generacji nie zostali pominięci i tak równo z Unity, na rynku pojawił się Rouge dedykowany wyłącznie Xbox’owi 360 i PlayStation 3, a kilka miesięcy później również PC-tom. O tym, czy posiadacze konsol ósmej generacji mieli czego żałować możemy dowiedzieć się dzięki wydanemu remasterowi Assassin’s Creed: Rogue po niecałych czterech latach od premiery gry.
Assassin’s Creed: Rogue wypełnia lukę między czwartą odsłoną serii, czyli pierwszą połową XVIII wieku, gdzie na Karaibskich wodach panowali piraci z Czarnobrodym na czele, a trzecią, rozgrywającą się w latach 1760-1783, czyli w okresie kształtowania się niepodległości Stanów Zjednoczonych. Akcja gry przenosi nas w czasy Wojny Siedmioletniej, toczącej się w koloniach między Wielką Brytanią a Francją. Głównym bohaterem jest Shay Patrick Cormac, wierny kredo członek bractwa asasynów, wykonujący rozkazy przywódcy Achillesa Davenporta. Jego głównym zadaniem jest odnalezienie pradawnych artefaktów, które pozwolą dotrzeć do zaginionej przed wiekami świątyni Prekursorów. Shay nie wie jednak, że niezwykłe przedmioty mają ogromną moc, zdolną do zniszczenia całych miast. Gdy po wykradzeniu jednego z takich artefaktów, asasyn nieumyślnie niszczy całe miasto, zaczynają się kłębić w nim wątpliwości, czy bractwo tak bardzo różni się ideologicznie od Templariuszy, czy może różnią ich tylko metody osiągania celów. Postanawia odejść z bractwa, wykradając informację potrzebne do odnalezienia pozostałych artefaktów. Shay podczas ukrywania się przed bractwem poznaje kilku Templariuszy, którzy namawiają go do przyłączenia się do nich. Renegat staje się łowcą asasynów, który za wszelką cenę chce dopaść Achillesa i resztę wysoko postawionych skrytobójców, aby przeszkodzić im w dalszym poszukiwaniu świątyni.
Ostatnia wydana odsłona Assassin’s Creed na konsole siódmej generacji nie różni się zbytnio od czwartej części. Black Flag skupiło większość rozgrywki na morskich żeglugach własnym statkiem i tą samą drogą podążył Rouge. Rdzeń rozgrywki pozostał taki sam, to ten sam dobry, stary Assassin’s Creed ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami. Gros rozgrywki stanowi więc wspinanie się po budynkach, śledzenie ważnych fabularnie osób, dokonywanie skrytobójstw, bitwy morskie oraz odnajdywanie licznych znajdziek. Dlatego osoby, które mają już za sobą trzy ostatnie odsłony serii, a w szczególności ubiegłoroczne Origins, mogą poczuć się zdezorientowane powrotem do niemal prehistorycznych czasów. Czy więc Ubisoft nie przegapił momentu idealnego na zremasterowanie tej części? Wydaje się, że tak, choć nadal to gra, która potrafi wciągnąć na co najmniej kilkanaście godzin.
Najważniejszą pod względem fabularnym nowością była możliwość wcielenia się w Templariusza i poznanie zakonu z tej drugiej, mało znanej wcześniej strony. Pomysł bardzo dobry, ale zupełnie niewykorzystany. Zanim Shay zmieni stronę, minie parę godzin wykonywania głównych zadań, a gdy do przejścia wreszcie dojdzie, styl rozgrywki ani na moment się nie zmienia. Głównym bohaterem wykonujemy dokładnie te same zadania i w taki sam sposób, jakby wciąż był asasynem. Nie ma też co liczyć na głębsze poznanie zakonu i jego członków. Wszystko, aż do samego finału, odbywa się według doskonale sprawdzonych z poprzednich części schematów, ani na moment nie odbiegając od doskonale znanych narracyjnych czy gameplayowych rozwiązań. Zaskoczyć może jedynie sam epilog, które staje się jednocześnie prologiem do Unity. Wspomnieć też wypada o wątku współczesnym, który również nie różni się od tego zaprezentowanego w Black Flag. Sterując przypadkowym pracownikiem Abstergo Industries możemy zwiedzić kilka poziomów siedziby firmy i odnaleźć kilkanaście tabletów z mailami zawierającymi różne informacje ze świata gry oraz dostać się do 20 komputerów po wzięciu udziały w prostej minigrze, gdzie odblokujemy m.in. filmy o znanych asasynach.
W samej rozgrywce też na próżno szukać znaczących nowości. Na wodach Północnego Atlantyku musimy uważać, aby głównym bohaterem nie przebywał zbyt długo w lodowatej wodzie, w innym przypadku nasza postać zamarznie i zostanie na zawsze pochłonięta przez niebezpieczny i zdradliwy ocean. Ostrożności nie zaszkodzi zachować również na stałym lądzie, który pełny jest rozsianych po kryjówkach wrogich asasynów. Od momentu gdy Shay dołączy do zakonu Templariuszy, na jego życie będą czyhać uzbrojeni w swoje ostrza skrytobójcy. Kryją się oni zarówno w wysokiej gęstwinie, jak i w stogach siana czy na dachach budynków. Przemierzając więc Nowy Jork, czy większe kolonie na wyspach, trzeba mieć cały czas się na baczności, inaczej podczas otwartej konfrontacji łatwo dać się osłabić asasynowi i dobić innemu dowolnemu przeciwnikowi. Na całe szczęście nasz bohater dysponuje nowymi rodzajami broni, jak wybuchające strzałki mogące wypłoszyć ukrywającego się wroga, a także prymitywny granatnik, którym nie tylko zniszczymy drzwi od przysłowiowej obory, ale również dzięki specjalnej amunicji ogłuszymy, rozwścieczymy lub uśpimy wroga. Gra doczekała się również nowego typu zadań pobocznych widniejących jako „Przechwycenie Asasynów”. W początkowej fazie musimy podkraść się do ptaka i go złapać, dzięki czemu poznamy informację o planowanym zabójstwie przez bractwo, a naszym zadaniem jest ochronić cel, znajdując i zabijając wrogów zanim upłynie określony czas. Jedną z takich misji wykonujemy zresztą w głównym wątku.
Niewielkich zmian doczekała się również zabawa na morzu. Tym razem świat gry został podzielony na trzy obszary: Północny Atlantyk, Dolina Rzeki i Nowy Jork. Ten ostatni, to nic innego, jak doskonale znane, choć nieco gorzej rozwinięte miasto z trzeciej odsłony serii. Dwa kolejne obszary różnią się nie tylko zagęszczeniem stałego lądu, ale również występowaniem gór lodowych, mogących stanowić dodatkowe zagrożenie w morskiej walce, jak i spowodować wysokie fale, okazujące się niszczycielską siłą przeciw najmniejszym okrętom. Na Atlantyku trzeba uważać również na burze śnieżne, które skutecznie ograniczają pole widzenia i bardzo łatwo rozbić statek o pobliski ląd czy wrogi okręt. Gdy już dojdzie do starcia, Morigan – statek Shaya, może wykorzystać przeciwko wrogowi nie tylko kule armatnie, ale również kartaczownicę Puckle’a, będącą czymś w rodzaju folgierza połączonego z gatlingiem, czyli broni o wysokiej szybkostrzelności, ale niezadającej dużych obrażeń. Na ten problem można zaradzić chociażby wylewając za naszym okrętem plamy oleju, aby podpalić wrogi statek.
Ciekawą nowością jest za to Kampania Morska. Po pomyślnym dokonaniu abordażu statku mamy wybór, czy chcemy go sprzedać, naprawić nim uszkodzenia własnego okrętu czy może włączyć do własnej floty. Gdy dokonamy tego ostatniego wyboru, nową łajbę możemy wykorzystać do wypełnienia różnych misji, dzięki którym zdobędziemy złoto lub cenne przedmioty. Z czasem misji jest coraz więcej i stają się coraz bardziej wymagające dla naszych okrętów, dlatego naszą rolą jest zdobywanie coraz lepszych statków. Podobne aktywności polegające na strategii, planowaniu i wykorzystywaniu własnych zasobów, mieliśmy już chociażby w Brotherhood.
Assassin’s Creed: Rogue jest jedną z odsłon serii z największą liczbą znajdziek rozlokowanych w świecie gry. Wracają więc nie tylko znienawidzone przez część graczy wieże odblokowujące widoczność na mapie kolejnych terenów, ale również pogoń za szantami, odnajdywanie skrzyń ze złotem czy takie aktywności poboczne jak przejmowanie wrogich fortów, okradanie magazynów oraz renowacje budynków. Ubisoft zadbał jednak o to, aby po przejściu najkrótszej, bo zajmującej mniej niż dziesięć godzin historii, gracze wciąż mieli co w grze robić. Za pomocą wzroku orła będziemy więc rozszyfrowywać malowidła w jaskiniach, odnaleźć porozrzucane po różnych zakątkach miecze wikingów oraz układać w odpowiedniej kolejności poszczególne poziomy indiańskich słupów. Dzięki temu wszystkiemu Rouge pozwala spędzić przed ekranem dodatkowe kilkanaście godzin, wyłącznie wykonując poboczne misje i odnajdując poukrywane nawet na najmniejszych wysepkach skarby i znajdzki.
Dość jednak o samej grze i czas skupić się na samym poziomie remastera. Niestety dobrych wiadomości nie mam. Assassin’s Creed: Rogue Remastered to tylko poprawnie odświeżona odsłona gry z poprzedniej generacji konsol. Grę więc można uruchomić w 4K na Xboxie One X oraz PlayStation 4 Pro, zaś na zwykłym XBO i PS4 w 1080p, ale niezależnie od posiadanej konsoli i wybranej rozdzielczości, gra działa wyłącznie w 30 FPS-ach. Ciężko tę decyzję obronić, szczególnie przy tym poziomie oprawy graficznej. Remaster co prawda wyostrza tekstury, większa jest także rozdzielczość cieni, czy zasięg rysowania obiektów, a także zaobserwować można kilka dodatkowych efektów środowiskowych, ale gra prezentuje się gorzej nawet od czwartej odsłony serii wydanej w wersji na obecną generację konsol. Nie może dziwić więc decyzja Ubisoftu przy pomijaniu remastera Rouge na komputery. Pecetowcy takiego remastera nie potrzebują, bo gra obecnie niewiele różni się od pecetowego portu wydanego w 2015 roku.
Szkoda, że producent przy okazji wydania remastera nie pokusił się o pogrzebanie w kodzie gry i naprawieniu kilku błędów. Te wciąż są obecne w Rouge w zaskakująco dużej liczbie. Problemy przy chwytaniu się różnych powierzchni ma już status kultowy, ale po wielu usprawnieniach z poprzednich trzech gier z serii może to irytować, ale taki już urok starszych odsłon Assassin’s Creeda. Ciężko przejść też obojętnie obok poważniejszych błędów, jak zupełnie zniknięcie modelu głównego bohatera podczas scenki przerywnikowej, po zakończeniu której protagonistę czeka nagła śmierć, czy nawet zawieszania się całej gry. Na pocieszenie remaster zawiera wszystkie wydane do Assassin’s Creed: Rogue dodatki, a twórcy nawet pokusili się o bonusową zawartość, jaką jest strój Bayeka z Origins.
Assassin’s Creed: Rogue Remastered to świetna propozycja dla każdego, kto na przełomie 2013 i 2014 roku od razu przesiadł się na nową generację konsol i nie miał okazji ograć tej niesłusznie pomijanej części serii, a zawsze chciał się z nią zapoznać. Teraz ma ku temu najlepszą możliwość, ale ta podróż w niedaleką przeszłość może okazać się bolesna, szczególnie przez zupełnie inne sterowanie, charakter oraz usprawnienia całej rozgrywki w porównaniu do najnowszej odsłony serii. Pomimo tego, że gra ma sporo minusów, a oprawa graficzna została dostosowana wyłącznie do poziomu „nie kłuje w oczy”, wciąż warto zainteresować się tą częścią Assassin’s Creeda. Tym bardziej, że grę można ukończyć bez żadnych ulepszeń zarówno głównego bohatera, jak i jego okrętu, więc osoby uczulone na mozolne zbieractwo mogą z powodzeniem wciąż omijać polowania czy szukanie surowców na lepsze działa do Morigan. Jeżeli jednak nigdy nie pragnęliście pokierować Shayem i wypełnić fabularną lukę między trzecią i czwartą odsłoną serii, spokojnie możecie odjąć jedno oczko od oceny końcowej. Najwyraźniej to nie jest remaster dla was.