Przyznam się szczerze, że pomimo iż na początku lat 90 – tych ubiegłego wieku, byłem szczęśliwym posiadaczem Amigi, to nie miałem nigdy okazji zagrać w oryginalne Shadow of the Beast. Jednak gdy tylko zobaczyłem pierwsze materiały z remake’u produkcji studia Reflections Interactive, wiedziałem, że na pewno w niego zagram. Jeśli jesteście ciekawi czy przenosiny exclusive’a z Amigi na konsolę PlayStation 4 się udały, zapraszam do lektury poniższego tekstu.
W grze wcielamy się w tytułową bestię noszącą imię Aarbron. Jest on prawdziwą maszynką do zabijania, która rozprawia się z przeciwnikami jednym ciosem, zamieniając ich w ułamku sekundy w krwawą miazgę. Jego mocy doświadczamy już w pierwszych minutach rozgrywki, kiedy na smyczy maga Zeleka zmierzamy do pewnej świątyni, eliminując bez trudu napotkanych po drodze przeciwników. Gdy na samym końcu zadajemy cios zakonnikowi próbującemu ochronić niemowlę, otrzymujemy od niego wizję, która odkrywa obrazy z naszej przeszłości. Okazuje się, że niejaki Malethot, wykradł Aarbrona rodzicom, gdy ten był jeszcze niemowlęciem i uczynił z niego pozbawioną uczuć bestię. Bohater zrozumiał, że konający zakonnik jest jego prawdziwym ojcem i ogarnięty furią wyzwolił się spod władzy maga i wyruszył jego śladami by poznać tajemnice swojego zniewolenia. Fabuła jest więc dość ciekawa, ale sposób jej przedstawienia nie jest typowy. Postacie mówią w nieznanym dla nas języku, i aby zrozumieć wypowiadane kwestie musimy je wykupić za zdobyte w trakcie gry punkty. Te jednak zdecydowanie bardziej potrzebujemy do zainwestowania w rozwój postaci, który z czasem okazuje się niezbędny do przejścia gry na wyższym poziomie trudności. Tak więc stajemy przed dylematem – w co inwestować?
Shadow of the Beast na konsolę Sony, podobnie jak oryginał jest brutalną platformówką 2D, której rozgrywka zdominowana jest przez walkę. Choć system jej prowadzenia wydaje się dość banalny, to jednak podobnie jak w przeboju z 1989, poziom rozgrywki jest naprawdę wymagający. Choć całe szczęście nie dorównuje on pierwowzorowi. Tak więc, mkniemy w trackie gry przed siebie i rozpruwamy dziesiątki wyskakujących na nas delikwentów. Przeciwnicy atakują nas zarówno z prawej jak i z lewej strony, a głównym czynnikiem decydującym o naszym sukcesie jest umiejętność parowania ciosów i kontrowania ataków. Twórcy z Heavy Spectrum Entertainment Labs, zadbali o bogaty repertuar umiejętności bestii. Są więc ciosy normalne, super mocne, specjalne, kontry, chwytanie przeciwników, a nawet ich ogłuszanie. W trakcie gry oprócz punktów, zbieramy także krew, która jest niezbędna do zadawania ciosów specjalnych, które oprócz zadawania ofiarom obrażeń wspomagają w różny sposób naszego bohatera, na przykład polepszając jego stan zdrowia.
Jednak nie samą walką gracz żyje. Gra ma także do zaoferowania elementy typowo platformowe, oraz zagadki logiczne. Te pierwsze niestety nie stoją na wysokim poziomie, gdyż pomimo, że Aarbron rozprawia się z przeciwnikami z gracją baletnicy, to ogólnie poruszenia się, skakanie i wspinaczka wychodzą mu dość niezdarnie. Zagadki logiczne z kolei są niezbyt wymagające, ale nie jest ich na tle dużo, byśmy mogli z tego powodu czuć się jakość szczególnie rozczarowani. Paradoksalnie więc Shadow of the Beast jest grą platformową, w której elementy charakterystyczne dla gatunku najbardziej kuleją. Widać, że twórcy nie mieli na nie pomysłu, a szkoda, gdyż pomimo różnorodności, wszystko poza walką jest po prostu do bólu przeciętne. Najbardziej żal lokacji, które zaprojektowane są w sposób mistrzowski, ale wydaje się że nie został nawet w połowie wykorzystany potencjał w jaki w nich drzemie. Z kolei jako slasher gra sprawdza się wybornie i przywołuje na myśl takie hity jak God of War, tylko oczywiście bez trzeciego wymiaru.
Dużym atutem Shadow of the Beast jest oprawa graficzna. Nie rzuci ona nikogo na kolana, ale jest wykonana bardzo schludnie, a efekty cząsteczkowe to już pierwsza liga. Do warstwy technicznej też nie można się przyczepić. Gra śmiga w Full HD przy 60 klatkach na sekundę. Czego chcieć więcej. kolejnym smaczkiem jest oprawa dźwiękowa za którą odpowiada Ian Livingstone. Mieszanina muzyki symfonicznej z nutą etniczną buduje niesamowity klimat, przez co wyprawa przez tajemniczą krainę Karamoon jest jeszcze bardziej elektryzująca.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to z pewnością byłaby to długość rozgrywki. Na przejście będziemy potrzebowali 3-4 godziny. Jednak czas ten może się wydłużyć, gdyż twórcy oferują także elementy społecznościowe, które zachęcaj graczy do wykręcania coraz to lepszych wyników w poszczególnych fragmentach rozgrywki. Menu gry zostało także wzbogacone bestiariuszem, w którym możemy dowiedzieć się nieco więcej o każdym napotkanym podczas rozgrywki potworze i przeciwniku. Mało tego, twórcy dają także możliwość zmierzanie się z 27 letnim oryginałem, który należy odblokować podczas rozgrywki. Z pewnością nie jednemu „staruszkowi” zakręci się łza w oku.
Shadow of the Beast to dość nietypowy exclusive PlayStation 4. Nie należy jednak traktować tego jako wady, wręcz przeciwnie Sony bardzo miło mnie zaskoczyło inwestując w tę produkcję. Krwawe przygody Aarbrona polecam każdemu posiadaczowi PS4, który ceni sobie wymagającą rozgrywkę i lubuje się w szlifowaniu wyników. Myślę, że jeśli ktoś z namiętnością ogrywał serię God of War, również nie będzie zawiedziony. A reszta? A reszta niech się wstydzi.
Grę do recenzji dostarczyła firma Sony Interactive Entertainment Polska