Tiny Hands Adventure – recenzja

Tiny Hands Adventure
Tiny Hands Adventure

Kiedy sięgnę pamięcią do czasów mojego dzieciństwa, w głowie majaczy mi pewien gatunek. Nie, nie RPGi, dziś nie o tym. Przypominają mi się platformówki. Kiedyś za sprawą Raymanów, Crashów Bandicootów, czy innych Marianów, był to szalenie popularny typ zabawy. Serio, ileż to godzin ludzie potrafili spędzać na wirtualnym skakaniu po wiszących w powietrzu platformach? Nawet i Polacy przed laty udowodnili, że potrafią robić tego typu produkcje.

Do dzisiaj Kangurek Kao jest jednym z moich ulubionych przedstawicieli tego gatunku. Pech chciał, że seria skończyła swój nieźle prosperujący żywot na części trzeciej, a ja od tego czasu wypatruję na horyzoncie przynajmniej jej duchowego następcy. Niestety, dzisiaj platformówki wielce podupadły i daleko im do sławy sprzed lat. Oprócz Nintendo, czasami ktoś jednak zaryzykuje i wyskoczy ze swoim tytułem. A co, jeśli postanowią zrobić to Polacy? Wprawdzie nie twórcy Kangurów, ale dalej nasi krajanie. Powstanie Tiny Hands Adventure.

Tiny Hands Adventure 1

Jak sam tytuł wskazuje, osią napędową tej produkcji będą małe rączki. Dinozaur Borti uwielbia grać w piłkę nożną, zwłaszcza na pozycji bramkarza. Jest jednak pewien problem, który nie pozwala mu się w pełni cieszyć z uprawiania tego sportu – jego krótkie ramiona tyranozaura. Borti udaje się w podróż, by jakoś temu zaradzić i znaleźć dla siebie zastępcze kończyny. Trafia do siedziby czarownicy, która poprzez portale wysyła go do wielu najróżniejszych światów. W ten właśnie sposób zaczyna się dinozaurza przygoda.

I w kwestii fabuły to właściwie tyle. Przez resztę rozgrywki, niczym w staroszkolnych platformówkach, prawie w ogóle jej nie ma. Oczywiście, postacie wypowiadają czasem jakieś kwestie, ale myślę, że da się je streścić czymś w tym stylu: „jestem złym bossem, nie pokonasz mnie” i „brawo, ukończyłeś świat, leć do kolejnego”. Czy to problem? Nie, platformówki wcale nie muszą prezentować ciekawej opowieści, by gracz czerpał przyjemność z zabawy. Tu chodzi o czystą rozgrywkę.

Tiny Hands Adventure 2

A jak ma się ona w Tiny Hands Adventure? Na pierwszy rzut oka niby nieźle, ale gdy się jej przyjrzymy dokładniej, na wierzch wypływa wiele problemów. Przygody małych rączek to typowy platformer, dostajemy pięć światów do przejścia, a w każdym kilka etapów i bossa. Podczas przechodzenia zwykłych poziomów, zbieramy znajdźki, skaczemy nad przeszkodami i uważamy na przeciwników. I tu muszę pochwalić twórców za zróżnicowane etapów, gdyż niektóre z nich są naprawdę bardzo dobre. Taka dygresja, ale moim ulubionym był chyba Comic Land zrealizowany w komiksowej stylistyce.

Jednakże wracając, największym problemem Tiny Hands Adventure jest… taniość. Nie zrozumcie mnie źle, jak najbardziej da się niskim kosztem zrobić coś fajnego, ale tutaj podczas grania czuć wszechobecną budżetowość. Że tak, jakby to dawniej nazwać – format kioskowy. Sterowanie jest trochę drewniane, brakuje szlifu, hitboxy to koszmar. Nie istnieją również tak podstawowe rzeczy, jak widoczna na pierwszy rzut oka sygnalizacja zadawania obrażeń wrogom, czy bohaterowi za pomocą dźwięku i animacji. W większości przypadków, po ledwie muśnięciu powietrza otaczającego wroga, dinozaur pada na glebę.

Tiny Hands Adventure 3

Jest to denerwujące. Zwłaszcza, że nie możemy samemu ustalać położenia kamery towarzyszącej Bortiemu. Autorzy zdecydowali się na odgórnie narzucone kadry, którym daleko od ideału. Czasami nie możemy dokładnie wymierzyć skoku, czy określić jego kierunku. Uprzykrza to życie również przy kontakcie z wrogami i przeszkodami. Jak już pisałem, ledwie muśniemy otaczającą strefę i bohater wraca do poprzedniego checkpointa z jednym życiem mniej. Autentycznie kilka razy zdarzyło mi się, że ginąłem przez mylącą perspektywę.

Bo musicie wiedzieć, ale Tiny Hands Adventure nie jest trudną grą. Zdecydowana większość moich porażek podyktowana była raczej problemami samej gry. Przeciwnik zlał się z tłem, dziwnie odczytany hitpoint i tak dalej. Gdy już kilka razy padniemy, przy kolejnych próbach przelatujemy poziomy bez żadnych problemów. Niby jest to typowe dla platformówek, ale jako Borti nie mogłem poczuć, że się czegoś uczę. Bo nawet za pierwszym razem to nie ja źle wymierzyłem skok, a postać z niewiadomego powodu ześlizgnęła się z krawędzi.

Tiny Hands Adventure 4

Nie pomagają mało odkrywcze walki z bossami. Na ogół są niby banalnie proste, ale czasem potrafią wkroczyć w fazę ogromnej nieuczciwości. Przeciwnik w trzeciej rundzie walki spamuje pociskami lecącymi w losowych kierunkach, przez co uniknięcie ich zależy raczej od łutu szczęścia, niźli wyuczenia się i umiejętności grającego? Na domiar tego, jeżeli pocisk trafi cię raz, wracasz do samego początku potyczki. No, niezbyt fair! Mimo wszystko, takie chamskie zagrywki występują sporadycznie. Większość walk jest już względnie uczciwa. A dla niektórych być może nawet i zbyt prosta. Jak i zresztą sporo innych poziomów. Ale hej, po ukończeniu ich normalnych wersji, możemy spróbować również trybu hard!

Tylko… po co? Gra w niczym nie zachęca do jej maksowania, jeżeli ktoś nie jest łowcą steamowych osiągnięć. Nie pomaga także brak zapisywania informacji o znajdźkach po skończeniu levela. Jeśli wkroczymy na niego ponownie, wszystko musimy zbierać od nowa. Nawet w menu wyboru poziomów nie dostajemy wiadomości, na ile procent ukończyliśmy dane etapy! Jedyne, co zapamiętuje gra, to zebrane kryształy-klucze do pokoju z bossem.

Tiny Hands Adventure 5

Po ich pokonaniu, Borti w każdym świecie dostaje gadżet, który będzie mu pomagać w przejściu kolejnych poziomów, a także przyda się przy powrocie do poprzednich i odkrywaniu znajdujących się na nich sekretów. Każdy gadżet ma również funkcję ataku, więc wraz z postępem, dinozaur zyskuje narzędzia pomagające mu coraz łatwiej eksterminować wrogów. Nie żeby jakoś to pomagało, bo równie dobrze można ich przecież ominąć. Najciekawsze jest to, że po odblokowaniu podwójnego skoku, gra staje się o wiele przyjemniejsza! Tylko, wiecie kiedy zdobywamy ten double jump? Po pokonaniu ostatniego bossa… Tak, po skończeniu gry! Jeśli ktoś więc nie zamierza wymaksować tytułu, w ogóle nie skorzysta z tej umiejętności.

Dobra, koniec, bo tylko narzekam i wciąż narzekam. A prawda jest taka, że Tiny Hand Adventure posiada również sporo zalet. Na pewno spodobać może się ładna i kolorowa oprawa graficzna. Muzyka, zwłaszcza na niektórych etapach, to w ogóle miód na uszy. Moja krytyka związana jest szczególnie z tym, że nie jestem typowym targetem tej gry. Powiedzmy uczciwie, są nim głównie dzieci, które prawdopodobnie dopiero wchodzą w świat gier. Dla nich Tiny Hands Adventure będzie dobrym tytułem! Ja po prostu ograłem już kilkadziesiąt platformówek i jestem w stanie dostrzec nawet najdrobniejsze wady, na które szkraby pewnie machną ręką i będą cieszyły się z samego faktu sterowania dinozaurem.

Tiny Hands Adventure 6

Pomimo tych licznych niedoróbek, gra ma przecież swój pewien ciekawy i trudny do opisania urok. Ten dinozaur wprawdzie nie ma żadnych szans na stanie się kolejnym Kangurkiem Kao, ale niewybredni mogą mu dać szanse. Podstawowe przejście zajmuje jakieś trzy godziny, więc można przy nim zabić wieczór lub dwa. Twórcy zapowiedzieli wersje na inne platformy, więc osobiście myślę, że w przyszłości doczekamy się paru aktualizacji naprawiających błędy i rozgrywka stanie się przyjemniejsza. To prawda, na rynku mamy wiele lepszych platformówek. Jednakże Tiny Hands Adventure wpisuje się gdzieś w schedę po dawnych, nieobecnych już chyba tytułach kioskowych i jeśli miałbym oceniać go w tej właśnie skali, to wypada całkiem nieźle.

Plusy
  • Ładna, kolorowa oprawa graficzna
  • Wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa
  • Niski próg wejścia
Minusy
  • Brak ostatecznego szlifu
  • Nieco drewniana rozgrywka
  • Nie zachęca do maksowania
6
Ocenił Robert Chełstowski
Recenzja PC

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z PC

Recenzje gier OpenCritic