Hitler to jednak parszywa menda jest. Nie dość, że na parę ładnych lat pogrążył Europę w chaosie, dopuścił się okrutnego ludobójstwa, a na sam koniec, kiedy pętla zaczęła zaciskać mu się na gardle zawarł pakt z piekłem, przyzywając na Ziemię armię zombie nazistów. Mało tego! Nawet po zesłaniu jego półwąsatej gęby do piekielnych czeluści w finale trzeciej części Zombie Army, jego armia nadal sieje zamęt na naszej planecie i to właśnie my po raz czwarty musimy chwycić za karabin snajperski i wyrżnąć nieumarłe ścierwo raz na zawsze w Zombie Army 4: Dead War.
Jeżeli jesteście fanami oryginalnej trylogii to po uruchomieniu czwórki poczujecie się jak w domu. Rdzeń rozgrywki pozostaje tutaj niezmieniony i nadal mamy do czynienia ze snajperską wariacją na temat kooperacyjnej strzelanki z zombie w roli głównej. To dobrze, bo to właśnie on był najbardziej przyciągającym elementem gry – oparte na quickscope’ach strzelanie do zombiaków nadal wciąga niczym bagno. Dodatkowo twórcy mieli czas by wziąć wszystko to, co dobre z oryginału i je ulepszyć, sprawiając tym samym, że Zombie Army 4 oferuje graczom wszystko to co najlepsze w serii.
Osią Dead War jest składający się z dziewięciu misji tryb fabularny, na przestrzeni którego przyjdzie zwiedzić kilka najsłynniejszych włoskich miast, jak chociażby Wenecja czy też Rzym. Mapy te robią wrażenie i potrafią być naprawdę przepiękne zwłaszcza, kiedy wiecznie panujący mrok rozpraszany jest nieco przez trzaskający tu i wódzie ogień lub majaczącą gdzieś na horyzoncie pomarańczową łuną. Niestety choć każda z planszy stara się wyróżniać w jakiś sposób i taka na przykład Wenecja zabiera nas w podróż tratwą po jej kanałach, zdecydowana ich większość jest to siebie na tyle podobna, że koniec końców zlewa się ze sobą w jedno i potrzeba naprawdę mocno wytężyć umysł by przypomnieć sobie co ciekawsze fragmenty. Zdecydowanie najlepiej wypadają tutaj końcowe mapy, które mogą pozwolić sobie na nieco bardziej odjechane projekty.
Jest to jednak dość mało znaczący zarzut ponieważ w trakcie rozgrywki raczej nie mamy czasu na zwiedzanie i podziwianie widoczków, bowiem przez większość czasu jesteśmy zajęci odpieraniem kolejnych fal nieumarłych. Liczby zdechlaków, którymi obrzuca nas gra robią momentami olbrzymie wrażenie, a sam widok sprawiającej wrażenie niekończącej się hordy mozolnie zbliżającej się w naszym kierunku potrafi skutecznie obniżyć morale drużyny. Stanowiące podstawę zombie armii trepy może nie stanowią większego zagrożenia w pojedynkę, ale już w tak olbrzymich ilościach nie należy ich lekceważyć. Zwłaszcza, że naszą główną broń stanowi powtarzalny karabin snajperski i ewentualnie karabin maszynowy bądź strzelba, w których amunicja kończy się stosunkowo szybko.
Do tego, żeby było ciekawiej, trepom towarzyszą specjalne wersje nieumarłych. Powracają znani z poprzedniczek samobójcy, snajperzy (tym razem również w wersji z Panzerschreckiem) czy chociażby giganty z CKM-ami. Na tym na szczęście się nie kończy, bo w Dead War twórcy zadbali o to by na pewno się nam nie nudziło i dorzucili do gry całą masę nowych przeciwników. Zatem szeregi armii nieumarłych zasilą teraz m.in. rzeźnicy z piłami tarczowymi czy też potrafiące nagle znikać cienie, a od czasu do czasu przyjdzie nam powalczyć z tak abstrakcyjnymi konstrukcjami jak czołg-zombie.
Część z tych przeciwników może stanowić spore wyzwanie jeżeli gramy w pojedynkę, więc warto zorganizować sobie grupkę znajomych lub randomów z Internetu. Nie tylko sprawi to, że z hordami nieumarłych walczyć będzie się nieco łatwiej, ale pozwoli zaoszczędzić też nieco czasu. Grając w pojedynkę niektóre z misji potrafią trwać nawet dwie godziny i w konsekwencji nietrudno jest o poczucie zmęczenia po zaledwie jednej mapie. Na całe szczęście matchmaking działa całkiem nieźle, choć bywa, że przez jakiś czas nikt do naszej sesji nie będzie chciał dołączyć, więc przez większość misji i tak będziemy zmuszeni do radzenia sobie sami. Dużym minusem jest też brak lokalnej kooperacji, co w dzisiejszych czasach jest już niestety standardem.
Sporą nowością w serii jest też zaimplementowanie w Dead War systemu rozwoju postaci. Tym razem wybór bohater nie jest czystą kosmetyką, bowiem każdy z nich posiada unikalne dla siebie atrybuty dzięki czemu musimy zastanowić się czy wolelibyśmy wolniej męczyć się w trakcie sprintu, czy może jednak mieć nieco więcej życia. Dodatkowo za osiąganie kolejnych poziomów postaci oraz wykonywanie wyzwań gra nagradza gracza pakietami ulepszeń (które znaleźć możemy też poukrywane na mapie) pozwalającymi nam na wykupienie dodatkowych bajerów do broni. Zatem mimo, że na początku zaczynaliśmy ze standardowym karabinem snajperskim, skończyć możemy z przywracającą nam zdrowie maszyną śmierci strzelającą od czasu do czasu wybuchową amunicją, którą przyozdobić możemy skórkami oraz zawieszkami. W trakcie rozgrywki odblokowuje się także specjalne perki oraz ataki specjalne pozwalające nam chociażby na odzyskiwanie nieco zdrowia za ubijanie zombiaków w konkretny sposób lub po prostu zwiększające ilość niesionej przez naszego awatara amunicji.
Znudzeni trybem fabularnym mogą spróbować swoich sił w trybie przetrwania, czyli standardowej już dla tego typu gier hordy. Brak tutaj fajerwerków i jest to raczej wyłącznie wypełniacz. Ot, musimy przetrwać dwanaście rund, po czym możemy albo udać się do punktu ewakuacji by zakończyć mecz, albo bawić się dopóki nie zginiemy. Dużo ciekawiej bez wątpienia wypadają cotygodniowe wyzwania, które nie są trybem same w sobie, bo bazują na misjach z kampanii, ale modyfikują one zasady rozgrywki na tyle by zmusić graczy do zmiany stylu gry. Wyzwanie zmieniane jest w każdy wtorek i może polegać na konieczności ukończenia misji bez używania broni dodatkowej lub sprawić, że w przypadku śmierci jednego z graczy, automatycznie giną wszyscy. Za ukończenie wyzwania gracze nagradzani są unikatowymi skórkami bądź emotikonami, co pozwoli wyróżnić się na tle innych grających. To zdecydowanie ciekawy pomysł mający na celu przedłużenie życia Dead War i wydaje mi się, że może on zadziałać, bo pomimo mojej piętrzącej się kupki wstydu mam ochotę by logować się co tydzień i sprawdzać, co tam wymyślili twórcy.
Zombie Army 4: Dead War to bez dwóch zdań jedna z ciekawszych premier początku tego roku. Co prawda wątpię, by przekonała ona do siebie graczy, którzy odbili się od poprzedniczek, ale zdecydowanie usatysfakcjonuje ona dotychczasowych fanów. Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć, że jest to tytuł bezproblemowo działający w 60 klatkach nawet na bazowym PlayStation 4, co w połączeniu ze wsparciem HDR tylko potęguje przyjemność z rozgrywki, która nawet i bez tego broniłaby się śpiewająco.