Suburbicon – recenzja filmu

Suburbicon1

George Clooney w ostatnich latach zagubił gdzieś naturalny dla jego kariery blichtr. Granie w kiepskich filmach lub średnich ról w całkiem przyzwoitych produkcjach na pewno nie pomogły jego karierze, a powrót Clooneya do reżyserii po trzech latach dolały tylko oliwy do ognia. Gdy Idy marcowe szybko zostały okrzyknięte najlepszym filmem w dorobku Clooneya, tak na drugim biegunie niechlubne miano najgorszego obrazu przypadło Obrońcom skarbów. Nie pomagało nawet kajanie się i autokrytyka. Remedium na powiększające się problemy Clooneya miał być Suburbicon ze scenariuszem braci Coen. Co więc mogło pójść nie tak? Okazuje się, że dosłownie wszystko.

Suburbicon. Idylliczne miasteczko położone gdzieś w Ameryce w latach 50. XX wieku. Wyjęte wprost z folderu miasto, to nie tylko rząd podobnych do siebie jednorodzinnych domów, równo przystrzyżonych trawników i dopełniających kolorytu skrzynek na listy, ale również zgodna i zżyta ze sobą biała społeczność. Utopijny spokój zakłóci wprowadzenie się czarnoskórej rodziny Mayersów, którzy zgodnie z duchem rasowej integracji, mają stać się pełnoprawnymi członkami suburbikońskiej społeczności. Lokalna wspólnota, a raczej wyłącznie ich męska część, gwałtownie protestuje przeciw pojawieniu się w ich życiu czarnoskórej rodziny. Przed domem Mayersów rozpoczyna się strajk, którego wynikiem ma być natychmiastowa wyprowadzka nowych lokatorów. W międzyczasie, w domu obok dochodzi do morderstwa niepełnosprawnej Rose Lodge (podwójna rola Julianne Moore). Do owdowiałego Gardnera (Matt Damon) i jego syna Nicky’ego (Noah Jupe) wprowadza się siostra bliźniaczka Rose Margaret. Te wydarzenia na zawsze wpłynął na całą społeczność spokojnego jak dotąd Suburbiconu.

Suburbicon2

Jak przystało na scenariusz braci Coen, Suburbicon to coś na wzór komedii kryminalnych, do których Ethan i Joel zdążyli nas już przyzwyczaić, ale to tylko pozory. Jako, że skrypt powstał po ich pierwszym kinowym debiucie, wyraźnie czuć tu inspiracje, które kilka lat później zaowocowały świetnym Fargo. Po tylu latach można poczuć deja vu i chyba najlepszym wyjście byłoby porzucenie pomysłu realizacji tego scenariusza, którego prawa w 2005 roku nabył George Clooney. Reżyser Good Night and Good Luck niestety tego nie uczynił, przez co powstał najgorszy jak dotąd film Clooneya. Może i ciężko w to uwierzyć po Obrońcach skarbów, ale w Suburbiconie nic nie działa tak jak powinno.

Coenowie przyzwyczaili nas do szalonych i często absurdalnych sytuacji, które miały wyśmiać, wytknąć lub być po prostu żartobliwym komentarzem społecznym. W Suburbiconie każdy wątek został potraktowany po macoszemu, przez co niezależnie czy mowa o wątku kryminalnym czy społecznym, jest zbyt powierzchowny i błahy. Coenowie zdają się mieć aspirację do rozprawienia się z rasizmem poprzez ukazanie głupoty tego zjawiska, ale jedyne co udało im się uzyskać, to parodię białej społeczności, po której nie przychodzi żadna refleksja. Do tego osadzenie akcji w latach 50. w niczym nie pomaga, bo łatwo jest wyśmiać problem rasizmu sprzed prawie 70 lat, ale nie da się go przełożyć na obecne czasy, chociaż Coenowie bardzo chcieli aby ta sztuka im się udała.

Suburbicon recenzja
Suburbicon recenzja

Przez to, że poboczny wątek nie ma żadnego znaczenia dla głównej historii filmu, staje się jedynie niepotrzebnym i wymuszonym tłem społecznym. Jednak nawet sensacyjny wątek nie zdaje egzaminu. Głównym bohaterem tej opowieści nie jest wcale Gardner, ale jego syn Nicky. Wrzucony do niezrozumiałego i brutalnego świata dorosłych, chłopiec czuje się zagubiony, a widz razem z nim. W Suburbiconie jest wiele niepotrzebnych scen, którym bliżej do kina familijnego niż filmów prezentowanego przez braci Coen. Intryga została poprowadzona nieciekawie, mały Nicky szybko zaczyna irytować swoją postawą, a reżyserowi brakuje pomysłu na jej rozwój, nie mamy komu kibicować, bo pozostali bohaterowie okazują się jeszcze gorszymi krętaczami. Gardner to typowy przedstawiciel klasy średniej. Prowadzący własną firmę, wycofany i wystraszony mężczyzna, zaczyna dbać tylko o własny interes, nawet kosztem jego syna. Również Margaret ma własne osobiste cele i pod maską słodkiej idiotki, kryje się osoba dwulicowa, zdolna do wszystkiego, aby tylko ochronić własną skórę.

I to wszystko mogło być zabawne, gdyby tylko Coenowie zawarli w swoim filmie jakąś refleksję, ale tu nic takiego nie uświadczymy. Oczywiście, jest parę momentów, po których można się uśmiechnąć, ale jest ich zaskakująco niewiele, zaś reszta zwyczajnie żenuje, jak scena ucieczki Gardnera na dziecinnym rowerze. Niecierpliwość do Suburbiconu narasta, gdy jeszcze podczas seansu przypomnimy sobie całkiem udany, dynamiczny zwiastun, zapowiadający zupełnie inny film jak i historię w nim zawartą. Gardner nie rozpoczyna tu krwawej zemsty na swoich oprawach i przez cały metraż jest tym samym gamoniowatym egoistą, a jak na tak elektryczną zapowiedź, sam film jest okropnie nudny, dłużący się i pozbawiony jakiejkolwiek atmosfery czy klimatu przesłodzonych lat 50., gdzie amerykański sen był na wyciągniecie ręki.

Suburbicon4

Pozytywnego wrażenia nie pozostawiają także gwiazdy widowiska. Matt Damon jest nienaturalnie nijaki i gdy w poprzednich jego rolach można było dostrzec przynajmniej pierwiastek człowieka szczerego i skromnego, tutaj jest zwyczajnie odpychający, zupełnie nieprzypominający tego wyluzowanego Matta znanego chociażby z czerwonego dywanu. Nieco lepiej radzi sobie Julianne Moore, która wydaje się stworzona do takich ról, ale pod batutą Clooneya, nadmiernie szarżuje, a granie na jednej linii w niczym jej nie pomaga. Ale chyba największym zawodem jest zmarginalizowanie Mayersów, których film nawet nie próbuje nam przedstawić. Definiuje ich jedynie kolor skóry, przez co wszystkie ich problemy ani na moment nie emocjonują widza. Jeżeli miałbym już szukać plusów, to w grze Oscara Isaaca. Aktor nie dostał zbyt wiele czasu ekranowego, ale jako jedyny ma jakiś pomysł na swoją postać i co ważniejsze, pozwolono mu ją realizować, dzięki czemu wśród nadmiaru bezbarwnych postaci, jego rola zapada w pamięć.

Porażka Suburbiconu to nie tylko wina George Clooneya, którego reżyseria przypomina tę z „Obrońców skarbu”, ale to również niechlubna zasługa nieporywającego scenariusza braci Coen. Może gdyby Ethan i Joel sami zdecydowali się wyreżyserować film, byłoby trochę lepiej, ale bracia najwyraźniej w porę zorientowali się, że nie mają materiału na kolejny hit. Zdecydowanie lepszym pomysłem od wybrania się do kina na Suburbicon, jest po raz kolejne przypomnienie sobie Fargo.

Ocena: 3/10

Oceny wszystkich zrecenzowanych przez nas filmów możecie sprawdzić na MediaKrytyk.
Recenzja
Ocenił Radosław Krajewski