Zew krwi – recenzja

Zew krwi1
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation, Merie Weismiller Wallace

W przeciwieństwie do Białego Kła i Wilka Morskiego, Zew krwi autorstwa Jacka Londona nie doczekał się zbyt wielu ekranizacji. Chris Sanders, ekspert od filmów animowanych, postanowił to zmienić w swoim pierwszym aktorskim debiucie, który ma jednak zaskakująco dużo wspólnego z jego poprzednimi dzieła. Najważniejsze jest jednak to, że po dwóch klapach jakimi były Koty i Doktor Dolittle, wreszcie w tym roku doczekaliśmy się filmu z cyfrowymi zwierzętami, którego nikt nie musi się wstydzić.

Bucky to potężny i mało rozgarnięty pies, którego właścicielem jest szanowany sędzia Miller (Bradley Whitford), mieszkający na południu kraju. Swoje pieskie życie prowadzi bez żadnych trosk, często rozrabiając, czym naraża się lokalnej społeczności. Pewnej nocy Bucky zostaje porwany i wywieziony na daleką północ, aby sprzedać go jako psa zaprzęgowego w jednej z osad powstałych podczas gorączki złota. Czworonóg trafia pod opiekę Perraulta (Omar Sy) oraz Françoise (Cara Gee), przemierzających wiele setek kilometrów, aby dostarczać listy. Bucky szybko będzie musiał nauczyć się dyscypliny oraz odkryć w sobie zew przygody. Gdy technologia zaczyna wypierać dotychczasowe formy komunikacji, pies trafia pod opiekę starego i zmęczonego życiem Johna Thorntona (Harrison Ford). Razem wybiorą się w podróż, która na zawsze odmieni Bucky’ego.

2
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation, Merie Weismiller Wallace

Scenarzyście Michaelowi Greenowi, który pracował wcześniej chociażby nad Logan: Wolverine i Blade Runnerem 2049, z krótkiej powieści Jacka Londona, udało się napisać fascynującą, ani na moment nie nużącą historię w starym stylu, zgodnym z duchem klasycznego kina przygodowego. W Zewie krwi dostajemy kilka filmów w jednym, gdzie główny bohater odnajduje się w nowej, niebezpiecznej rzeczywistości, przechodzi wewnętrzne przemiany, dojrzewa do nowych ról, a przy tym terapeutycznie pomaga przezwyciężyć lęki swojemu przyjacielowi. Materiału jest tu tyle, że bez wielu skrótów się nie obyło, których rozbudowanie przyczyniłoby się do stworzenia kilkuodcinkowego miniserialu. To wielka zaleta filmu Chrisa Sandersa, który wyszedł z założenia, że ta historia potrzebuje bajkowej formy i stworzył Zew krwi w kluczu animowanych produkcji. Gdzie nawet z pozoru brutalne sceny walk ograne są w formie komediowej, lub mające wywołać wśród widzów wzruszenie. Wszystko jednak w przyjaznej, zgodnej z kinem familijnym formule.

Nie mogło się więc obyć bez podnoszącej na duchu puenty. Zanim jednak do niej dojdzie, Bucky w ekspresowym tempie będzie odkrywał w sobie nowe pokłady odwagi, empatii, sprytu i odpowie zewowi pierwotnego instynktu, który coraz mocniej zacznie popychać go ku dzikiej naturze. Choć w odróżnieniu od kiepskiej konkurencji, machający ogonem czworonóg nie mówi ludzkim głosem, co nie czyni go mniej ludzkim. Animatorom udało się świetnie oddać psie zachowanie, przy jednoczesnym dodaniu wiarygodnej antropomorfizacji Bucky’ego, tam gdzie było to koniecznie, aby historia odpowiednio wybrzmiała. Szkoda, że podobnym kluczem nie poszli twórcy Króla Lwa, w którym zwierzętom brakowało duszy i emocji, który cechował animacyjny oryginał.

Zew krwi3
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation, Merie Weismiller Wallace

Jest to jednak miecz obusieczny, bo pomimo 135 milionów wydanych na produkcję Zewu krwi, które to pieniądze po prostu nie mają prawa się zwrócić, Chrisowi Sandersowi przy sporych chęciach nie udało się wymazać granicy między cyfrowym psem a żywymi aktorami i prawdziwą scenografią. Na szczęście problem ten dotyczy wyłącznie pierwszych piętnastu minut filmu, po których łatwo przyzwyczaić się do wykreowanych w komputerze zwierzętach, gdy te zaczynają pojawiać się w większej liczbie. Im bliżej końca, tym twórcy coraz mocniej zaczynają rezygnować nawet z istniejącej scenografii, na rzecz wykreowanego cyfrowo środowiska, często przypominającego przerywniki filmowe z wysokobudżetowych gier wideo.

Jak w tym wszystkim odnajdują się aktorzy? I lepiej i gorzej. Przez pierwszą połowę filmu gwiazdą jest sympatyczny w swojej roli Omar Sy, dodający produkcji potrzebnej lekkości i humorystycznych akcentów. W drugiej króluje za to świetny Harrison Ford, bez fałszu odnajdujący się w roli życiowego przegrańca, zatapiającego smutki w alkoholu, od czasu do czasu postępując zgodnie z głosem serca. Gorzej wypada za to Dan Stevens, dla którego po prostu nie przewidziano bardziej złożonej i wymagającej roli. Gra on ogarniętego gorączką złota desperata, który pragnie zemścić się na Thorntonie, wierząc, że ten jest oszustem. To mogłaby być naprawdę ciekawa postać, gdyby choć trochę twórcy ją rozbudowali i dali przekonujące motywacje. Najbardziej żal jednak Karen Gillan, pojawiającej się na ekranie dwa razy, gdzie łącznie ma tylko kilka słów do wypowiedzenia. Nie wiem, czy ta rola była przeznaczona dla aktorki z mniej znanym nazwiskiem, ale Gillan zalicza tu zaledwie cameo, a nie pełnoprawną rolę.

Zew krwi4
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation, Merie Weismiller Wallace

Zew krwi to pogodna i urocza rozrywka dla całej rodziny w duchu klasycznego kina przygodowego. Choć do Bucky’ego i reszty cyfrowej ferajny trzeba się chwilę przyzwyczaić, tak warto dać szansę temu psiakowi o równie wielkim sercu, co duszy. Chris Sanders spisał się w roli reżysera filmu aktorskiego, czerpiąc inspirację i odwołując się do swoich poprzednich filmów, jak Lilo i Stich, oraz przede wszystkim Jak wytresować smoka, szczególnie w ukazywaniu relacji między ludzkiej i psiej postaci. Funkcjonująca na równych prawach relacja, w której bohaterowie pomagają odkrywać w sobie siły do podążania własnymi ścieżkami, staje się ostoją dla tego filmu i mądrym przesłaniem dla widza w każdym wieku.


Źródło: foto: Twentieth Century Fox Film Corporation, Merie Weismiller Wallace

Recenzja Zew krwi
Zew krwi to pogodna i urocza rozrywka dla całej rodziny w duchu klasycznego kina przygodowego. Choć do Bucky’ego i reszty cyfrowej ferajny trzeba się chwilę przyzwyczaić, tak warto dać szansę temu psiakowi o równie wielkim sercu, co duszy.
7
Ocenił Radosław Krajewski