Gdy dowiedziałem się, że fińskie studio Frozenbyte pracuje nad piątą odsłoną serii Trine, natychmiast i bezwarunkowo zrodziło się w mojej głowie pytanie – Po co? Otóż formuła tego skądinąd kultowego cyklu dwuwymiarowych gier platformowo-logicznych osadzonych w świecie fantasy zdaje się być do cna wyczerpana. Z drugiej jednak strony byłem ciekawy, co deweloperzy wykombinują, ponieważ z pewnością szykują jakąś gameplayową rewolucję.
Gdy dowiedziałem się, że fińskie studio Frozenbyte pracuje nad piątą odsłoną serii Trine, natychmiast i bezwarunkowo zrodziło się w mojej głowie pytanie – Po co? Otóż formuła tego skądinąd kultowego cyklu dwuwymiarowych gier platformowo-logicznych osadzonych w świecie fantasy zdaje się być do cna wyczerpana. Z drugiej jednak strony byłem ciekawy, co deweloperzy wykombinują, ponieważ z pewnością szykują jakąś gameplayową rewolucję.
Zresztą nie pierwszą. Po tym jak seria zadebiutowała w 2009 roku na siódmej generacji i dwa lata później ponownie zachwyciła graczy przepiękną oprawą i pomysłową rozgrywką, twórcy, by uniknąć oskarżeń o brak innowacji, postanowili zrobić krok naprzód i w trzeciej odsłonie z 2016 roku wprowadzili rozgrywkę do pełnego trzeciego wymiaru. Niestety przeliczono się z kosztami produkcji i grę kończono w pośpiechu. Deweloperzy zmuszeni byli wyciąć część historii i zrezygnować z wielu dodatkowych opcji urozmaicających rozgrywkę, co poskutkowało niezadowoleniem graczy.
W czwartej odsłonie z 2019 roku postanowiono zrobić krok wstecz i powrócono do oprawy zrealizowanej w technologii 2.5D, w której bohaterowie poruszają się w dwuwymiarowej płaszczyźnie, w akompaniamencie otoczenie posiadającego głębie trzeciego wymiaru. Gra przeszła również drobny lifting stylistyczny i według wielu recenzentów oraz graczy, taki powrót do korzeni wyszedł marce na dobre.
Jakie niespodzianki skrywa dla nas piąta odsłona, dowiecie się z recenzji. Startujemy. Trochę przydługi był ten wstęp, ale wbrew pozorom będzie to chyba moja najkrótsza recenzja. I nie dlatego, że jestem leniwy, ale dlatego, że odczuwam złudne, ale nie bez zasadne wrażenie, iż kolejny raz recenzuję tę samą grę. Ale od początku. Bohaterami Trine 5, podobnie jak wszystkich poprzednich odsłon są rycerz Pontius, czarodziej Amadeus oraz złodziejka Zoya. Ich drogi ponownie się krzyżowały, gdy zostali podstępem zwabieni na przyjęcie, podczas którego zastawiono na nich śmiertelną pułapkę. Bohaterom udaje się jednak zbiec, po czym wyruszają w podróż, by powstrzymać niejaką Lady Sunny (sani) i jej armię robotów.
Fabuła w Trine 5 jest tu zaledwie pretekstem dla rozgrywki i powielania schematów z poprzedniej odsłony. Każdy z bohaterów posiada swoje unikalne umiejętności. Mag kontroluje przedmioty i wyczarowuje metalową sześcienną kostkę lub płytę. Zoya strzela z łuku i buja się na linie, a dzielny Pontius świetnie włada mieczem i w dość nietypowy sposób wykorzystuje swoją tarczę, np. do odbijania promieni światła czy szybowania.
Schemat rozgrywki nie różni się zbytnio od poprzednich odsłon. Zbieramy świecące elementy, dzięki którym możemy rozwijać wachlarz umiejętności naszych postaci, pokonujemy wrogów oraz rozwiązujemy zagadki logiczne, by dostać się do znajdziek lub ruszyć dalej. Kluczem do sukcesu jest wysilenie szarych komórek i sprawne przełączanie się pomiędzy postaciami. Oczywiście jeśli gramy solo, bo gra umożliwia także rozgrywkę w lokalnej lub sieciowej kooperacji i wówczas w poszczególnych momentach musimy liczyć na pomoc przyjaciół. Być może się starzeję, ale zagadki w nowym Trine, wydawały się nieco bardziej wymagające niż w dwóch poprzednich odsłonach, z kolei walka, niestety jeszcze bardziej irytująca. Są to jednak jedynie subiektywne odczucia, niuanse, gdyż ostatecznie Trine 5 jest bliźniaczo wręcz podobne do poprzedniej odsłony. By jednak mieć pewność, że pamięć mnie nie zawodzi, postanowiłem ponownie na PlayStation 4 uruchomić poprzednią część i zweryfikować moje przypuszczenia. I rzeczywiście, te gry praktycznie niczym się od siebie nie różnią. Już pal licho, że mamy od pierwszej części tych samych protagonistów i te same mechaniki, że wciąż przewija się ten sam schemat wprowadzenia do rozgrywki. W Trine 5 nawet oprawa i animacje postaci wyglądają identycznie jak w Trine 4. Jedyną nowością zadaje się być możliwość przebierania naszych bohaterów w ciuszki, które odnajdujemy podczas rozgrywki. Miło dodatek, ale jednak kosmetyczny i nic niewnoszący do gameplayu.
Rozgrywka w nowym Trine wciąż sprawia frajdę, ale już nie bawi tak jak kilkanaście lat temu. Oprawa jest również bardzo ładna i robi wrażenie swoją baśniowością i różnorodnością, ale już nie zachwyca tak jak kiedyś. Ktoś powie, dlaczego poprawiać coś, co się sprawdza…i poniekąd jest to słuszna uwaga, ale jest różnica pomiędzy trzymaniem się sprawdzonych schematów, a twórczą zachowawczością i pójściem na łatwiznę.
Po czterech latach od premiery Trine 4 Finowie serwują nam odgrzany kotlet, który już wcześniej był wątpliwej świeżości. Czy więc Trine 5 jest grą złą? Nie. Gracze, którzy nie mieli kontaktu z wcześniejszymi odsłonami i podoba im się to, co widzą na ekranie, mogą śmiało kupować, tym bardziej jeszcze planują zabawę w kooperacji, która jest świetna. Trudno mi jednak znaleźć argument przemawiający za zakupem Trine 5, przez które osoby znają serię od podszewki. Nowa historia? Bez jaj. Cena? Tak, 120 zł to niewiele, ale taniej jest powrócić do wcześniejszych odsłon.
Po czterech latach od premiery Trine 4 Finowie serwują nam odgrzany kotlet, który już wcześniej był wątpliwej świeżości. Czy więc Trine 5 jest grą złą? Nie. Gracze, którzy nie mieli kontaktu z wcześniejszymi odsłonami i podoba im się to, co widzą na ekranie, mogą śmiało kupować, tym bardziej jeszcze planują zabawę w kooperacji, która jest świetna. Trudno mi jednak znaleźć argument przemawiający za zakupem Trine 5, przez które osoby znają serię od podszewki. Nowa historia? Bez jaj. Cena? Tak, 120 zł to niewiele, ale taniej jest powrócić do wcześniejszych odsłon.