Wiele osób kojarzy konsole Nintendo z serią Super Smash Bros. Zatrważająca ilość graczy z Zachodu i Wschodu katowała w tą bijatykę, kiedy ja rozbijałem głowy w Tekkenie. W moim towarzystwie wszyscy woleli Mortal Kombat, Street Fightera i inne bijatyki dostępne na konsolach Sony. Z tego powodu mimo ogrania każdej odsłony bijatyki z Mario, nie mam do tej serii jakiejś olbrzymiej nostalgii. Wiem jednak, że sporo ludzi czeka na Smash na Switcha. Podczas nieobecności króla imprezowych bijatyk, ktoś inny próbuje usiąść na tronie. Tylko czy Brawlout ma szansę zaspokoić smashowy głód?
Brawlout to bijatyka, gdzie wygrywamy poprzez wyrzucanie przeciwników z areny walki. Postacie nie mają pasków życia tylko procentowy wskaźnik tego jak bardzo będą odrzuceni przez specjalne ataki. Oznacza to, że podczas walki musimy opracować trochę inną taktykę i bezmyślne nawalanie może nie być tak skuteczne jak jeden prosty cios zadany w odpowiednim momencie. Dzięki temu rozgrywka różni się od większości innych bijatyk.
W potyczkach bierze udział kilka oryginalnych postaci bazujących na zwierzętach takich jak małpa, żaba czy jakiś jastrząb. Oprócz nich do turnieju dołączają głowni bohaterowie z Hyper Light Drifter i Guacamelee. Ataki opierają się na dwóch przyciskach plus kierunki. Jeden guzik pozwala nam na wykonywanie podstawowych ataków a drugi odpala specjale. Do tego mamy jeszcze ataki z podskoku. Nie jest to zbyt rozbudowany system, ale spokojnie wystarcza do gry tego typu. Postacie różnią się między sobą na tyle, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie. W moim przypadku szybkość Driftera sprawiała, ze z miejsca stał się moja ulubioną postacią.
Największym problemem z Brawlout jest to, że nie mogłem rozegrać nawet jednego pełnego meczu w multi online. Albo cwaniacy rozłączają się z netem na chwilę przed przegraną, albo gra strasznie laguje. Nie miałem szczęścia do tego typu rozrywki mimo, że próbowałem grać na trzech różnych kontynentach. Nie wiem czy to mój wyjątkowy pech, czy gra tak szwankuje. Mam jednak pewność, że gracze uciekający z meczów powinni być karani. Nic nie denerwuje tak jak brak nagrody po kilkunastu minutach walki, bo nas przeciwnik się rozłączył w ostatnim momencie przed porażką.
Powiem szczerze, że powyższy problem skutecznie ostudził mój zapał do dalszej gry w Brawlout. Wynika to z tego, że jest to gierka wybitnie stworzona pod rozgrywkę wieloosobową. Zabawa w pojedynkę to jedynie trening przed walkami z innymi żywymi zawodnikami. Dodatkowo tryby single player nie oferują nam zbyt wiele i tak naprawdę ograniczają się do serii prostych walk każdą z dostępnych postaci. Po odblokowaniu wdzianek i kolejnych map, nie mamy najmniejszego powodu do odpalania singla. Brakuje tu jakiejś drobnostki zachęcającej do katowania gry samemu. Z drugiej strony Smash zawsze słynął z multiplayera, a tryby dla pojedynczego gracza były tylko dodatkiem.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną to zarówno w trybie konsolki jak i przed telewizorem, gra prezentuje się bardzo ładnie. Postacie i lokacje są kolorowe i przyjemne dla oka. Gierka nie zwalnia nawet na moment i prezentuje się pierwsza klasa.
Brawlout to solidna pozycja, która przy odpowiedniej ilości graczy może stać się hitem. Zwłaszcza teraz, kiedy na Switchu nie ma zbyt wielu bijatyk i gier w stylu Super Smash Bros. Moje obawy wiążą się jedynie z trybem multiplayer w wariancie online. Jeśli wszyscy inni mają problemy z rozegraniem pojedynków, to Brawlout traci bardzo wiele na wartości. No chyba że mamy chętnych do gry offline.