Jujubee, rodzime studio słynące raczej z produkcji mobilnych postanowiło zrobić coś większego. Tak oto narodził się Spellcrafter, jedna z niewielu gier która…posiada błędnie zapisany własny tytuł na części bocznej okładki…Serio, zapraszam do galerii.
Fabuła nie jest najmocniejszą stroną tej produkcji, rozciągnięta do granic możliwości pozbawiona intrygi czy też elementów rozbudzających ciekawość graczy.
Gra pod względem mechanicznym wierna jest klasykom, całość przebiega w czasie rzeczywistym jedynie walka ma charakter turowy. Zbieractwa poza monetami za które możemy wynajmować pomocnicze jednostki nie uświadczymy. Zdobywane punkty doświadczenia możemy przypisać do jednego z trzech atrybutów – Ataku, Magii i Obrony. Kampania posiada trzy akty w trakcie których zagramy trzema różnymi klasami postaci, człowiekiem, nekromantą i elfem.
Ciekawym elementem dodanym „od siebie” jest sposób w jaki rzucamy czary podczas walk. Mianowicie, każdy czar posiada swój wzór. Jeśli myszką nakreślimy wzór danego ataku magicznego, ten zostanie automatycznie rzucony na wybraną przez nas jednostkę wroga.
Gra jest klasykiem do bólu, co ma swoje mocne i słabe strony. Każdy zapalony pecetowiec urodzony przed dwu tysięcznym rokiem powie wam iż „tak za jego czasów wyglądały właśnie gry”. Nie patrzyło się na grafikę, mechanika nie powalała, ale grało się fajnie. Dzisiejsi gracze mogą nie być tak neutralnie nastawieni, choć wierzę, iż gra zdobędzie pewną grupę kompletnie nowych fanów, trzeba tylko zdawać sobie sprawę „z czym to się je”.
Z drugiej strony, studio ewidentnie zdawało sobie sprawę na jaką grę mogło sobie pozwolić i do jakich graczy będą ten produkt kierowali. Więc gra wygląda tak, jak twórcy chcieli żeby wyglądała.
Fanom klasyków może przypaść do gustu, a może i zainteresować kogoś kto prędzej nie miał z podobnymi tytułami styczności. Mimo to, warstwa fabularna mogłaby być ciekawsza a całość nieco bardziej rozbudowana.