Dziesięć lat oczekiwania, ale absolutnie było warto. Znów możemy wkroczyć do nieco zapomnianego, ale kultowego Z-Landu i zobaczyć zmiany, które ten świat przeszedł przez ostatnią dekadę. Jak się okazuje, to stare, dobre „Zombieland”, do którego mogliśmy trafić o wiele wcześniej. Jak przyznał reżyser Ruben Fleischer, na przeszkodzie kontynuacji stanął pewien pyskaty najemnik. Mowa o Deadpoolu i jego dwóch kinowych przygodach, do których scenariusz napisał duet Rhett Reese i Paul Wernick. Zajęci komiksową postacią, nie mieli czasu, aby odpowiednio poświęcić się pracy przy filmie o zombiakach. Wszyscy chcieli, aby powróciła stara ekipa z jedynki, a że obie części „Deadpoola” osiągnęły ogromny sukces, kontynuacja „Zombielandu” stanęła pod znakiem zapytania. Najwyraźniej dzięki przejęciu FOX-a przez Disneya, scenopisarski team zyskał trochę czasu, udało się dopiąć terminy całej ekipy i produkcja w końcu ruszyła. Tym samym fani oryginału dostają szansę przeżycia nowej przygody z barwnymi postaciami w opanowanym przez zombie świecie, zaś „Zombieland: Kulki w łeb” udowadnia, że „Venom” był tylko małym wypadkiem przy pracy Rubena Fleischera.
W świecie Z-Landu minęło kilka lat. Czwórka obcych sobie ludzi, po przejściach w parku rozrywki, stała się prawdziwą, choć osobliwą rodziną. Podróżując przez Stany, docierają do Białego Domu, z którego robią swój nowy dom. Wesołe dekapitowanie kolejnych zombiaków musi ustąpić prywatnym dramatom rozgrywającymi się między bohaterami. Columbus (Jesse Eisenberg) tworzył szczęśliwą parę z Wichitą (Emma Stone), ale to już przeszłość. Obecnie kochankowie częściej się kłócą, a oliwy do ognia dolewa propozycja zawarcia związku małżeńskiego przez chłopaka. Wystraszona i pozostająca wciąż nieufną dziewczyna, zabiera ze sobą swoją młodszą siostrę Little Rock (Abigail Breslin) – obecnie nastolatkę, która przeciwstawia się Tallahassee (Woody Harrelson), traktującą ją w dalszym ciągu jak małą dziewczynę. Little Rock pragnie wyrwać się z ciasnych murów Białego Domu i poznać rówieśników, choć trochę czerpiąc z młodzieńczego życia. Gdy Little Rock znika z podejrzanym hipisem, Wichita wraca do domu, aby zebrać zapasy i ruszyć za siostrą. Szybko do niej dołącza Tallahassee oraz Columbus, który w czasie okresu rozstania z Wichitą, związał się z nierozgarniętą Madison (Zoey Deutch).
Przez te wszystkie lata największą przemianę przeszedł Columbus. Nie jest już tym samym chłopakiem, który sztywno trzymał się swoich zasad przetrwania w Z-Landzie, ale o wiele więcej w nim luzu, a miłość do Wichity go uskrzydla. Dziewczyna pozostaje tą samą sarkastyczną osobą z niewyparzoną gębą, która upatrzyła sobie nowy cel w postaci Madison, lubiącej na każdym kroku jej dokuczać. Blond piękność w różowym wdzianku to archetyp pozbawionej inteligencji, lekkomyślnej i niezaradnej dziewczyny, która nadrabia wyłącznie urodą. Jest tak przerysowana i skrajna, jak tylko można, ale tak jak pozostali bohaterowie, również Madison przechodzi wewnętrzną przemianę. Ciekawie też dzieje się w życiu Tallahasseego, który zdradzi przed nami swoje rodzinne korzenie, a miłość do twinkie, zamieniła się w uwielbienie króla Elvisa Presleya. Nadopiekuńczy mężczyzna zrobi wszystko, aby odszukać swoją, już nie małą, przyszywaną córeczkę, nawet jeżeli oznacza to podróżowanie niemęskim kombi.
„Zombieland: Kulki w łeb” skupia się więc przede wszystkim na relacjach między bohaterami i tego, jak z takiej mieszanki charakterów stworzyć rodzinę, bo sama historia jest jeszcze bardziej pretekstowa niż w części pierwszej. Nie oznacza to jednak, że jest zła, bo jak na konwencję komedii akcji z zombiakami w tle, jest wystarczająca i pozwala wykazać się swoim bohaterom, wrzucając ich w coraz większe, często komiczne tarapaty. Humor to nieodzowny element „Zombelandu” i druga odsłona serii pod tym względem jest równie udana co pierwsza. Żarty potrafią odpowiednio wybrzmieć i rozbawić do łez, nawet te, które widzieliśmy już w zwiastunie – w kontekście reszty filmu te gagi bawią jeszcze lepiej. Twórcy śmiało korzystając z popkultury, nawiązując często nie tylko do pierwszej części (fani będą mieli co wyłapywać), ale również do innych filmów (Terminator), seriali (Simpsonowie), czy komiksów (The Walking Dead). Wisienką na torcie jest świetna scena między napisami, którą miłośnicy pierwszego „Zombielandu” docenią jeszcze bardziej.
Jeżeli można się do czegokolwiek przyczepić, to do wyraźnej odtwórczości względem „jedynki”. „Zombieland: Kulki w łeb” zbyt często korzysta ze sprawdzonych schematów poprzedniczki, nie traktując jednak siebie jak hołd złożony pierwszej części, jak robiło to chociażby „Przebudzenie mocy” J.J. Abramsa, a z braku pomysłów, a może odwagi, wykorzystując te same rozwiązania co w filmie sprzed dekady. Twórcy nawet z tego żartują, gdy jeden z nowych bohaterów wypomina Tallahasseemu, że wypowiada kwestię niczym z 2009 roku. Chciałoby się też poznać kilka nowych zasad z długiej listy Columbusa. W „Kulkach w łeb” cały czas wałkowane są te same podstawowe zasady, które nawet w obrębie tego filmu, przypominane są zbyt często.
Te fabularne i inscenizacyjne niedostatki nadrabia galeria charyzmatycznych i różnorodnych postaci. Do czwórki głównych bohaterów dołącza wspominana wcześniej Madisona, która ma robić za jeden wielki żart, ale dzięki Zoey Deutch postać ta wyrasta na jedną z najciekawszych i najmocniej odznaczających się bohaterów, które nie dają o sobie zapomnieć. W mniejszych, ale równie dobrych rolach pojawia się Luke Wilson jako Albuquerque oraz Thomas Middleditch wcielający się w Flagstaffa, będącymi niemal lustrzanym odbiciem Tallahasseego oraz Columbusa. Ciekawie wygląda więc krótki wątek walki Tallahasseego z Albuquerque o względy Nevady granej przez Rosario Dawson. Kobieta ma jednak w sobie taki ognisty temperament, że jest w stanie zawstydzić nawet walczących o jej względy kowbojów. Woody Harrelson, Jesse Eisenberg, Emma Stone ponownie zaliczają świetne występy, rewelacyjnie czując się w takiej komediowej konwencji. Za mało jest jednak Abigail Breslin, która poza widowiskową i emocjonującą walką w komunie Babilonu pod koniec filmu, nie ma tu za wiele do zagrania.
Jeżeli po „Deadpoolu 2” brakowało wam filmów opowiadających o szalonych i dysfunkcyjnych rodzinach, to „Zombieland: Kulki w łeb” są najlepszą propozycją. Najnowsza produkcja Rubena Fleischera to po prostu stare dobre „Zombieland”, na które fani czekali długie dziesięć lat. Barwna paleta różnorodnych i pełnych uroku postaci, oraz tona dobrego humoru przy odcinaniu zombich głów, w tej konwencji wystarczy, aby na filmie bawić się doskonale. Na zdecydowanie jedną z najlepszych i najzabawniejszych komedii roku warto było tyle czekać.