Rok 2017 nie był najlepszy dla kina. Został powitany wielkim zamieszaniem na gali Oscarów, gdzie La La Land cieszył się tytułem najlepszego filmu przez zaledwie kilka minut, żeby w dramatycznych okolicznościach oddać statuetkę twórcom Moonlight. Następnie afera wokół whitewashing w kinowym Ghost in the Shell, aż wreszcie koniec roku należał do skandalu, gdzie głównymi bohaterami byli Harvey Weinstein i Kevin Spacey. Jakby tego było mało, kina w Ameryce Północnej zanotowały najgorszy rok od 22 lat, co było zresztą widać w cotygodniowych box office’ach, w których potencjalne kasowe hity miały o wiele niższe wyniki, niż można było przypuszczać.
Dlatego wiele wskazuje na to, że z niektórymi markami, niezależnie czy długoletnimi jak Obcy od Ridleya Scotta, czy tymi które zostały zapoczątkowane w zeszłym roku jak Assassin’s Creed, będziemy musieli pożegnać się jeżeli nie na zawsze, to na długie lata. Wiele z nich nie spełniło ani finansowych celów, ani tym bardziej artystycznych. Poniżej znajdziecie listę 15 moim zdaniem najgorszych filmów 2017 roku, które miały swoje polskie premiery w zeszłym roku, zarówno w kinie, jak i na VOD czy platformach streamingowych.
Wyróżnienia: Blind, Unforgettable, Bombowi sąsiedzi, Zawrotna prędkość, Fist Fight, Sandy Wexler, Mamuśki mają wychodne, American Assassin, Amok, The Space Between Us, Pokot, The Circle. Krąg, Jak dogryźć mafii, Facet do wymiany, Batman i Harley Quinn, Babskie wakacje, Krucyfiks, Liga Sprawiedliwości.
Top 15 najgorszych filmów 2017 roku
15. Amerykańska sielanka
Świetna obsada, debiutujący na stołku reżyserskim Ewan McGregor oraz scenariusz na podstawie powieści nagrodzonego Pulitzerem Philipa Rotha. Co mogło pójść nie tak? Okazuje się, że wszystko. Amerykańska sielanka jest filmem rozliczeniowym z burzliwego okresu Stanów Zjednoczonych, więc powinien wzbudzać masę różnych uczuć. Zamiast tego film nie wywołuje prawie żadnych emocji, oprócz poczucia źle spędzonych dwóch godzin. Ewan McGregor nie poradził sobie ani jako reżyser, ani też odtwórca głównej roli. Nie przekonuje ani w jednym, ani w drugim, a podział obowiązków wyraźnie mu nie służył. Widać, to też po grze Jennifer Connelly czy Dakoty Fanning, które rozczarowują, choć można zrzucić to na garb kiepskiego scenariusza. Amerykańska sielanka to film nudny i pozbawiony wartości, bezemocjonalny, z chybionym przesłaniem. Po Ewanie McGregorze powinno oczekiwać się zdecydowanie więcej.
14. Linia życia
Linia życia jest jednym z najmniej potrzebnych rebootów w historii kinematografii. Film Joela Schumachera z 1990 roku nie był wielkim hitem, ale w pewnych kręgach stał się kultowy. Medyczny thriller traktujący o zagadce śmierci ma spory potencjał, którego film Nielsa Ardena Opleva w ogóle nie wykorzystuje. Zaczyna się całkiem intrygująco, bo kto nie lubi oglądać młodych i ambitnych ludzi, chcących przejść do historii za wszelką cenę, nawet gdy ryzykuje się to śmiercią nie tylko kliniczną. Ale co dzieje się w drugiej części, przypomina każdy taśmowo nakręcony horror klasy B. Absurdy więc gonią absurdy, a liczba głupot fabularnych na minutę przekracza dopuszczalną normę. Do tego w Linii życia mamy jedną z najgłupszych i bezcelowych śmierci. Jakby dla kogoś było jeszcze za mało, to przez cały czas trwania filmu nie wiadomo, co twórcy chcieli nam powiedzieć i do czego ta cała historia zmierza. Jak się okazało, donikąd.
13. Bright
Najnowszy film na tej liście i pierwsza wysokobudżetowa produkcja Netflixa, mająca przekonać, że blockbustery sprawdzają się tak samo dobrze na ekranach telewizorów jak w kinie. Ale to już zależy od osobistych preferencji, bo Bright z pozoru ma wszystko, aby stać się kasowym kinowym hitem. Nie licząc banalnej historii ze zmarnowanym potencjałem, okropnej maniery reżyserskiej Davida Ayera oraz absurdalnej konwencji fantastycznej z całą masą schematów rodem z filmów dla nastolatków. W Bright jedynie początek jest znośny. Przywodzący na myśl najlepszy film Ayera, czyli Bogów ulicy, sprawdza się dzięki Willowi Smithowi oraz Joelowi Edgertonowi wcielającego się w pierwszego orka w historii policji. Co prawda między panami brakuje trochę luzu, ale chemii nie można im odmówić. Gdy jednak Ayer wkracza w rejony, które pogrążyły jego Legion samobójców, robi się tak samo nieznośnie, jak w filmie DC Comics. Bright i tak stał się hitem, a Netflix zamówił już kontynuację, zresztą po raz pierwszy w swojej historii w przypadku oryginalnych filmów. Oby druga część doczekała się lepszego reżysera oraz scenarzysty, który będzie potrafił w pełni wykorzystać potencjał drzemiący w stylistyce urban fantasy.
12. Suburbicon
George Clooney zrezygnował z aktorstwa. Pewnie nie na długo, ale ta decyzja nie może dziwić. Wystarczy prześledzić ostatnie jego role aby zauważyć, że ostatni film z jego udziałem, który odniósł sukces była Grawitacja z 2013 roku. Od tego czasu zagrał cztery role, w tym u braci Coen, czy we własnych Obrońcach skarbów, za które kajał się w prywatnych mailach do kierownictwa FOX-a. Jednak po Suburbiconie Clooney może w ogóle usunąć się w cień. Bracia Coen scenariusz do filmu napisali po swoim pierwszym wielkim sukcesie w latach 80. Przez tyle lat przeleżał w szufladzie, aż wreszcie sięgnął po niego bardzo dobry przyjaciel braci. Dla Clooneya miały być to przeprosiny za słabych Obrońców skarbu, udowadniający krytykom, że Idy marcowe czy Good Night and Good Luck nie były jednorazowymi przypadkami, a popularny aktor ma jeszcze coś do powiedzenia w kinie. Suburbicon to jednak produkcja nijaka, zrealizowana bez polotu, pozbawiona klimatu, ciągnąca się bez określonego celu, czyli dokładnie tak samo jak poprzedni film reżysera. Wyraźnie czuć, że opowiadana historia przez tyle lat leżakowania w szufladzie się zdezaktualizowała, a jeden z metaforycznych wątków nie zazębia się w żaden sposób z główną linią opowieści. Filmu nie ratuje nawet Matt Damon, ani też Julianne Moore i jedynie krótki epizod Oscara Isaaca przywołuje miłe wspomnienia. George Clooney znów ma powody do przeprosin.
11. Pierwszy śnieg
Z Clooneyem wiele wspólnego ma Michael Fassbender. Co prawda niemiecki aktor wciąż nie zdecydował się na karierę reżysera, ale myli się co do przyjmowania kolejnych ról. Aktor o ponadprzeciętnych umiejętnościach marnuje się w kiepskich produkcjach, a przez ostatnie trzy lata gra tylko w takich. Nic więc dziwnego, że do tego rankingu trafiły aż trzy filmy z jego udziałem. Najlepszym z tych najgorszych jest Pierwszy śnieg, skandynawski kryminał na podstawie powieści bardzo popularnego Jo Nesbø. Książka o tym samym tytule jest jedną ze środkowych części cyklu, co niezwykle czuć w filmie. O doświadczonym przez życie bohaterze wiemy niewiele, a gra snującego się Fassbendera nie ułatwia nam jego polubienie. Do tego podwójne śledztwo prowadzone jest w sposób zbyt ślamazarny, żeby jakkolwiek zaciekawić widza, zaś jedno z nich nie jest nawet potrzebne. Pierwszy śnieg jest produkcją nudną, pozbawioną klimatu i niekonsekwentną fabularnie. Jeżeli tak ma wyglądać pierwszy śnieg, to dobrze, że w naszej strefie klimatycznej utrzymuje się on tak krótko.