Lubię takie zaskoczenia. Z reguły niezależne gry w pixelartowej szacie graficzne zlewają mi się ze sobą w jedno i rzadko kiedy po ich ukończeniu czuję, że w sumie to pograłbym sobie jeszcze. Wyobraźcie sobie zatem moje zdziwienie, kiedy właśnie taka myśl pojawiła się w mojej głowie tuż po ujrzeniu napisów końcowych. Warlocks 2: God Slayers okazał się być niezwykle przyjemnym dwuwymiarowym, nastawionym na kooperację slasherem ze sporą dawką mniej lub bardziej trafionego humoru. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie od razu było tak kolorowo.
Jedną z pierwszych czynności, które wykonać musimy przez rozpoczęciem zabawy jest tradycyjnie, wybór klasy postaci, w której skórze spędzimy następnych kilka godzin. Problem w tym, że twórcom nie przyszło do głowy wyjaśnienie graczowi różnic pomiędzy każdym z pięciu bohaterów, więc decyzję podjąć musimy wyłącznie na podstawie walorów wizualnych. Tak też skończyłem z miotającym magicznymi pociskami Panem Szkieletem, choć normalnie najpewniej wybrałbym władającego kosą humanoidalnego kozła lub jakąkolwiek inną postać walczącą na krótkim dystansie. Co prawda po wyglądzie postaci można mniej więcej domyślić się jaki rodzaj rozgrywki oferują, ale nadal pozostawia to spory margines błędu, czemu zapobiegłby nawet najprostszy opis. Niby jest on dostępny już w samej grze w zakładce umiejętności, ale sprawdzanie w ten sposób każdej z postaci jest dość żmudne.
Niemniej, czasu na narzekanie nie mamy zbyt wiele, bo już chwilę podjęciu decyzji zostajemy zwerbowani do Zakonu Czarowników i wyruszamy w świat w poszukiwaniu, jak podpowiadać może podtytuł, zbuntowanych bóstw do zgładzenia. Opis gry na Steamie zapowiada barwną opowieść pełną żartów i humoru, którą wzbogacić mają angażujące dialogi, co spokojnie mógłbym skomentować wyłącznie uśmieszkiem. Humoru, choć niezbyt do mnie przemawiającego, faktycznie nie brakuje, a cała gra pełna jest żarcików i nawiązań do popkultury, ale już fabuła Warlocks 2 w żadnym wypadku nie należy do grona najciekawszych, jakie przyszło mi poznać. To przewidywalna opowiastka o ratowaniu świata przed złymi bóstwami (choć na dobrą sprawę w całej grze pojawia się tylko jedno) z nudnymi jak flaki z olejem dialogami, które zdarzało mi się przeklikiwać, czego normalnie nigdy nie robię.
Ale nie to jest tutaj przecież ważne. Liczy się przede wszystkim rozgrywka i wyżynanie kolejnych grup przeciwników, a to akurat wyszło świetnie. Gameplay nie jest nad wyraz skomplikowany – jego lwia część to radosna, niezbyt wymagająca łupanina, której poziom trudności wzrasta tak naprawdę jedynie w trakcie starć z bossami. Jest to zatem bardzo przyjemny odmóżdżacz, ale minusem tego stanu rzecz jest bez wątpienia fakt, że przy dłuższych posiedzeniach do gry zaczyna wkradać się monotonia. Nieco świeżości wprowadzają odblokowywane poprzez drzewko rozwoju umiejętności. Nadal jednak różnice pomiędzy różnego rodzaju atakami specjalnymi są raczej minimalne, więc dzięki nauczeniu się nowego ciosu/zaklęcia dostajemy raczej możliwość szybszego zadawania obrażeń, aniżeli wprowadzenia do gry elementu taktycznego.
Może to budzić pewne obawy, ale gra jest na tyle krótka, że nie ma kiedy się znudzić, a do ciągłego grania motywuje nas przede wszystkim chęć zwiedzenia nowych, niejednokrotnie ślicznie prezentujących się lokacji. Grę podzielono na kilkanaście mniej lub bardziej otwartych etapów umieszczonych na trzech zróżnicowanych terenach, dokąd na wyprawy wyruszamy zawsze ze służącej nam za hub międzygalaktycznej kantyny pełnej grajków i handlarzy. Poziomy przeważnie nie są zbyt rozległe, więc podążając wyłącznie główną ścieżką fabularną przelecimy przez każdy z nim w kilka minut. Warto zatem zatrzymać się na chwilę i wrócić czasem do odwiedzonych już wcześniej lokacji by spokojnie pozwiedzać i pomóc mieszkańcom tego świata wykonując dla nich zadania poboczne.
Odniosłem jednak wrażenie, że cała para poszła w zaprojektowanie pierwszego świata, bo jest on zdecydowanie najcieplej wspominanym przez mnie fragmentem gry. To właśnie w nim napotkamy najbardziej rozbudowane lokacji i najciekawsze zadania poboczne. Nawet będący naszym pierwszym bossem Faun pozostawia pozostałych „szefów” daleko w tyle pod względem designu. Niech jako dowód posłuży fakt, że finałową walkę drugiego świata można ukończyć po prostu stojąc w miejscu i bezustannie atakując, bo nasz przeciwnik nie będzie w stanie nas dosięgnąć, jeżeli tylko wskoczymy na platformę kilka centymetrów nad nim. Z resztą w zasadzie tylko Faun właśnie przysporzył mi jakiekolwiek kłopoty – przy reszcie przeciwników trzeba się mocno postarać by zginąć. Zwłaszcza, że nie należą oni najbardziej rozgarniętych i potrafią nagle w trakcie walki odwrócić się do nas plecami i po prostu sobie pójść. No, ale przynajmniej braki w inteligencji nadrabiają liczebnością.
Nie można też nie wspomnieć, że jest to gra pozwalająca na lokalną oraz sieciową kooperację dla maksymalnie czterech graczy. Niestety mogę tylko o tym wspomnieć, bo grając przed premierą za towarzysza mógł posłużyć mi wyłącznie wręczony mi na początku gry chowaniec wspomagający mnie co nieco w walce.
Tak też właśnie prezentuje się Warlocks 2: God Slayers – mało skomplikowana, ale jednocześnie bardzo przyjemna łupanina. Jeżeli poszukujecie hardkorowego slashera wymagającego pełnego skupienia, odpowiedniego doboru elementów pancerza oraz przemyślanego wydawania punktów umiejętności. Przykro mi, ale to nie tutaj. Warlocks 2 trafi raczej do graczy poszukujących mniej zobowiązującego tytułu pozwalającego na krótsze, lecz wciąż dające poczucie progresji sesji, a dzięki wprowadzeniu kanapowego coopa i prostocie rozgrywki – gra ta sprawdzić może się także na posiadówach ze znajomymi.