Biblioteka gier dostępnych na Nintendo Switch rośnie z każdym tygodniem. I chociaż w większości są to porty starszych tytułów, to chyba nikt już nie powie, że na Switchu nie ma w co grać. Konsola Japończyków stała się tym samym genialnym narzędziem do nadrabiania growych zaległości. No i jest, rzecz jasna, jest jeszcze ON! Włoski amant, któremu żadna kobieta się nie oprze, a żaden gracz nie przejdzie obojętnie koło gry z jego udziałem. Od premiery Super Mario Odyssey minął już prawie rok, ale bez wątpienia jest to produkcja, dla której warto nabyć sprzęt Nintendo.
Czy ten wąs nie jest przypadkiem polski?
Jak łatwo się domyślić, Mario po raz kolejny stanie w szranki ze swoim odwiecznym rywalem Bowserem. Jak zwykle stawką będzie serce trzęsącej męskimi uczuciami księżniczki Peach. Złotowłosa piękność zostaje porwana przez wspomnianą bestię, a nasz dzielny hydraulik rusza jej na ratunek. W swojej podróży nie będzie jednak osamotniony, już na wstępnym etapie gry, w Kapeluszowym Królestwie poznajemy naszego sprzymierzeńca w boju. Cappy to magiczny kapelusz, który podobnie jak Mario ma do wyrównania rachunki z Bowserem. Niegodziwiec porwał mu siostrę, Tiarę, będącą jednocześnie prezentem dla Peach. Przemierzając kolejne królestwa, nasi bohaterowie postarają się pokrzyżować ślubne plany porywacza. Chyba nikomu nie zepsuję zabawy informacją, że wszystko zakończy się happy endem. No prawie wszystko…
Nie ma, że się nie da
Cappy z Mario są duetem niemalże idealnym. Dzięki magicznym zdolnościom kapelusza, mogą wchodzić w skórę najróżniejszych istot zamieszkujących ten zadziwiający na każdym kroku świat. I może to być zarówno zabawkowa gąsienica, jak i ogromnych rozmiarów tyranozaur, burzący wszystko, co napotka na swojej drodze. Jakby tego było mało, to Mario może przybrać formę prądu elektrycznego czy rakiety, dzięki czemu odwiedzi podniebne lokacje. Oczywiście w takim wypadku każde z „opętanych” stworzeń czy przedmiotów zostanie udekorowane dostojnym wąsem. Wspomniana umiejętność jest główną mechaniką gry, a sposób w jaki została rozbudowana powoduje, że grając w Super Mario Odyssey naprawdę ciężko o nudę czy rutynę. Dzięki sprytnie zaprojektowanym lokacjom gra ciągle wymusza na nas inny sposób aktywności i dostosowania się do określonych warunków.
Eksploracja do potęgi entej
To w jaki sposób Nintendo podeszło do zawartości Super Mario Odyssey zasługuje na najwyższe słowa uznania. Gra nafaszerowana jest zawartością do tego stopnia, że aż się o nią potykamy. I chociaż jest tego dużo, zrobione zostało to w dobrym smaku, ciągle zaskakując i angażując gracza, by zajrzał w każdy kąt. Rozgrywka skupia się na eksploracji wysp, które chociaż pod względem rozmiaru nie są olbrzymie, to można uznać je za półotwarte światy.
Przemierzając poszczególne królestwa, odnajdujemy księżyce potrzebne do uruchomienia naszej podniebnej maszyny. Podstawowy cel jest bajecznie prosty do wykonania i nie zabierze nam zbyt dużo czasu. Zabawa zaczyna się jednak, gdy zboczymy z utartych szlaków i ustawimy swój radar na znajdźki i sekrety. Tam czeka na nas więcej wyzwań, a część z nich potrafi dać w kość. Momenty, w których musimy wykazać się umiejętnością logicznego myślenia nie są zbyt wymagające. Wśród tych testujących naszą zręczność, zdarzą się jednak takie, w których ilość podejść będzie liczbą dwucyfrową.
Głową w mur
Na wyróżnienie zasługuje też ilość zaimplementowanych pomysłów i sposób, w jaki tego dokonano. Wygląda na to, że ekipa Nintendo dysponuje nieograniczonymi pokładami wyobraźni i chyba nie istnieją dla nich rzeczy niemożliwe. Spodobały mi się krótkie etapy, w których Mario, wciągnięty przez dobrze wszystkim znaną zieloną rurę kanalizacyjną, przechodzi konwersję do wyglądu z klasycznej wersji 2D. Takich i innych aktywności, które śmiało możemy nazwać mini gierkami, jest tutaj wiele. Wykreowany przez twórców świat wciąga, co powoduje, że chce się go odkrywać do ostatniej kropli. Na szczęście twórcy to przewidzieli i nawet po uratowaniu księżniczki będziemy mieli, co robić.
Czas, który spędzimy z Super Mario Odyssey jest zależny od tego, jak bardzo wkręci nas system eksploracji. A muszę przyznać, że wpaść w jego objęcia jest zaskakująco łatwo. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to poziom trudności, który miejscami bywa zdecydowanie za niski. Najbardziej bolało to podczas potyczek z bossami. Wiadomo, że nikt nie może równać się z wąsatym Włochem, ale wypadałoby chociaż dać mu się odrobinę spocić.
Niczym Pan Twardowski
Każda z krain odwiedzanych przez Mario i Cappiego jest osobną przygodą. Różnorodność tych światów powoduje, że ogrywając produkcję po raz pierwszy, z niecierpliwością wyglądamy przyszłych lokacji. Łącznie do odkrycia mamy tutaj 17 królestw, a wśród nich Księżyc, miasto Metro czy zamek samego Bowsera, utrzymany w klimatach dalekowschodnich. Część z poukrywanych skarbów odblokuje się dopiero po ukończeniu głównego wątku, co stwarza doskonałą okazję do powrotu w stare miejsca. Oprócz samej satysfakcji płynącej z dobrania się do znajdźiek, za odszukane monety możemy nabyć nową garderobę dla Mario. Każde z królestw ma przynajmniej jeden unikatowy strój, dzięki czemu garderoba hydraulika szybko powiększy się o kostium kąpielowy, meksykańskie ponczo i strój samuraja. Za resztę funduszy możemy nabyć elementy dekoracyjne dla naszego wehikułu.
Nie tylko przystojny Mario
Pod względem graficznym Super Mario Odyssey to małe arcydzieło. Od pierwszych chwil doceniamy pracę, jaką poświęcono tutaj detalom i animacjom. Wszystko to powoduje, że biorąc udział w przygodach Mario, czujemy się tak, jakbyśmy byli częścią świetnie nakręconego filmu animowanego. Do tego dochodzi odpowiednio dobrana oprawa audio oraz niezwykła płynność z jaką gra sprawuje się na Switchu. Pomimo tego, że gra zachęca nas do korzystania z joy-conów, to nic nie stoi na przeszkodzie, by bawić się w handheldowym wydaniu. Super Mario Odyssey nadaje się także do zabawy w co-opie, gdzie jeden z graczy wciela się rolę kapelusza, dostając tym samym nieco więcej wolności w kierowaniu jego poczynaniami.
Podsumowanie
Super Mario Odyssey jest najlepszą platformówką, w jaką kiedykolwiek miałem okazję zagrać. Angażująca, pełna zawartości oraz ciekawie zrealizowanych pomysłów. Całości dopełnia sposób, w jaki Nintendo wszystko doszlifowało, nadając tym samym grze niepowtarzalnego klimatu. Jest to druga obok, The Legend of Zelda: Breath of the Wild, gra, w którą trzeba zagrać na Switchu.
Grę do recenzji dostarczył Kinguin.net. Dziękujemy!