Na najnowszy tytuł od polskiego dewelopera OhNoo Studio odbiorcy musieli czekać dosyć długo. Od czasu zakończonej sukcesem kampanii w serwisie Kickstarter, do premiery TSIOQUE minęły już bowiem trzy lata. Czy autorzy dobrze przepracowali ten niekrótki okres potrzebny na dopieszczenie dosyć niszowej przygodówki? Czy zadowoli ona hardkorowych fanów gatunku?
Z pewnością pierwszym, co rzuca się w oczy przy grze studia OhNoo, jest jej nietypowy tytuł. Sam zastanawiałem się z początku, w jaki sposób właściwie go poprawnie odczytać, ale wszystko wyjaśniło się wraz z pierwszymi chwilami rozgrywki. Jest to imię głównej bohaterki, w którą przyjdzie nam się tu wcielić, a czytamy je po prostu jako „Ciok”.
Tsioque to młoda księżniczka, która pod nieobecność królowej matki, została uwięziona w zamczysku opanowanym przez Złego Czarnoksiężnika. Nie jest to jednak typowa dama w opałach, a choć wiek jej młody, nie zamierza biernie czekać na ratunek. Wykorzystując swój naturalny talent do siania destrukcji, wiecznie naburmuszona bohaterka wydostaje się z więzienia i rusza zmierzyć się ze swym wrogiem.
Opowieść przedstawiona w TSIOQUE, choć z pozoru typowa i prosta, jest naprawdę udana. Autorzy zmyślnie przelatają tu mrok z humorem, serwują sporo akcji i twistów. A co najważniejsze, jak to w bajkach przystało, ma ona nawet pewien morał. Bardzo nietypowy i taki, którego nie do końca spodziewamy się w przedstawionej przez twórców formie, ale jak najbardziej robi wrażenie.
Całość akcji stale komentuje nam narrator. I choć była to oczywiście inna osoba, miejscami przypominał mi on nieco tego z Hokus Pokus Różowa Pantera. Zarówno sposobem mówienia, jak i wierszowanymi tekstami, które dano mu do odczytania. A jeśli porównuje się coś do Pantery, to z automatu stawia się temu znak jakości. Bo jeszcze o tym nie wspominałem, ale gra ma polski dubbing. I jak można słusznie wyciągnąć wnioski, stoi on na dosyć wysokim poziomie.
Dzięki temu z tym tytułem mogą bawić się zarówno dzieci, jak i dorośli. A najlepiej byłoby, gdyby robili to oni wspólnie. Część smaczków wyłapią tylko rodzice, gdy dzieciaki będą cieszyć się z czegoś zupełnie innego. Tak abstrahując, ale miejscami klimat w TSIOQUE może nasuwać nawet skojarzenia z fenomenalną serią The Book of Unwritten Tales, np. poprzez telewizor z programami dla czarodziejów, który obsługujemy magiczną różdżką. Kocham takie łamanie konwencji.
Sam klimat tworzy również oprawa graficzna. Gra zresztą była nią promowana, gdyż musicie wiedzieć, iż wszystko w TSIOQUE jest rysowane ręcznie. I o ile wnętrza, czy lokacje wyglądają super, to mam pewien problem z postaciami. Ich styl jest nieco kiczowaty i osobiście wolałbym, by autorzy podeszli do tego elementu w bardziej klasyczny, baśniowy sposób. Mimo wszystko jestem pewien, że znajdą się osoby, którym spodobają się wielkie, nienaturalne wręcz niebieskie oczy protagonistki i karykaturalne czarne sylwetki złowrogich maruderów.
I jeśli o jednym czynniku klimatotwórczym mowa, to nie można również zapomnieć o kolejnym – muzyce. Soundtrack w TSIOQUE jest niby całkiem dobry, wpada w ucho i umila rozgrywkę, czy też napędza akcję, ale koniec końców momentami pozostaje niezauważalny, zbyt neutralny i niestety niezapadający w głowę po wyłączeniu programu.
Ale dobrze, na tym koniec, bo jeszcze nie powiedzieliśmy sobie o najważniejszym elemencie przygodówki point & click, jaką jest TSIOQUE, czyli o zagadkach. Na ogół nie jest to trudna gra, ale z bólem stwierdzam, iż niektóre elementy przygodowe są tu na tyle nieintuicyjne, że doprowadzają do pixelhuntingu. Dla weteranów gatunku to pewnie drobnostka, ale dla nowych, a zwłaszcza dzieci, momenty zacięcia mogą już nie być aż tak przyjemne. Wiem, że zabrzmi to heretycko, ale brakowało mi tu opcjonalnego systemu podpowiedzi lub podświetlania przedmiotów, który powoli staje się normą w point & clickach.
Co ciekawe, da się tu zginąć. Checkpointy są jednakże tak często rozmieszczone, że śmierć ta jest niemal niezauważalna. No i według mnie niektóre minigierki były zdecydowanie zbyt długie. Zamiast tworzyć iluzję robienia danych czynności, autorzy rzeczywiście każą nam przejść przez cały mur, zaszyć kawałek materiału, czy zbiec po schodach długiej wieży, testując przy tym cierpliwość grających.
A oprócz powyższych mankamentów? Jest okej, naprawdę. To klasyczna przygodówka i grający wiedzą, czego się spodziewać. Chociaż są tu malutkie odstępstwa: bohaterką nie da się swobodnie poruszać po planszy i tylko wskazujemy jej elementy interaktywne, do których ma podejść, czy też nie pokuszono się o system łączenia przedmiotów, by stworzyć z nich coś innego. Tylko siłą rzeczy nie są to żadne wady, bo i bez tego w TSIOQUE gra się po prostu dobrze.
Niestety gra jest przeraźliwie krótka i jej przejście zajęło mi dwie i pół godziny. Ja wiem, stare point & clicki dało się przechodzić nawet w mniej, niż godzinę, ale teraz przyzwyczailiśmy się do sporo dłuższej zabawy. Czas ten można przedłużyć o polowanie na osiągnięcia, czyli de facto – testowanie do oporu metody prób i błędów. Reasumując: nowa produkcja OhNoo jest dobrą przygodówką. I choć mieliśmy już w tym roku lepszych przedstawicieli gatunku, to mimo wszystko TSIOQUE warto dać szansę.