Nie tylko Disney konsekwentnie odświeża swoje stare klasyki. Sony od kilku lat wyciąga z szafy kolejne serie, starając się wcelować w zapotrzebowanie rynku, a może dzięki temu marka odżyje, dając jej drugie życie. Tak było z Jumanji i powrotem Zombielandu. Nie wszystkie próby kończą się sukcesem. W samym zeszłym roku studio zaliczyło dwie porażki z rebootem Facetów w Czerni, czy Aniołkami Charliego. Fani Bad Boysów Michaela Baya mieli prawo obawiać się najgorszego. Choć zupełnie niepotrzebnie, bo jak mawiają główni bohaterowie, „bad boys for life” i nie miałbym nic przeciwko, aby tak właśnie było.
Mike (Will Smith) i Marcus (Martin Lawrence) są już u schyłku swojej policyjnej kariery. Ten drugi właśnie został dziadkiem i z tego powodu zamierza przejść na zasłużoną emeryturę, zamieniając pistolet i odznakę na pilot od telewizora i ciepłe kapcie. Nieustatkowany Mike nie chce pogodzić się z takim losem. Gdy zapada na niego wyrok śmierci, zlecony przez groźną, meksykańską przestępczynię (Kate del Castillo), nieznający kompromisów Michael zrobi wszystko, aby dorwać osoby, odpowiedzialne za zamach na jego życie. Jako konsultant dołącza do tajnej jednostki taktyczno-wywiadowczej AMMO, którą dowodzi Rita (Paola Nuñez), jego była dziewczyna. Gdy wszystko zaczyna brać w łeb, Marcus raz jeszcze dołącza do Mike’a, aby doprowadzić sprawę do końca.
Dopóki nie zobaczyłem Bad Boys for Life, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że potrzebuję tego filmu. Uwielbiam kino spod znaku Michaela Baya, dlatego moje zapotrzebowanie na hałaśliwego, szybkiego i pełne wybuchów akcyjniaka, dostarczył Netflixowy 6 Underground. Mimo to, na filmie Adila El Arbiego i Bilalla Fallaha bawiłem się świetnie. Reżyserski duet do tej pory nie miał na koncie ani jednego hitu. Ktoś miał jednak niezwykłego nosa, że anonimowym belgijskim twórcom powierzył odnowienie takiej franczyzy. Reżyserzy spisali się doskonale, nadając filmowi autorski sznyt, jednocześnie świetnie odwołując się do reżyserii Baya, niemal kopiując jego charakterystyczny styl. Coraz więcej młodych reżyserów, wychowanych na dwóch pierwszych częściach Bad Boysów, czy serii Transformers, będzie kręcić swoje własne filmy, więc w ich własnych pomysłach będą pobrzmiewać echa takich twórców jak Bay. El Arabi i Fallah to pierwsza fala, która świetnie spisze się w takim kinie. Nic więc dziwnego, że o tę dwójkę pyta już Marvel, ale mam nadzieję, że zanim obejmą którąś z serii superbohaterskich, nakręcą jeszcze jedną część Bad Boysów. Zakończenie filmu nie pozostawia złudzeń, że taka już jest we wczesnych planach.
Bad Boys for Life po brzegi wypełniony jest dynamiczną i brutalną akcją. Czasami brakuje aż oddechu, bo gdy wydaje się, że wreszcie dostaniemy nieco spokojniejszą scenę, ta ma dramatyczny finał i po raz kolejny jesteśmy wciągnięci w pościgi i strzelaniny. Reżyserki duet ma swój własny pomysł na sceny akcji, dlatego ogląda się je z nieskrywaną przyjemnością i poczuciem świeżego powietrza, którego w akcyjniakach nie było od czasu filmów o Johnie Wicku. Czasami jednak twórcom brakuje pewnej ręki, jak w scenie strzelaniny w warsztacie, gdzie początkowo łatwo się pogubić, ale jakiś czas później dostajemy rewelacyjny pościg motocyklowy, który daje tyle samo radości, co ma w sobie pierwiastka niedorzeczności. Zdarzają się również momenty naiwne i zwyczajnie głupie, ale akcja bez przerwy gna na złamanie karku, więc nawet nie ma chwili, aby się nad nimi pochylić.
Reżyserzy bez żadnego skrępowania biorą się za absurdalne, wyjęte wprost z telenoweli rozwiązania fabularne, które przyszykowali im scenarzyści. Bardzo łatwo było to zepsuć, jednak w ich rękach, zaskakująco dobrze wpisuje się to w klimat i estetykę całego filmu. Z powagą podchodzą do odkrywania mrocznej przeszłości Mike’a, robiąc świetny użytek z aktorskiego talentu Willa Smitha. Dzięki czemu z głupiej i absurdalnej sceny, robi się jeden z najbardziej dramatycznych momentów w filmie. A to nie koniec niespodzianek, bo do samego końca twórcy mają w zanadrzu świeże pomysły, przywodzące na myśl nawet realizację przerywników filmowych w grach wideo.
Nie trzeba się też martwić o humor, który ani razu nie jest wymuszony, czy oparty na najniższych instynktach i niewybrednych żartach. Ale to już głównie zasługa rewelacyjnego duetu Willa Smitha i Martina Lawrence’a, którzy przez tyle lat nie wyzbyli się chemii, doskonale uzupełniając się aktorsko. Will Smith potrzebował od dawna takiego hitu jak Bad Boys for Life, aby nie skończyć jako przebrzmiała gwiazda, której warta uwagi filmografia kończy się na pierwszej dekadzie XXI wieku. Już wcześniej zaliczył niezłą rolę Dżina w Aladynie, czy wyróżnił się pozytywnie jako Deadshot w Legionie Samobójców, ale przez ostatnie lata kiepsko radził sobie w rolach pierwszoplanowych. Wreszcie ma jednak film, który przywraca mu należyty, gwiazdorski blask, czego chyba był świadom, bo w kilku scenach wygląda jak miliard dolarów. Zaskakuje również Martin Lawrence, który z poważnym aktorstwem pożegnał się dziewięć lat temu. I choć przybyło mu siwych włosów na brodzie, a policzki nabrały objętości, to wciąż odnajduje się w roli Marcusa, często kpiąc ze swojego wieku.
Na Bad Boys for Life bawiłem się znakomicie. Prosta historia zemsty, powracający po wielu latach kultowy duet policjantów, szybka akcja, dynamiczne pościgi i wiele rewelacyjnie nakręconych momentów, dzięki którym film wyróżnia się na tle innych akcyjniaków. Adil El Arbi i Bilall Fallah wypracowali swój własny, autorski styl, który nadaje ich filmowi potrzebnej świeżości. Bez wątpienia to dopiero początek wielkiej kariery reżyserskiego duetu i oby przygody z tą serią.