W okresie premier gigantów takich jak nowa odsłona serii Call of Duty czy Red Dead Redemption 2, zadebiutowało nowe IP od Ubisoftu. Niewielu raczej oczekiwało, że Starlink: Battle for Atlas stanie się realnym zagrożeniem i wpłynie na wyniki sprzedaży wymienionych gigantów. Można więc rzec, że produkcja z miejsca stała się ofiarą kalendarza, bo gdy wszyscy szykowali się na wyprawę na Dziki Zachód, wielu mogło przeoczyć, że zadebiutowała całkiem niezła przygoda rozgrywającą się w kosmosie.
Dużym atutem Starlinka, jest fakt, że to dość nietypowa produkcja Ubisoftu. Ma jednak jedną cechę wspólną z flagowymi seriami od francuskiego wydawcy. Jest nią oczywiście otwarta struktura świata, choć w tym przypadku powinniśmy mówić o światach, gdyż akcja gry rozgrywa się w układzie planetarnym o nazwie Atlas. Walki w przestrzeni kosmicznej, eksploracja obcych planet, rozbudowa statku i modyfikacja uzbrojenia, kilka grywalnych postaci, a wisienką na torcie jest integracja z zabawkami podłączonymi do konsoli za pomocą kabla USB. Takich atrakcji w jednym tytule dawno nie uświadczyliśmy. Cały koncept na papierze brzmi więc całkiem oryginalnie, prawda? Ale jak się sprawdza w praktyce?
Dobrzy, źli i brzydcy
Tak jak już wspomniałem, akcja Starlink: Battle for Atlas rozgrywa się w odległym systemie planetarnym o nazwie Atlas. Rozpanoszyła się w nim Armia Zapomnianego Legionu pod dowództwem niejakiego Graxa. Zarządzana przez nas załoga Inicjatywy Starlink z ziemskiego statku Equinox, musi uchronić Atlas przed unicestwieniem. To jednak nie jedyne zadanie śmiałków. Zaraz po dotarciu do tytułowego zakątka kosmosu, porwany został założyciel Inicjatyw, niezwykle zdolny naukowiec St. Grand. Tylko on potrafi stworzyć potężną Novę z Electrum, energetycznego minerału, którego w Atlasie nie brakuje. Gdy wiedza dowódcy trafi w niepowołane ręce, sytuacja podupadającego układu planetarnego, stanie się jeszcze bardziej dramatyczna. Na graczy czeka więc wiele wyzwań.
Sam zarys fabularny, choć nie zbyt oryginalny, spełnia swoją funkcję i skutecznie wprowadza nad do różnorodnej rozgrywki. Ta z kolei jest siłą napędową produkcji. Trochę ubogi wątek główny twórcy postanowili wzbogacić przybliżając graczom sylwetki każdego z bohaterów i ich losy przed trafieniem na Equinoxa. To udany zabieg, gdyż dialogów między ekipą jest sporo, a jej bliższe poznanie ułatwia nam wybranie swojej ulubionej postaci, którą będziemy podejmować bohaterskie akcje.
Przynieść, zanieść, pozamiataj
W Starlinku rozgrywka w całości skupiona jest na przemieszczaniu się statkiem kosmicznym i nawet lądując na jednej spośród siedmiu dostępnych planet, nie opuścimy pokładu naszej maszyny. Początkowo pomysł ten wydawał się dość dziwny, ale ostatecznie bardzo dobrze się sprawdził. Zarówno na powierzchni, jak i w przestrzeni kosmicznej, mamy sporo do roboty. Cały układ gwiezdny tętni życiem i jest pełen aktywności i niebezpieczeństw. Przyjdzie więc nam nie tylko stoczyć masę nierównych walk z obcą flotą, ale również będziemy mogli eksplorować dryfujące w przestrzeni wraki. Oczywiście zdecydowanie więcej roboty będziemy mieli na powierzchniach planet. Są one naprawdę sporych wielkości, a na mapie każdej z nich rozsianych zostało wiele aktywności. Najważniejszymi są misję wykonywane dla placówek badawczych i rafinerii wydobywających Electrum. Pozwalają nam one otrzymywać walutę, wzmocnienia oraz utrzymywać dane terytorium z dala od łap Graxa.
Niestety, niezależnie od planety na której się znajdujemy, misje dla placówek są podobne i bardzo często się powtarzają. Nie są one również zbyt wymagające i koncentrują się głównie na prostej pomocy typu – weź to i dostarcz w określone miejsce lub oczyść teren i dostarcz mi konkretny towar. Całe szczęście zadania są krótkie, dlatego grind wykonywany w celu otrzymywania surowca oraz modułów wzmacniających nasz statek, nie jest aż tak irytujący. Mini misje, to jednak nie wszystko. Każda z planet ma sporo miejsc do odkrycia oraz terytoriów do odbicia z rąk Legionu. Nie można też zapomnieć o faunie i florze. Ta pierwsza, choć nie stanowi dla nas zagrożenia, prezentuje się bardzo efektownie, a dzięki możliwości skanowania zwierząt, uzyskujemy informacje o nowo poznanych gatunkach. Z kolei owoce niektórych roślin, są skupowane przez placówki jako cenne surowce.
Starlink to nie jest drugie No Man’s Sky
Jeśli w tym momencie przyszło wam do głowy, że Starlink jest grą podobną do No Man’s Sky, to jesteście w błędzie. Podczas przedpremierowych prezentacji rozgrywki, wielu dostrzegło w warstwie graficznej produkcji Ubisoftu podobieństwo do tytułu od Hello Games. Nie da się temu zaprzeczyć, oprawa oraz świat o otwartej strykturze są cechami wspólnymi dla obu produkcji, ale na tym podobieństwa się kończą. Zresztą Battle for Atlas pod względem wizualnym prezentuje się zdecydowanie lepiej i śmiem zaryzykować stwierdzenie, że właśnie tak miało wyglądać No Man’s Sky. Zaś jeśli chodzi o rozgrywkę, to dwie zupełnie różne produkcję. Starlink stawia na fabułę i akcję, czyli elementy, które w produkcji Hello Games zupełnie szwankowały. Z drugiej strony, światy w grze od Ubisoftu, choć piękne i bogate, nie dają na siebie zbyt mocno oddziaływać.
Nie tylko eksploracja
Walki w Starlink: Battle for Atlas to jeden z najważniejszych aspektów gameplayu. Całe szczęście twórcy zadbali, by strzelanie oraz starowanie statkiem podczas starć, sprawiało wiele frajdy. Niech nikogo nie zwiedzie kolorowa oprawa i niekiedy infantylne dialogi. Starlink to nie tylko gra dla małolatów i potrafi dać w kość. Nawet na normalnym poziomie trudności, można wpaść w poważne tarapaty, szczególnie podczas starć z kilkoma przeciwnikami w przestrzeni kosmicznej. Całkiem nieźle zaprojektowane zostały również starcia z mocniejszymi przeciwnikami na powierzchni planet. Choć twórcy nie pokusili się jakieś oryginalne rozwiązania, to jednak trzymając się sprawdzonych patentów, wykonali kawał dobrej roboty.
Wzmacnianie statku i ulepszanie arsenału kluczem do sukcesu
Jednym z celów wypełniania drobnych misji i swobodnej eksploracji, jest zdobywanie modułów potrzebnych do ulepszenia naszego statku oraz uzbrojenia. Moduły dzielą się na trzy klasy jakościowe. Warto jednak zbierać również te najpopularniejsze, gdyż możliwa jest fuzja tych samych komponentów w jeden mocniejszy. Wzmacnianie statku i artylerii oraz rozwój postaci, to bardzo istotne elementy Starlinka, gdyż z biegiem czasu przeciwnicy na kolejnych planetach są coraz mocniejsi, a bossowie odkrywani podczas przechodzenia wątku głównego, potrafią dać ostro w kość.
Wcześniej wspominałem, że w grze mamy do dyspozycji kilka postaci, ale rzecz najistotniejszą zostawiłem jednak na później. Otóż cała idea technologii Starlink opiera się na możliwości przełączania się w dowolnym miejscu i czasie między postaciami oraz statkami. Każdy z bohaterów dysponuje inną zdolnością specjalną, tak więc zmiana pilota podczas walk z wymagającymi przeciwnikami, może okazać się bardzo pomocna. To samo zresztą dotyczy statków kosmicznych i uzbrojenia. Każda z maszyn należąca do floty Inicjatywy, posiada inne statystki. Jedna jest bardziej zwinna i sprawdza się świetnie w walkach powietrznych, inna jest bardziej wytrzymała na obrażenia. Można więc dobrać statek nie tylko do stylu naszej gry, ale również do konkretnej sytuacji. Podobnie jest z uzbrojeniem. Podział na broń ogniową, lodową oraz kinetyczną został przez twórców dobrze przemyślany. Zamiana broni, w którą w danej chwili ma zostać wyposażony nasz statek, jest w niektórych momentach nie tylko wskazana, ale czasami i konieczna.
Cyfrowo czy fizycznie – oto jest pytanie
Tak się rozpisałem na temat możliwości zmiany postaci, statków oraz uzbrojenia, ale muszę dodać, że jest to opcja możliwa dla graczu, którzy sięgną głębiej do kieszeni. Jednym z atutów gry Starilnk jest opcja wykorzystywania fizycznych zabawek. Polega ona na tym, że na kontroler nakładamy specjalną nakładkę podłączoną do konsoli za pomocą kabla USB. W stacji dokującej montujemy naszego bohatera, a następnie statek z wymiennymi skrzydłami oraz uzbrojeniem. Każdy z elementów jest bezbłędnie rozpoznawany przez grę. Do działania zabawek nie mam więc żadnych zastrzeżeń, podobnie zresztą do jakości ich wykonania.
Decydując się jednak na zakup fizycznego pakietu startowego, który jest dostępny w cenie dużego tytułu konsolowego, otrzymamy wiele, ale nie w kontekście samej rozgrywki. Będziemy otóż dysponować jedną z dziewięciu dostępnych postaci, jednym z pięciu statków oraz trzema spośród piętnastu broni dostępnych w grze. Całe szczęście twórcy nie przegięli i otrzymamy po jednym z przedstawicieli trzech rodzajów działek, przez co bez dodatkowych kosztów będziemy mogli ukończyć grę. Co istotne, gdy znudzi nam się granie z dość ciężką i niezbyt przemyślanie zaprojektowaną nakładką (blokuje wejście na słuchawki), zabawa w wersji cyfrowej ograniczy nas do zawartości, którą posiadamy w wersji fizycznej.
Jeśli więc chcemy w pełni korzystać z idei Starlink w wersji fizycznej, musimy sięgnąć głęboko do kieszeni, a jeśli nie zależy nam nam na zabawkach, zdecydowanie ekonomiczniej będzie zaopatrzyć się w wersję cyfrową. Za 330 zł otrzymamy bowiem oprócz samej gry: cztery statki, sześciu pilotów oraz 12 broni. Z kolei dodatkowy pakiet fizyczny w postaci: statek, postać i jedno działko to koszt 110 zł. W wersji cyfrowej zapłacimy za niego „zaledwie”63 zł. Jeśli więc macie już za sobą kres dzieciństwa lub nie bawi was zagracanie mieszkania gadżetami z gier i figurkami, to zdecydowanie bardziej opłacalne będzie zakupienie wersji cyfrowej. Choć z drugiej strony perspektywa wydania 330 zł na grę, która w sumie nie rozpieszcza nas jakąś wyjątkową zawartością, wciąż może wydawać się mało zachęcająca. Szczególnie biorąc pod uwagę, że inne duże nowości możemy zakupić za co najmniej 40 zł mniej. Zdaje się, że nie tylko kalendarz jest największym wrogiem produkcji Ubisoftu, ale także obrany model sprzedaży i dystrybucji.
Podsumowanie
Starlink: Battle for Atlas to pod wieloma względami świetna produkcja i udane nowe IP. Technicznie gra sprawuje się bez zarzutów i podczas rozgrywki nie doświadczyłem poważnych błędów, bugów czy spadków płynności. Z pewnością jest to tytuł, który powinien zainteresować każdego miłośnika gier osadzonych w kosmosie i to bez względu na wiek. Świetnym rozwiązaniem jest także możliwość przejścia gry z towarzyszem w kanapowej kooperacji. Można trochę ponarzekać na powtarzalność zadań i misji na poszczególnych planetach, ale Starlink to nie jest gra na dziesiątki godzin, byśmy mogli to jakoś dotkliwie odczuć. Zdaje się, że największym wrogiem produkcji jest ograniczona zwartość w pakiecie podstawowym gry w wersji fizycznej i spory koszt edycji cyfrowej. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Starlink został stworzony z myślą o przyciągnięciu uwagi młodszych graczy integracją z fizycznymi modelami statków. Niestety wielu dojrzałych graczy mogło sklasyfikować produkcję Ubisoftu jako tytuł skierowany głównie dla dzieci i młodzieży, co mocno mija się z prawdą.