Gdy Naughty Dog zapowiedziało, że czwarta część Uncharted będzie ostatnią odsłoną kultowej serii, nie mogłem w to uwierzyć. Po pięciu latach posuchy od wydania trzeciej części, byłem bardzo spragniony nowych przygód Nathana Drake’a. Jednak po ograniu czwartej odsłony zrozumiałem, dlaczego twórcy nie chcą już więcej pracować nad serią. Konwencja się przejadła i w zasadzie trudno ją w jakiś istotny sposób rozbudować, nie niszcząc jednocześnie tożsamości cyklu. Nie zrozumcie mnie źle, Kres Złodzieja to była świetna produkcja, jednak dawało się odczuć zmęczenie podążaniem wciąż tym samym, utartym schematem. Gdy podczas zeszłorocznego PlayStation Experience Sony zapowiedziało nadejście samodzielnego dodatku do Uncharted, z Chloe Frazer w roli głównej, byłem pozytywnie zaskoczony. Taki Spin-off bez głównego bohatera, za to z charyzmatyczną postacią, której zabrakło w Uncharted 4, wydawał się świetnym pomysłem. Pytanie, czy został on należycie wykorzystany?
Zacznijmy jednak od początku. Uncharted: Zaginione dziedzictwo to oddzielny tytuł, który pozwala nam poznać losy Chloe Frazer, australijskiej złodziejki i poszukiwaczki przygód, której kobiece kształty rozpraszały Drake’a w drugiej i trzeciej części Uncharted. Nie ma co się dziwić, że niegrzeczne pieski, wybrały akurat ją na protagonistę dodatku, gdyż jest to charyzmatyczna i nietuzinkowa postać. Towarzyszką Chloe jest Nadine Ross, liderka militarnej organizacji Shoreline. Zarówno z czarnoskórą wojowniczką jak i jej żołnierzami, spotkaliśmy się już w Uncharted 4. Dla tych, którzy jeszcze nie grali w Kres Złodzieja, Zaginione dziedzictwo jest mało istotnym, ale jednak spojlerem, ponieważ fabuła dodatku osadzona została po wydarzeniach z czwórki.
Sama historia niczym nas nie zaskoczy. Fabuła jest prosta jak budowa cepa i do bólu powiela schemat z poprzednich części. Tak więc kolejny raz poszukujemy cenny artefakt, który przez wieki czeka na odkrycie w malowniczej i egzotycznej części świata, a ktoś ciągle depcze nam po piętach. Tym razem twórcy nie zafundowali nam wycieczki dookoła świata, lecz wzorem pierwszej części pole poszukiwań ograniczone zostało do jednej krainy. Całe szczęście nie jest to monotonna dżungla, a przepiękne Indie. Początkowo Chloe i Nadine łączy jedynie wspólny interes, jednak wraz z upływem czasu panie zaczynają się zaprzyjaźniać i nawiązuje się miedzy nimi silna więź emocjonalna. Oczywiście nie zabraknie kryzysu w relacjach, ale koniec końców wpłynie on tylko korzystanie na wzajemne stosunki obu pań. Antagonistą, który chce położyć łapę na artefakcie poszukiwanym przez egzotyczny duet jest Asav – handlarz i kolekcjoner, który preferuje siłowe metody zdobywania towarów. Co istotne, nie jest on dla bohaterek kimś anonimowym, gdyż to były chłopak Nadine. Asav to chyba najmniej wyrazisty zły charakter w całym cyklu. Co prawda ma ostro nierówno pod sufitem, ale jego aparycja leśnego dziadka sprawiała, że trudno mi go było traktować poważnie.
Bardzo dobrze, że twórcy historii zawartej w dodatku, nie oddzielili grubą kreską od wcześniejszych odsłon. Nadine wspomina o konfrontacji z braćmi Drake oraz wypytuje Chloe o jej relacje z Nathanem. Nie obyło się też bez babskich ploteczek, a jedna z ważnych postaci z czwartej części załapała się nawet na skromny epizod.
Pomimo że w nowym Uncharted nie ma już awanturniczego Drake’a, sama konstrukcja prowadzenia akcji nie uległa zmianie. Naughty Dogs nie ryzykowało rewolucji i pod względem fabuły dało graczom stare Uncharted, które już niestety niczym nie potrafi zaskoczyć. Sama historia podzielona jest na dziewięć rozdziałów, na ukończenie których potrzebujemy 9-10 godzin. Najdłuższy jest czwarty chapter, który wzorem Madagaskaru z Kresu Złodzieja, oferuje sporej wielkości lokację, którą eksplorujemy przemieszczając się jeepem. Tym razem obszar jest jeszcze większy i by ukończyć misję konieczne będzie zajrzenie do mapy. Zaznaczono na niej kilkanaście punktów, w rejonie których znajdują się niezbędne nam monety. By je zdobyć będziemy musieli eliminować ludzi Asava oraz rozwiązywać mniej lub bardziej wymagające zagadki w stylu poprzednich odsłon. Teren zaprojektowany został fantastycznie, a niektóre widoki zapierają dech w piersiach, ale mimo to dało się odczuć, że ten fragment rozgrywki został stworzony z myślą o wydłużeniu czasu potrzebnego na ukończeniu gry oraz ukryciu fabularnego ubóstwa.
Sama rozgrywka w Zaginionym dziedzictwie również nie wnosi do serii Uncharted jakiś znaczących nowości czy zmian. Chloe nie ustępuje umiejętnościami Nathanowi – miota ołowiem na lewo i prawo, powala w walce w ręcz nawet opancerzonych przeciwników, wspina się po skałach i budynkach, skacze na linie. To z jedna z tych kobiet, przy których męskie ego kurczy się do rozmiaru fistaszka. Ciekawym dodatkiem jest wprowadzenie skromnej mini gry, w której protagonistka otwiera za pomocą spinki do włosów militarne skrzynie należące do Asava i jego ekipy. Zmienił się również nieco styl rozgrywki. Projekty lokacji zachęcają do cichej eliminacji, która na wyższym poziomie jest niemal konieczna. Nie trudno więc o wysoką roślinność oraz pistolet z tłumikiem, którego w czwartej części było jak na lekarstwo. Twórcy poprawili też nieco inteligencję przeciwników. Ci podczas poszukiwań zachodzą nas często od tyłu. Szkoda tylko, że wcześniej głośno to komunikują. Kolejnym, mało istotnym dla samego przebiegu gry dodatkiem, jest robienie zdjęć za pomocą smartfona, do których mamy wgląd po wciśnięciu touchpada.
Pojawiły się również nowe bronie, a nieśmiertelny AK 47 odszedł w końcu na zasłużoną emeryturę. Co do przeciwników, to twórcy niczym fanów serii nie zaskoczą. Mięso armatnie, snajperzy oraz przeciwnicy opancerzeni to chleb powszedni dla wyjadaczy serii.
Graficznie Uncharted: Zaginione dziedzictwo prezentuje się rewelacyjnie. To obok Uncharted 4 jedna z najlepiej wyglądających produkcji na PlayStation 4. Pomimo że akcja gry osadzona została tylko w Indiach, ani przez chwilę nie będziemy narzekać na monotonię otoczenia. Ogarnięte wojną miasto, cudowne krajobrazy dzikich terenów, wodospady, zabytki stworzone z dbałością o każdy szczegół – zdecydowanie jest na czym zawiesić oko. Być może to tylko złudzenie, ale wydaje mi się, że pod względem flory, dodatek prezentuje się jeszcze ładniej i różnorodniej niż Kres Złodzieja. Także projekty postaci nie pozostawiają wiele do życzenia. Wizualnie Zaginione dziedzictwo to majstersztyk.
Również audio stoi na bardzo wysokim poziomie, ale to nie powinno nikogo dziwić. Jestem jednym z tych nielicznych masochistów, którzy gdy tylko jest dostępny polski dubbing, to z niego korzystają. Nie inaczej było i tym razem i ponownie ten element Uncharted, nie zawiódł mnie.
Uncharted: Zaginione dziedzictwo to zdecydowanie gra bardzo dobra, ale przyjemność jej przechodzenia nieco mi zmąciła przewidywalność, tego co zaraz nastąpi. Wszystkie efektowne upadki, osunięcia się gzymsu, zapadające się podłogi i zawalone mosty, które mają wywoływać efekt zaskoczenia, już tego nie robią tak skutecznie jak kiedyś.Twórcy zafundowali nam do bólu prostą historię opartą na koncepcji, która już się nieco przejadła. Wplecione ckliwe wątki rodzinne, mające dodać produkcji głębi, to według mnie za mało. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o jakieś oryginalne rozwiązania, jak chociażby przechodzenie gry w lokalnej współpracy. Chloe i Nadine są niemal nierozłączne, tak więc zaimplementowanie takiej możliwości wydaje się możliwe.
Pomimo wszystko Uncharted: Zaginione dziedzictwo to jeden z tych tytułów, w które posiadacz PlayStation 4 musi zagrać. Gra potrafi zachwycić, jednak gracze znający serię od podszewki, mogą podczas zabawy nie odczuwać już tego entuzjazmu, który towarzyszył im w ogrywaniu pierwszych odsłon Uncharted. Naughty Dog postawili sobie wiele lat temu bardzo wysoko poprzeczkę i teraz nie wystarczy do niej jedynie sięgnąć.
Grę do recenzji dostarczyła firma Sony Interactive Entertainment Polska