Wyobraźcie sobie, że by odreagować stres życia codziennego i problemy w pracy, w piątkowy wieczór udajecie się do lokalnego klubu, żeby co nieco pobalangować. Wychylacie parę głębszych, wypalacie papieroska albo kto wie co jeszcze i nagle przed Waszymi oczami pojawia się ponętna panna lub pociągający mężczyzna, któremu wpadliście w oko. Postanawiacie szybko wymknąć się z klubu i przenieście imprezę w inne, bardziej odludne miejsce, co też robicie. Jednak kiedy już ma dojść do wielkiego finału, tracicie przytomność i odzyskujecie ją siedząc okrakiem na rozszarpanej prostytutce patrząc na zwłoki gołego chłopa z pejczem w ręku. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z Vampires: The Masquerade – Coteries of New York – polskiej powieści wizualnej w świecie klasycznego papierowego RPG.
Przyznam, że nie była to miłość od pierwszego uruchomienia. Początek Coteries of New York jest jak na mój gust nieco przydługi i łatwo poczuć się zagubionym. Zwłaszcza jeżeli jest to Wasz pierwszy kontakt z tym uniwersum. Na szczęście jako świeżo upieczony wampir, który cudem uniknął katowskiego topora, jesteśmy wprowadzani w specyfikę wąpierzowego żywota i zasady tytułowej Maskarady przez Sophie Langley, naszą wybawicielkę. Dostajemy mieszkanie, samochód oraz protekcję, w zamian za co musimy wykonywać dla niej specjalne zadania, a w międzyczasie zakładać naszą własną koterię – czyli swego rodzaju grupę zaprzyjaźnionych krwiopijców.
Każdego wieczora z poziomu mapy świata wybieramy brzmiące interesująco wydarzenia podzielone na osobne, ale koniec końców wpływające na przebieg fabuły wątki. Zazwyczaj w trakcie jednej nocy dane nam będzie rozegrać dwa „rozdziały”, ale bywa i tak, że cały wolny czas zajmie nam nadrzędna misja powiązana z wątkiem głównym. Kolejne wydarzenia wybierać należy zatem z rozwagą, bo ukończenie gry zajmuje 17 nocy (4-5 godzin). Oznacza to tyle, że nie mamy wystarczająco czasu by przy jednym przejściu poznać wszystkie historie oferowane nam przez Nowy Jork.
Zatem kiedy znienacka nadszedł finał historii byłem mocno zawiedziony i nawet trochę zły, bo planowałem jeszcze trochę pobawić w towarzystwie wampirów i pokończyć zadania przez nich zlecane. Wątki poboczne i ich barwni bohaterowie zachęcają do zgłębiania opowieści na tyle, że kiedy pewnego wieczora przysiadłem do gry, nie mogłem się od niej oderwać przez kilka dobrych godzin, przechodząc ją praktycznie przy jednym posiedzeniu. Gęsty klimat sekretnego życia Nowego Jorku jest absolutnie upajający, co tylko potęgowane jest przez mroczne, choć nadal kolorowe rysunki lokacji oraz postaci, a także przez fantastyczną, nieco przytłaczającą ścieżkę dźwiękową.
Żałuję jednak, że sam wątek główny nie jest tak dobry jak poboczne odnogi historii. Wydaje się on być nazbyt pośpieszonym i przez lwią część rozgrywki ma się wrażenie, że trochę to wszystko do niczego nie zmierza. Oczywiście wykonujemy dla Sophie zlecenia, ale przez hierarchię Camarilli (sekty, do której należymy) i tajemniczość Sophie brakuje nam wielu informacji, które mogłyby rzucić nieco światła na obecne wydarzenie. Natomiast kiedy już zostajemy co nieco wtajemniczeni, a całość nabiera rumieńców – zakończenie uderza nas w twarz. I choć odpowiada na większość naszych pytań to nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że całość spokojnie można by jeszcze rozciągnąć na kolejne pięć godzin. Finał pozostawia w graczu poczucie niedosytu.
Przez ten krótki czas rozgrywki potencjał pewnych mechanik nie jest do końca wykorzystany. Cała problematyka nieustającego, ciągle narastającego łaknienia oraz konieczności polowania na ludzi zostaje sprowadzona do sporadycznego kliknięcia opcji dialogowej „możliwość pożywienia się”, kiedy na ekranie pojawia się czerwona obramówka. W teorii ignorowanie łaknienia ma wyzwalać w nas bestie, co w konsekwencji blokuje niektóre opcje dialogowe, otwierając przy tym nowe, ale w praktyce w trakcie całej rozgrywki przydarzyło mi się to tylko raz. Aczkolwiek nie powiem, jest to bolesne, bo blokowana jest opcja związana z naszymi wąpierskimi umiejętnościami naszej postaci (każda z trzech dostępnych oferuje inny zestaw). Zatem warto od czasu do czasu zapolować by w krytycznym momencie nie zabrakło nam nadludzkiej siły lub charyzmy.
Żadna z wymienionych wad nie zmienia jednak faktu, że Vampire: The Masquerade – Coteries of New York to zabójczo wciągająca opowieść o wojnie między nowojorskimi klanami wampirów. Większość moim zarzutów do niej wynika z faktu, że jest odrobinę za krótka, ale z tego też właśnie powodu czuję olbrzymi niedosyt i mam ochotę wrócić do niej i tym razem poprowadzić historię nieco inaczej, by zobaczyć co się stanie.