Chyba nikt nie zaprzeczy, iż jedną z aktualnie najbardziej popularnych marek Ubisoftu jest seria Assassin’s Creed. Wprawdzie gracze mówią o niej różnie, lecz słupki sprzedażowe same z siebie się przecież nie biorą. Tak, jedni zachwalają asasyna, drudzy ganią, jednak seria cały czas jest strasznie popularna. Co roku dostajemy mniejszą bądź większą grę z tej marki. Jednak niewielu wie, że Assassin’s Creed w ogóle by nie istniał, gdyby nie taka jedna, starsza marka od Ubisoftu? Mowa rzecz jasna o Prince of Persia. Już nie chodzi o to, że początkowo Assassin’s Creed miało być nieformalną kontynuacją Księcia Persji, o czym świadczą podobne mechaniki i tak dalej. Zatrzymajmy się jednak na jednej wspólnej osobie, a nazywa się on Patrice Désilets.
Seria Prince of Persia zaistniała już w 1989 roku. Jej pomysłodawcą i autorem był Jordan Mechner. Gra stała się absolutnym hitem. Toteż później, jak można się domyślać, ukazała się dwójka i trójka. Część trzecia korzystała z raczkującej wtedy grafiki 3D i przez to… okazała się klapą. Tak dużą klapą, że prawa do marki trzeba było odsprzedać. Wkroczył tu nie kto inny jak Ubisoft. I to było najlepsze, co mogło się serii przytrafić. Tu wchodzi również Patrice Désilets ze swoim projektem Prince of Persia Sands of Time. Osoba, która później odpowiadała za projekt dwóch pierwszych części Assassin’s Creed. Ale zostawmy tego asasyna, przecież tekst jest o Księciu Persji!
Prince of Persia Piaski Czasu będące tematem tego artykułu ukazały się w roku 2003. I z miejsca uzyskały uznanie graczy i recenzentów. Ogólnie rzecz biorąc, gra była świetna. Nie ma sensu zagłębiać się w jej produkcję, jakieś dziwne perturbacje z tym związane i tak dalej, bo po prostu nie o tym są te teksty. Ja słyszałem o tej grze naprawdę wiele dobrego. Moi znajomi grali w Prince of Persię, ale jakoś nigdy nie miałem okazji, żeby zagrać w nią samemu. Aż do tego roku, kiedy to w ramach akcji Ubi30 (dalej trwającej warto dodać), Ubisoft rozdawał w czerwcu za darmo Piaski Czasu. Idealna okazja, prawda?
Napisałem wcześniej, że nigdy nie grałem w Prince of Persię. To nie jest tak do końca prawda. Grałem w pierwszą odsłonę serii, jakieś gry na telefony komórkowe i fenomenalną dla mnie odsłonę z 2008 roku. Prawda, coś o serii wiedziałem, jednak nie miałem styczności z tą najpopularniejszą i rzekomo najlepszą trylogią, której pierwszą część stanowiły Piaski Czasu. Także grałem w ten tytuł po raz pierwszy prawie trzynaście lat po premierze. Ktoś mógłby się spytać, dlaczego nie wracamy do pierwszej odsłony tej serii? Z tego samego powodu, co przy poprzednim tekście z serii Klasyczne. Piaski Czasu są zwyczajnie przystępniejsze dla dzisiejszych odbiorców. Pragnę więc przypomnieć o klasycznych, może nieco młodszych tytułach, przy których nawet dzisiaj można się świetnie bawić.
Kiedy uruchamiałem Piaski Czasu, miałem jednocześnie nadzieje, jak i obawy. Myślałem, czy ta gra zadowoli osobę, która jest przyzwyczajona do nowszej odsłony z 2008 roku. Cóż… tytuł z 2003 roku mnie na początku nie zachwycił. Mówię to szczerze. Wydawał mi się dziwny. Niemiłosiernie męczyłem go z przerwami na inne tytuły aż od czerwca. Jednak w pewnym momencie nastała jakaś zmiana. Zadziało się to jakoś w 15% ukończenia gry. Piaski Czasu stały się świetne i wsiąknąłem w nie niczym w jakieś ruchome piaski… Wiecie, taki żarcik tematyczny.
Tak, początek jest strasznie nużący. To takie wprowadzenie do fabuły z bardzo mało wymagającymi przeciwnikami, nijakimi zagadkami i nietrudnymi sekcjami platformowymi. W pewnym momencie gry wszystko jednak odwraca się o 180 stopni. Walki zaczynają być trudne, sekcje platformowe angażujące, a zagadki wymagają pomyślenia. I to jest świetne! Ten tytuł idealnie łączy te wszystkie elementy. I świetne jest tutaj również to, że twórcy nie prowadzą nas za rączkę, a często musimy wykorzystywać mechaniki, aby cało wyjść z opresji. A jaka jest tutaj najbardziej rozpoznawalna mechanika? Tytułowe Piaski Czasu. Moc pozwalająca dosłownie cofać nam się w czasie.
Jest to idealny element tej produkcji. Wyobraźcie sobie sytuację, w której źle wymierzymy skok, nasza postać leci już w przepaść, ale w ostatnim momencie możemy użyć sztyletu i cofnąć czas. Widzieć, jak animacja się cofa i Książę wraca do momentu, w którym miał skoczyć. Mechanika ta jest także bardzo użyteczna podczas starć z wrogami. Co ja mówię… użyteczna, jest wręcz niezbędna. Spowalniamy czas, skaczemy nad przeciwnikami, dźgamy ich sztyletem, a w przypadku utraty przytomności możemy cofnąć czas i inaczej rozplanować nasze ruchy.
Naprawdę, będę zachwycać się mechaniką. Bo pomimo tego, że pochodzi z 2003 roku, to dalej daje niesamowitą frajdę. Tego nie da się opisać, w to trzeba zagrać i doświadczyć tego na własnej skórze. Oczywiście, są problemy. Jak chociażby praca kamery w niektórych sytuacjach, ale jestem je w stanie wybaczyć. Czasami również nasza postać wykonuje dziwaczne ruchy i podczas potyczek z większą ilością przeciwników skacze nie tam, gdzie chcemy, ale od czego jest przecież umiejętność cofania się w czasie?
I w kwestii mechaniki i rozgrywki to będzie tyle. Mógłbym się nad nią rozwodzić i pisać w samych superlatywach, tylko… po co? Wypadałoby przecież powiedzieć coś o historii. Nie jest ona jakoś bardzo rozbudowana, jednak wbrew pozorom angażuje gracza, zwłaszcza w końcowych momentach ze świetnymi twistami fabularnymi. Scenki są dosyć archaiczne, to prawda, jednak idzie się do tego przyzwyczaić i czerpać ogromną przyjemność z odkrywania dalszych etapów. W skrócie chodzi tu o tytułowe Piaski Czasu. Dają one niesamowitą moc użytkownikowi, lecz źle używane mogą spowodować wiele szkód. Niekontrolowana moc się uwolniła, a my jako Książę wraz z towarzyszącą nam Farą mamy za zadanie zatrzymać kataklizm.
Jeśli mowa o etapach, to trzeba pochwalić ich projektantów – są świetnie przemyślane. Przede wszystkim wyglądają ślicznie. Krajobrazy są tutaj bardzo ładne mimo tego, że gra ma swoje lata, a grafika wciąż daje radę, a to wszystko z powodu zastosowania takiego specyficznego stylu. Etapy są dość różnorodnie skonstruowane. Raz wspinamy się po zawalonych ścianach, skaczemy nad wodospadem, a innym razem idziemy po walącym się moście. Wiele scen zapada w pamięć, to trzeba przyznać, tak więc sądzę, że wiele z nich utkwi mi w głowie na długo, tym bardziej, że sama gra nie jest długa, gdyż na jej przejście potrzebowałem nieco ponad osiem godzin.
W pamięć zapada również współgrająca z fabułą fenomenalna ścieżka dźwiękowa. Bliskowschodnie motywy z naleciałościami rocka? Czemu nie! Idealnie wpasowało się to w moje gusta muzyczne. Szkoda tylko, że tej muzyki jest tak mało. Załącza się ona podczas ważniejszych momentów i podczas walk. Czasami niestety mamy momenty przestoju bez akompaniamentu, a niektóre dialogi są bardzo ciche.
Powoli pora kończyć. Mógłbym o tym tytule pisać i pisać, ale nie chcę was przecież zanudzić. Jeszcze raz zachęcam do sprawdzenia. Pierwszy raz grałem w Piaski Czasu i od momentu ukończenia stawiam je bardzo wysoko w moim prywatnym growym rankingu. Jestem bardzo zachęcony do sięgnięcia po kolejny części i na pewno to zrobię. Kiedy? Tego jeszcze nie wiem. Być może w którymś z przyszłych artykułów z cyklu Klasycznie zagości kolejna odsłona Prince of Persia? Kto wie, kto wie? Podsumowując, genialna gra i pomyśleć, że zagrałem w nią dopiero teraz. Dzięki Ubi, że daliście ją za darmo! To może teraz tak kolejną odsłonę po latach przerwy?
PS. Ta walka podczas jazdy windą i ta muzyka temu towarzysząca – coś pięknego!