Jeżeli istniałaby wyspa, na której spełniają się najskrytsze fantazje, pojechałbym na nią tylko po to, aby zażyczyć sobie, aby ten film nigdy nie powstał. Jeżeli liczyliście, że Jeff Wadlow odbije się od dna po Prawda czy wyzwanie sprzed dwóch lat, niestety muszę was rozczarować. Reżyser postanowił nie tylko zadomowić się na dnie, to Wyspą Fantazji zaczął pod sobą kopać i nie widać choć małego promyczka nadziei, że kiedykolwiek przestanie. Jego najnowszy film to jeszcze gorsza produkcja, od poprzedniej, która przynajmniej potrafiła niezamierzenie rozbawić swoimi głupotami.
Piątka zwycięzców konkursu (nikt w pokoju scenarzystów nie był na tyle bystry, żeby wymyślić jakiego) wygrywa pobyt na wyspie fantazji, gdzie spełnią się ich marzenia. Zarządzający wyspą Roarke (Michael Peña) wyjaśnia laureatom zasady panujące na wyspie. Każdy z uczestników może spełnić jedną dowolną fantazję. Elena (Maggie Q) marzy o naprawieniu błędów sprzed pięciu lat, Randall (Austin Stowell) chce pobawić się w żołnierza, Melanie (Lucy Hale) ukarać szkolną prześladowczynię, zaś bracia Bradley (Ryan Hansen) i Brax (Jimmy O. Yang) zabawić się na wiecznie trwającej imprezie z gorącymi laskami i przystojnymi ogierami (Brax jest gejem). Szybko orientują się, że ich marzenia zamieniają się w najgorsze koszmary, ale jednocześnie otrzymują szansę, aby przetrawić swoje własne traumy.
Wyspa Fantazji to film z gatunków tych, które są na bakier z wszelką logiką i ciągiem przyczynowo-skutkowym. Twórcy nie przejmują się tym, że w połowie filmu na potęgę łamią zasady ustalone na samym początku. Jedna fantazja na osobę? W sumie to możesz zażyczyć sobie czegoś innego. Zabierasz granat bohaterowi, który chce wysadzić źródła tajemniczych mocy? Wiadomo, że należy go wrzucić do zbiornika wodnego obok, bo tam jest najbezpieczniejszy. Przyjeżdżasz z bratem na wyspę? Okazuje się, że to jego fantazja została wykorzystana, a twoje nie, więc najpierw musi wydarzyć się wielka tragedia, żeby ktoś łaskawie spytał się, czego sobie życzysz. Naprawdę chciałbym zobaczyć proces twórczy scenarzystów, bo najwyraźniej mocno się obijali, a gdy termin gonił, dodawali bez ładu i składu wszelkie pomysły do scenariusza. Pewnie domyślacie się, że film ma zwrot akcji, który dosłownie wywraca wszystko na drugą stronę. I macie rację! Do teraz próbuję odkręcić swoje wnętrzności i za cholerę nie idzie. Dziękuję panie Wadlow.
Pastwie się nad Wyspą Fantazji, bo to film wyraźnie skazany na porażkę. W Blumhouse Productions nie pracują głupi ludzie i wiedzieli, że jedynym ratunkiem dla tego paszkwila jest wrzucenie go w walentynkowy weekend (połączonym dodatkowo z poniedziałkowym Dniem Prezydenta). Może film wiele nie zarobi, ale chociaż zwrócą się koszty produkcji. Niczym rekin ludojad ze Szczęk, żeruje on więc na nieświadomych niczego parach, które szukają wrażeń na sali kinowej przed lub po romantycznej kolacji. Bo żeby jeszcze horrorowy aspekt jakkolwiek działał, ale od pierwszych sekund wiemy, że wyspie fantazji daleko do rajskie krainy, idealnej na wypoczynek. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek suspensie, napięciu czy igraniem z przyzwyczajeniami widzów. Reżyserowi nawet inscenizacja jump scare’ów kompletnie nie wychodzi, więc nawet amatorzy taniego i kiczowatego straszenia nie mają tu czego szukać. Zamiast wywoływania strachu, Wyspa Fantazji przeraźliwie nudzi, nie mając do zaoferowania choć jednego elementu, stojącego na przynajmniej dopuszczalnym poziomie. Chyba, że wliczając piosenkę podczas napisów końcowych, ta sprawia, że nieco przyjemniej wychodzi się z kina, choć nadal z poczuciem zażenowania i zmarnowanego czasu.
Na dziele Wadlowa nie idzie się także pośmiać, bo niemal od samego początku bohaterowie wrzucani są do swoich fantazji, przez co brakuje jakiegokolwiek momentu oddechu, na zapoznanie się ze wszystkimi postaciami. A jest to galeria najbardziej schematycznych bohaterów, których ciężko polubić. Jeszcze najciekawiej wypada postać grana przez Austina Stowella, którego wątek ma jakieś przebłyski, przynajmniej w początkowej fazie. To co jednak odwala się w wątku Melanie, w którą wciela się Lucy Hale, to jest istny kryminał. Zresztą sami sprawdźcie, jaki recykling odstawia reżyser i spółka. Wydaje im się, że wystarczy zmiana koloru włosów i już Hale może wcielić się w zupełnie inną postać, niż grała w poprzednim filmie Wadlowa. Najwięcej obiecywałem sobie po Michaelu Penii, który jest aktorem potrafiącym odnaleźć się w takiej produkcji. Niestety zawodzi jak cała reszta, choć przynajmniej po nim widać, że jego jedyną ambicją był szybki zarobek.
Nie wiem jakie haki na Jasona Bluma ma Jeff Wadlow, ale mam nadzieję, że kolejny raz szef Blumhouse nie da się zaszantażować i nie pozwoli temu reżyserowi na marnowanie kolejnych środków, dzięki którym mógłby powstać jakiś horror. Jakiś, bo Wadlow sam sobie stawia poprzeczkę na tyle nisko, że nie trzeba być zdolnym twórcą, aby nakręcić coś lepszego. Wyspa Fantazji wpisuje się w kanon produkcji, które z miejsca otrzymują wysokie miejsce na listach najgorszych filmów roku. Nie pomyślałbym, że w oknie premierowym z wątpliwej jakości polskimi produkcjami, to Wyspa Fantazji zostawi peleton daleko w tyle i wygra konkurs na najgorszy film, przynajmniej miesiąca.