Ponad cztery lata temu ogłoszono powstanie projektu Kingdom Come: Deliverance, potem zebrano na grę 1,1 miliona funtów w ramach kampanii crowdfundingowej na Kickstarterze i zaczęło się oczekiwanie. Różne wizje gry kreowały się w naszych głowach – taki Wiedźmin bez potworów i magii albo miks Skyrima i Mount & Blade. Generalnie, wiele obiecywali twórcy, a i gracze wiele oczekiwali. W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień premiery – czas ocenić Kingdom Come: Deliverance, przedpremierowego kandydata na grę roku.
Murowany hit
Z takim nastawieniem siadałem do produkcji studia Warhorse. Przed sobą mam potencjalną grę roku, średniowiecznego RPGa twórców Mafii. Niewiele znam gier mających ukazać się w tym roku, na które bardziej bym czekał. Ostrzyłem sobie zęby na świetną opowieść, krwawą jatkę i klimat wylewający się z ekranu monitora. Po tych kilkudziesięciu godzinach spędzonych z grą, śmiało mogę zabrać się za recenzję.
Słowem i mieczem
W grze wcielamy się w Henryka, młodzieniaszka mieszkającego w Skalicy. Jest synem kowala, niegdyś wykuwającego miecze dla największych w Pradze, ale sam nie do końca chce iść w ślady ojca, a do tego mieczem włada beznadziejnie. Spokojne życie młodzieńca zostaje przerwane, gdy Węgrzy najeżdżają na Skalicę i niszczą ją doszczętnie. Henry traci wszystko, cudem znajduje schronienie w pobliskim zamku, a od teraz jego celem jest przede wszystkim zemsta na oprawcach. Oczywiście bohater nie posiada nadzwyczajnych mocy, nie ugryzł go pająk, tylko musi powoli zdobywać reputacje wśród możnych. Przez to też gra rozkręca się dość wolno i zanim będziemy mogli robić co chcemy, minie kilka godzin, w których co rusz natrafiamy na cutscenki. Nie należy jednak się zniechęcać, bo historia jest bardzo wciągająca, dobrze napisana i chce się ją poznawać. Niektóre questy zapamiętam na długo, jak ten, w którym musimy przekonać księdza, by…wyjawił tajemnicę spowiedzi, gdyż informacje te będą nam potrzebne w śledztwie. Spotkanie się z nim w karczmie prowadzi do bardzo miłej nocy i oczywiście ciężkiego poranka. Komizm całej sytuacji zdecydowanie jest jednym z lepszych punktów całej fabuły. Tutaj warto podkreślić, jak wiele pracy włożyło studio Warhorse w wydawałoby się drobiazgi, które jednak mają olbrzymi wpływ na odbiór produkcji. Gracz musi zwracać uwagę na każdy detal, to jak jest ubrany albo czy jest umyty, bo nawet wieśniak powie nam, że cuchniemy, jak stąd do Pragi.
Początkowa faza gry to też w dużej mierze nauka. W pierwszych misjach skupiamy się głównie na poznawaniu podstawowych elementów gry. Jednym z kluczowych jest oczywiście walka. Autorzy na licznych materiałach przedpremierowych bardzo chwalili się jej systemem. Najbliżej jemu do tego, co zaserwowano w For Honor. Wyprowadzając atak wybieramy zawsze jego kierunek, a gdy przeciwnik wykonuje atak musimy w odpowiednim momencie nacisnąć klawisz odpowiadający za blok lub wykonać unik. Można też próbować kopnąć przeciwnika, a w walce na pięści też jest kilka różnorodnych ataków. Problem jest taki, że o ile w walce jeden na jednego wygląda to jeszcze jako tako, tak przy większych bitwach, robi się wielki chaos na ekranie. Nawet nie chodzi o to, że nasi kompani czasem głupieją i rzucają się wszyscy na ostatniego wroga. Po prostu walcząc z jednym wrogiem kamera skupia się tylko na nim, a przy wielu przeciwnikach gra głupieje i zdarza się, że automatycznie wrzuca nas do walki z kimś, kto jest znacznie dalej od innego przeciwnika, którego akurat chcieliśmy zaatakować. Nie ukrywam, że tej mechanice należy poświęcić wiele czasu, dlatego czasem lepszym rozwiązaniem jest po prostu rozmowa. Reasumując – walczy się dobrze, tylko w przypadku starć jeden na jednego. Na marginesie dodam, że szczegółowość i realizm w walce również potrafi zachwycić. Ważnego „bossa” pokonałem w najprostszy z możliwych sposobów. On miał piękną zbroję, świetny miecz, fantastyczne wyszkolenie, ale nie miał hełmu. Ja miałem łuk. Starcie trwało 5 sekund. I tyle jeśli chodzi o rycerskość.
Zabijanie…czasu
Dobry rycerz to najedzony i wypoczęty rycerz. Dlatego ważne w Kingdom Come: Deliverance jest dbanie o posilenie się każdego dnia i odpoczynek. Może zdarzyć się sytuacja, że będąc na skraju wyczerpania, po prostu nagle zemdlejemy. Moja rada jest taka, by jeść przede wszystkim w obozach lub zamkach. Ciepły posiłek z garnka da znacznie więcej niż kilka chlebów, mięs, czy warzyw i owoców, choć nie wydaje się to zbyt logiczne. Po walce możemy również krwawić, więc musimy zaopatrzyć się w bandaże. A szukając chwili odpoczynku od najważniejszych zadań, warto zatrzymać się w mieście, bo aktywności jest całkiem sporo. Henryk może nauczyć się czytać, zostać kieszonkowcem, opanować naprawianie przedmiotów, czy też zostać hazardzistą. Co tu jeszcze mamy…no tak, dobijanie targu z handlarzami, atakowanie obozów z zaskoczenia, chadzanie na randki z dziewkami, walki na pięści i spacer po mieście. To co sprawia przyjemność, to po prostu przejście miasta wzdłuż i wszerz, by zobaczyć jak każdy NPC wykonuje swoją pracę, jak miasto się zmienia w różnych porach dnia – klimat rzeczywiście wylewał się z mojego monitora. A obietnice autorów o żywym świecie nie były puste. Byłem mile zaskoczony, gdy pewien NPC wyszedł z karczmy, wsiadł na konia, pojechał do obozu i zaczął walkę z dwoma bandytami. Co ciekawe, na przeciwników ważnych dla jakiegoś zadania, możemy trafić znacznie wcześniej. Przed wykonaniem jednego questa zauważyłem obóz przed pewną jaskinią. Nie udało mi się pokonać bandytów, ale kilka godzin gry później okazało się, że ta jaskinia jest elementem questa, więc znów czekało mnie spotkanie z bandytami. Zadania możemy rozwiązać na wiele sposobów i niekoniecznie w pojedynkę, bo jest często szansa, by poprosić kogoś o pomoc.
Dobrze rozwiązane zostało to, jak nasz bohater się rozwija. Zdobywamy doświadczenie wykonując konkretne czynności lub używających danego rodzaju oręża. Czym więcej tłuczemy się mieczem, tym bardziej nim potrafimy walczyć. Czym więcej kilometrów przemierzamy koniem, tym większa szansa, że będziemy mogli odblokować jakiegoś perka. Perki zostały przygotowane świetnie, użycie niektórych wyklucza pozostałe, są często bardzo przydatne, więc wszystko działa tutaj jak należy. Obrany styl rozgrywki nie jest więc tylko obranym stylem rozgrywki, dlatego trzeba mieć świadomość, że nasze działania mają swoje konsekwencje. Szkoda, że Kingdom Come: Deliverance nie jest tak świetne na każdej płaszczyźnie.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
Kingdom Come: Deliverance nie ustrzegło się wielu błędów, więc na nie przeznaczę osobny akapit. Zastosowany system zapisów połączony z miliardem bugów to przepis na śmiech i płacz w jednym. Raz wyszedłem do pulpitu, po tym jak…zabiłem kurę. Nie oceniajcie mnie, może chciałem po prostu sobie rosół zrobić? Raz zginąłem (i straciłem jakieś 30-40 minut gry), gdy…schodziłem z konia. Najbardziej tajemniczym błędem było jednak zaginięcie mojego konia. Wierzchowiec Siwek, po wykonaniu któregoś z questów, ot tak po prostu zniknął. Na nic zdało się moje gwizdanie, na nic zdało się wczytywanie gry jeszcze raz, po prostu poszedł sobie i już nie wrócił. Patataja sobie teraz po lepszym świecie. Co ciekawe, dalej mogłem sprzedawać przedmioty, które u niego zostawiłem. Nie uśmiechało mi się podróżowanie bez wierzchowca, więc po prostu ukradłem jednego ze stajni. Na dłuższą metę, nie miało to jednak sensu, więc musiałem kupić nowego, za całkiem sporą sumę, a Siwka oddać. Dostałem za niego tylko 30 groszy, jednak nic w tym dziwnego, skoro nie wiadomo nawet gdzie jest. Inne błędy to standard dla zbugowanych produkcji – blokowanie się postaci podczas wchodzenia po schodach, czy zapadanie się pod ziemię albo komiczne błędy w animacji. Zdarzały się też pojedyncze crashe, chociaż grając już na najnowszej łatce ich nie uświadczyłem. Trochę problemów sprawia system związany z naszą reputacją w poszczególnych miejscach. Po kradzieży wspomnianego wcześniej konia, rządca jednego z miast chciał ode mnie pieniądze, abym odpokutował za popełniony czyn. Zgodziłem się, ale po 5 sekundach znowu zaczął mnie gonić i żądać zapłaty. Na pewno to nie jedyne błędy w grze, a inni gracze znajdą ich znacznie więcej. Zresztą już samo wydanie patcha ważącego ponad 20 gigabajtów mówi samo za siebie.
To je krásné
Oprawa audiowizualna jest fantastyczna. Zwłaszcza warstwa graficzna, bo CryEngine 4 daje radę i dzięki temu potrafiłem wiele razy zatrzymać się w pół drogi i podziwiać z dala miasteczka, góry, lasy czy rzeczki. Modele postaci, tekstury, cykl dnia i nocy, dynamiczna pogoda, o te i inne elementy zadbano bardzo dobrze i Kingdom Come: Deliverance to dla mnie jedna z najładniejszych gier nowej generacji. Cutscenki zostały wykonane całkiem dobrze, niestety animacje twarzy prezentują się już fatalnie. Może to nie poziom Andromedy, ale Kingdom Come znajduje się niewiele wyżej. Jak wspominałem, cutscenek jest dużo, jest wiele rozmów (wszak to RPG), zatem bardzo boli, że tak ważny element został wykonany na „dwójkę na szynach”. Miałem obawy w kontekście optymalizacji i tutaj sprawa też nie ma się za dobrze. W miastach ilość klatek spada, rozwiązaniem jest oczywiście zmniejszenie detali – ale nie każdemu będzie się to uśmiechać. Na pewno kolejne tygodnie zostaną poświęcone na poprawienie wydajności, także na tych mocniejszych sprzętach.
Kości, piwo, konie i dziewki
Kingdom Come: Deliverance to gra, nad którą jeszcze Warhorse musi jeszcze popracować. Liczne bugi potrafią odebrać przyjemność z gry, zwłaszcza w połączeniu z koszmarnym systemem zapisów. Nie ulega wątpliwości, że Kingdom Come: Deliverance miał wielki potencjał i na pewno nie został on całkowicie zmarnowany. Gra oferuje świetną historię (gratulacje dla Daniela Vavry!), daje sporo swobody, wykonana jest z troską o szczegóły, no a widoki są bajeczne. Możliwe, że gra w pewnych kręgach stanie się kultowa i powinna się całkiem nieźle sprzedać, a po wielu łatkach, powinna być także bardzo grywalna. Na co liczę, bo na razie na murowanym hicie pojawiły się wykwity.
P.S. Jakby ktoś jednak widział Siwka, to dajcie znać. Tęsknie za nim.
P.S.2 – Jeśli naprawione zostaną te wszystkie błędy, to możecie dodać pół oczka, a może nawet oczko więcej.