Wątki fabularne związane z bronią atomową, jej użyciem i późniejszymi skutkami pomimo upływu lat są wciąż bardzo popularne wśród twórców rozmaitej maści rozrywek – w tym także gier. Twórcy do tematu zwykle podchodzą bardzo poważnie ukazując niesamowitą tragedię ludzką, śmierć, choroby zniszczenie i walkę o przetrwanie. Poznańskie studio odpowiedzialne za 60 Seconds podeszło do zagadnienia z dużym dystansem opracowując dzieło w taki sposób, żeby z kataklizmu zrobić komedię. Z jakim skutkiem?
Wcielamy się w historię czteroosobowej familii spokojnie żyjącej sobie gdzieś na obrzeżach miasta. Ojciec Ted jest głową rodziny i ją utrzymuje, jego żona Dolores prowadzi dom – mają dwójkę dzieci Timmy’ego oraz Mary Jane. Produkcja jest bardzo nietypowa jak na ogólnie postawione normy uwypuklając jakieś utarte schematy czy też stereotypy przeciętnej amerykańskiej rodziny. Więcej informacji raczej nie ma poza tym, że córka tych państwa uczy się grać na tubie ku utrapieniu wszystkich domowników. Całe życie spowite jest jednak groźbą ataku atomowego, na który na szczęście domownicy są przygotowani. Rozlegają się wreszcie syreny alarmowe i Tedowi zostaje minuta na bezpieczne zagonienie rodzinki do bunkra i zabranie najpotrzebniejszych rzeczy . Jest to najbardziej kluczowy moment gry, od którego istotnie zależy, czy przetrwamy do przybycia wsparcia wojsk rządowych.
Skończył nam się czas szczęśliwie dotarliśmy do schronu, a więc przyszła kolej na… żmudne czekanie. Tak naprawdę w produkcji po szaleńczym zbieraniu zapasów niewiele się dzieje. Pomieszczenie w którym przebywamy jest małe praktycznie rozgrywka przybiera charakter gatunku point and click – dostajemy codzienny raport stanu zdrowia i samopoczucia poszczególnych osób okraszony o informacje co dzieje się w naszym małym otoczeniu – chodzi np. o audycje w radiu, pukanie do drzwi czy planowanie i realizacja wyprawa po lekko zdezorganizowanym świecie na powierzchni. Nasze decyzje w trafne lub nie pomagają albo skazują naszych podopiecznych na dodatkowe, wątpliwe atrakcje. Stałym elementem jest rozdzielanie racji żywnościowych składających się z wody i puszkowanej zupy pomidorowej pomiędzy naszą rodzinkę co okazuje się z biegiem czasu kłopotliwe. W tracie gry zdarzyło mi się, że ostatecznie przeżyła może jedna osoba, która pod naciskiem środowiska ugięła się i uciekła z kryjówki.
Choć gra zdaje się być prosta wcale taka nie jest, począwszy od pierwszego etapu, jakim jest przygotowanie się do zagłady. Zbieranie bowiem zapasów wiąże się z trudnymi wyborami rzeczy niezbędnych – czy wziąć tylko jedzenie czy też walizkę, a może siekierę do obrony, a może apteczkę. Trochę twórcy wnikają też w nasz system wartości – w pierwszym odruchu powinniśmy zadbać o rodzinę, ale zgromadzenie jej całej zajmuje za dużo czasu – można przecież zgromadzić o wiele większe zapasy, a jedzenie będzie w mniejszym stopniu ubywało, co może pomóc. Niepozorny więc zabieg pozwala zobaczyć w odbiciu nas samych – mimo, że jest to w końcu tylko gra, a z bohaterami nie jesteśmy właściwie związani. Ciekawym też jest, że scenariusz gry to właściwie pełna losowość – zdarzeń, wyborów do podjęcia, udanych wypraw poszukiwawczych, bądź też ich konsekwencji jest tyle, że właściwie każde przyciśnięcie przycisku „nowa gra” to zanurzenie się w odrębnej historii, pomimo takich samych realiów.
Tytuł nie należy do rozbudowanych – tryby gry są trzy (nie licząc samouczka), ale tak naprawdę jest to jedno i to samo. To ta naprawdę pełna historia do ogrania, w drugiej możliwości skupiamy się tylko na zbieraniu przedmiotów, a w trzecim przechodzimy bezpośrednio do przetrwania. Błędów technicznych raczej brak, a logicznych nie ma się co doszukiwać – gra ta jest bardzo luźną interpretacją rzeczywistości i doszukiwanie ciągu przyczynowo skutkowego jest bezsensowne.
Jak podsumować produkcję zespołu Robot Gentleman? Tytuł sam w sobie mimo iż skromny całkiem przyzwoicie się prezentuje, jednak monotonia może się bardzo szybko wkraść szczególnie, że historia nie sprowadza się do dwóch lokalizacji, a do reszty do konkretnych działań odwołać się musimy do naszej wyobraźni – nie mniej jednak, jeśli interesuje was klimat czarnej komedii i chcielibyście przeżyć taką nietypową przygodę – myślę, że to dość dobra propozycja na kilka wieczorów.