Połączeń shootera z rogue-like było już kilka i nie zawsze były to udane eksperymenty. STRAFE, średnio przyjęte przez fanów, żerowało na nostalgii, oferując powrót do przeszłości z perma-death na czele. MOTHERGUNSHIP, które recenzowałem swego czasu, stawiało na tworzenie własnych broni i rozgrywkę w stylu „bullet-hell”. Świetną grą okazał się Immortal Redneck – kolorowy, szalony shooter, którego jeszcze nie zdążyłem sprawdzić, ale 92% pozytywnych recenzji z blisko tysiąca na Steam, to raczej zachęcająca rekomendacja. Mając dobre wspomnienia z MOTHERGUNSHIP, stwierdziłem, że dam szansę kolejnej podobnej w założeniach produkcji. Void Bastards od Blue Manchu wyróżnia się wieloma rzeczami, jak chociażby komiksową stylistyką.
Gra zabiera nas w podróż po ogromnej mgławicy, z której musimy jak najszybciej uciec. Produkcja podzielona jest na dwie zasadnicze części – pierwsza to eksploracja mgławicy, druga to eksploracja kosmicznych wraków. Gracz ma do dyspozycji statek, dzięki któremu może poruszać się po mapie – każda podróż kosztuje nas 1 jednostkę paliwa i 1 jednostkę jedzenia niezależnie od długości, jaką trzeba przebyć. Nie zwiedzamy jednak różnych planet, a po prostu pokłady innych statków, do których dokujemy naszą maszynę.
Mgławica skrywa wiele niebezpieczeństw. Wiele wraków opanowanych jest przez obcych, a piraci co chwilę depczą nam po piętach. Czasem możemy trafić na jakąś minę lub na potwora, który zrobi sobie z naszego statku obiad. Choć gracz ma pewną dowolność w poruszaniu się, jako, że nie możemy się cofnąć, musimy cały czas obserwować mapę mgławicy, by z jednej strony zebrać jak najwięcej części potrzebnych nam do ucieczki, jak i uniknąć głupiej śmierci. Gdy gzabraknie paliwa lub jedzenia, każdy ruch (a nawet przeczekanie tury) zabierze nam zdrowie. Gdy umrzemy, o tyle Void Bastards jest prostsze od wielu rogalików, że pojawia się kolejny więzień. Tracimy wtedy zebraną amunicję i gadżety, otrzymując zaledwie „pakiet powitalny”, ale przynajmniej wszystkie odblokowane przedmioty i złupione surowce zostają na swoim miejscu. Więźniowie mają swoje perki przydzielane na samym starcie – postacie nie levelują, jedynie do momentu śmierci są ze swoim znamieniem cały czas. I tak, raz trafiła mi się postać, która automatycznie zbierała rzeczy dookoła niej, drugi raz miałem przyjemność grać postacią znacznie wyższą od bazowej (!), a jeszcze innym razem postacią, która widziała jedynie na czarno-biało. Rougelike jak się patrzy – pomysłowość autorów zaskakuje, zresztą Void Bastards można też pochwalić za poczucie humoru i puszczenie oczka do gracza w wielu momentach. Objawia się to nie tylko w charakterach naszych więźniów, ale i przeciwników. Jest ich co prawda tylko kilka rodzajów, ale wrogowie również z czasem przybierają inne formy. Chociażby, najprostszy z przeciwników, wybuchający turysta, zmienia się z czasem na glo…wtrottera.
Gdy już zdecydujemy się ograbić wrak, zaczyna się zabawa. Każdy opuszczony statek to od kilku do kilkunastu pomieszczeń, w których możemy znaleźć jakieś fanty, ale przede wszystkim wrogów. Statki różnią się między sobą, przynajmniej z początku, dodatkowo element losowości polega tutaj na, a jakby inaczej, modyfikacjach początkowych danego wraku. Czasem na danym statku nie możemy skorzystać z mini-mapy, innym razem wszystkie drzwi są otwarte i nie da się ich zamknąć, czasem jest po prostu ciemno i żaden generator prądu nam nie pomoże. Pewien standard został jednak zachowany. Nasza postać ma określony czas, w którym musi zebrać to co chce ze statku, przed skończeniem się jej tlenu. Tlen można uzupełnić, ale do tego potrzebne jest włączenie zasilania na statku. Dodatkowo na każdym wraku znajdzie się trochę kanistrów z paliwem i centrum dowodzenia, z którego możemy sobie ściągnąć pozycje przeciwników i fantów na naszą mapę. Ten standard po pewnym czasie sprawia, że robimy wszystko jak w zegarku – biegniemy od pomieszczenia do pomieszczenia eliminując ołowiem lub sprytem potwory, działka stacjonarne i co tam jeszcze autorzy wymyślili. Szkoda, że nie pokuszono się o jeszcze więcej żeby utrzymać nas przy ekranie na więcej niż kilka godzin – totalny zachwyt nad grą mija po kilkunastu wrakach i kilku zgonach. Zbieramy co prawda nowe zabawki, ale jednak po pewnym czasie nawet wraki zaczynają się powtarzać, czasem jedynie z innym ficzerem. Brakuje jakiegoś wielkiego bossa od czasu do czasu lub momentów, w których to my musimy się bronić – np. sami rozstawiając działka stacjonarne.
Arsenał jest całkiem sporawy, też odblokowujemy go zbierając inne przedmioty po wrakach. Na naszym statku możemy też tworzyć te przedmioty, ale nie da się tego zrobić z amunicją. Oprócz zwykłego pistoletu, do naszych rąk może trafić karabin laserowy, zszywacz (taki po niezłym upgradzie), czy nitowica. W rozgrywce brakowało mi jedynie czegoś do walki wręcz. Jednak jak wspominałem, wrogów da się naciągnąć i tym sposobem powstał kittybot – robot-kot, który odwraca uwagę przeciwnika (kto by nie chciał przygarnąć kotka?), a następnie wybucha zadając całkiem sporą ilość obrażeń. Jest też karabin z trującymi ostrzami, nie alarmuje przeciwników, a jednocześnie zatruwa ich i zabija po kilkunastu sekundach. Opcji na wyjście z każdej sytuacji jest wiele i w tej warstwie strzelanej, Void Bastards bardzo mi się podoba. Poza przegięciem z piratami, którzy likwidują nas w parę sekund, świetnie balansuje poziomem trudności. Z jednej strony nie mamy permanentnej śmierci i ulepszenia ciułane przez kilkadziesiąt minut nie idą w las, z drugiej – śmierć jest jednak bolesny, gdyż tracimy zasoby w postaci jedzenia, paliwa i zebranej amunicji. Gracz wraca z tą samą zbroją, ale z kijkiem zamiast miecza.
Void Bastards to jedna z najlepiej wyglądających gier tego roku. To był strzał w dziesiątkę i grafikom ze studia Blue Manchu należą się duże wyrazy uznania za zmysł, wykonanie i dbałość o detale. Autorzy garściami brali rozwiązania stosowane w komiksach – mamy więc stylizowane na komiks przerywniki pomiędzy kolejnymi fabularnymi wyprawami. Z kolei, gdy zbliżamy się do drzwi, możemy „usłyszeć”, czy ktoś za nimi się znajduje, gdyż pokazywane są odpowiednie wyrazy symbolizujące dźwięki. Tak samo gdy rzucimy granat i wybuchnie, pokaże nam się na ekranie „Kaboom” i tego typu wyrazy. Wszystko jest czytelne, przejrzyste, a chociażby mapa mgławicy na screenie poniżej bardzo pomaga we wchłonięciu klimatu Void Bastards.
Void Bastards to z pewnością jedna z pozytywnych niespodzianek tego roku. Gra świetnie przygotowana, klimatyczna, która potrafi na tę parę godzin skupić naszą uwagę. Do szczęścia zabrakło jednak czegoś więcej – można było się postarać o więcej typów statków, więcej nieprzewidzianych zdarzeń na samej mgławicy – jakieś ataki innych statków, poza piratami.