Babą Jagą od pokoleń straszy się najmłodszych, zamieszkiwany przez nią domek na kurzej nóżce znają chyba wszyscy. Ta zakorzeniona w słowiańskiej kulturze postać przedstawiana i opisywana jest na wiele sposobów. Czasem będzie to porywająca dzieci starucha, a innym razem dobrotliwa staruszka, służąca radą i opieką. Każdy jednak wie, że z Babą Jagą żartów nie ma i lepiej nie stawać jej na drodze. Zapomniał o tym jeden z bohaterów gry Yaga, wyprodukowanej przez rumuńskie studio – Breadcrumbs Interactive. Szkoda tylko, że jedną z konsekwencji tej decyzji jest spadająca na głównego bohatera klątwa.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
W grze wcielamy się w postać pechowego kowala. Jednoręki Ivan nie ma w życiu lekko, lecz pomimo ciężkiego losu jakoś sobie radzi. Sytuacja nieco się zmienia, gdy car odkrywa powiązanie pomiędzy pechem kowala, a rzuconą na niego samego klątwą. Za wszelką cenę stara pozbyć się zagrożenia, wysyłając Ivana na serię samobójczych misji. Rezolutny, uzbrojony w młot kowal niełatwo jednak daje za wygraną. W osiągnięciu celów pomagać będą mu inni mieszkańcy osady, a także tytułowa Yaga. Jak łatwo się domyślić, opowieść osadzona jest w słowiańskich realiach. W trakcie naszych podróży spotkamy postacie takie jak Wodnik, Południca czy Kościej Nieśmiertelny. Będziemy mogli postarać się o błogosławieństwa bogów ze słowiańskiego panteonu. Odwiedzane przez nasz lokacje są równie klimatyczne, a znajdują się wśród nich moczary, mroczne lasy i pełne zbóż pola. Całości unikalnego klimatu dopełniają napisane wierszem dialogi. Słucha oraz czyta się to wyśmienicie. Twórcy dobrze balansują pomiędzy humorem, a powagą baśniowej stylistyki. Całość to spójna opowieść, której przyjemnie być częścią.
Niespokojny trakt
Klątwa pecha, którą dotknięty został Ivan nie jest dziełem przypadku. Niestety będzie nam ona towarzyszyć przez całą rozgrywkę i notorycznie dawać o sobie znać. Wypełniając kolejne „niemożliwe” do wykonania zadania, niejednokrotnie przyjdzie podejmować nam kształtujące charakter decyzje. Postępowanie nie w zgodzie z naszą osobowością będzie skutkowało częstszymi „atakami” pecha. Skutki są różne lecz z pewnością nietragiczne. Raz zepsuje nam się broń, a innym razem stracimy zawartość mieszka. Nic z czym dzielny kowal nie byłby w stanie sobie poradzić. Dróg do sprowokowania nieszczęścia jest więcej, lecz nawet pomimo ukończenia gry, nie do końca udało mi się rozszyfrowywać, na jakich dokładnie zasadach działa ta mechanika. Napełniający się pasek zdawał się żyć własnym życiem, a brak możliwości kontrolowania go trochę mnie irytował.
Jednoręki wojownik
Obeznany z narzędziami kowal bez problemu odnajduje ich zastosowanie w walce. Starcia z liczącymi kilka przeciwników grupami są dynamiczne. Ivan, pomimo lekkiej nadwagi, jest niezwykle zwinny gdy przychodzi do uników i szybkich ataków. W zdecydowanej większości napotkani przeciwnicy nie stanowią dla nas zbyt dużego wzywania, przez co bywa najzwyczajniej nudno. Będziemy mogli nieco się napocić w starciach z kilkoma bossami, którzy od strony wizualnej zaprojektowanie zostali świetnie. Walki opierają się na prostej mechanice ataków i uników. Regenerujący się pasek wytrzymałości, będący swojego rodzaju tarczą, będzie zmuszać nas do częstych odpoczynków. Brak godnych rywali nie daje nam pola do popisu oraz możliwości korzystania z innych dobrodziejstw inwentarza, takich jak dodatkowe bronie czy przedmioty magiczne. Najczęściej skorzystamy z odnawiającego zdrowie chleba i alkoholu. Brzmi słowiańsko? Zadania zarówno główne jak i poboczne opierają się na prostych zasadach – przynieść, zanieść, znajdź, zabij. Wykonujemy je szybko, bez głębszych refleksji.
Nie taki głupi jak na kowala
Mając na uwadze nie do końca dobrze sprawdzający się system walki, zastanawia mnie dlaczego twórcy nie zdecydowali się nadać grze nieco bardziej przygodowego charakteru. Kilka dobrze zaplanowanych zagadek znacząco ożywiłoby nasze przygody. Co prawda okazjonalnie pojawiają się proste zgadywanki, ale nie jest to nic, nad czym będziemy głowić się dłużej niż minutę. Odrobinę więcej uwagi wypadało poświęcić także zdobywanym przez nas łupom, w głównej mierze złotu i materiałom do craftingu. Z przeciwników powinno wypadać znacznie więcej i ciekawiej. Dzięki temu cała gospodarka zyskałaby na plus. Wspomniany crafting jest prosty jak budowa cepa. Używając znalezionych materiałów wytworzymy kolejne młoty oraz narzędzia. Ich magiczne właściwości uzależnione będą od użytych przez nas składników. Podobało mi się to, że są to przedmioty tak przyjemne jak widelec, ząb czy fragment złamanego krzyża.
Yaga od strony technicznej
Wspominałem już o pięknej, baśniowej oprawie graficznej. Yaga wygląda świetnie i czuć w niej indyczą duszę. Do tego dochodzi ciekawa oprawa dźwiękowa, będąca czymś w rodzaju nowoczesnego folku. Mocne instrumentalne i elektroniczne brzmienia przeplatają się tutaj z klasycznymi słowiańskimi melodiami. Do tego dochodzi świetny voiceacting, który w połączeniu z wierszowanymi dialogami dopełnia całości. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że to właśnie na wytworzeniu takiego intrygującego klimatu w głównej mierze skupili się twórcy. Ucierpiał na tym gameplay, ale nawet pomimo powtarzalnych i nudnych mechanik droga do końca tak bardzo się nie dłużyła. Łącznie spędziłem w Yaga 9 godzin, chociaż najchętniej zakończyłbym tę przygodę parę godzin wcześniej. Gra ustrzega się poważniejszych problemów technicznych, a okazjonalne spadki płynności przytrafiają się gdy na ekranie naprawdę sporo się dzieje.
Czy warto kupić Yaga?
Po zakończeniu gry nawet przez chwilę nie przeszła mi myśl o kolejnym do niej podejściu. Gameplay niestety nie jest na tyle ciekawy, by chcieć ponownie doświadczyć tego baśniowego klimatu i dobrze napisanych tekstów. Motorem napędowym jest tutaj oprawa, a gdy wszystkie karty zostały już odkryte, to ciężko liczyć na interesującą grę. Wiem jednak, że w kraju nad Wisłą nie brakuje fanów mitologii słowiańskiej, którzy marzą, by stała ona na równi z grecką czy nordycką. W takim wypadku proponuję sięgnąć po Yaga, chociaż cierpliwszym radze poczekać na promocję.