The Settlers to seria, która zapisała się złotymi zgłoskami w historii gier strategicznych. Problem z nią polega na tym, że ostatnie dobre odsłony możemy datować na połowę 1 dekady XXI wieku. Brzmi, że dawno? No tak, a powiedzmy sobie szczerze, że są gracze, którzy westchnęliby, że ostatnia udana gra z cyklu to „czwórka” z 2001 roku. Ostatnia pełnoprawna produkcja z tytułowymi Osadnikami to The Settlers VII: Path of Kingdom, które ukazało się w 2010 roku. W 2014 roku zapowiedziano jeszcze The Settlers: Kingdoms of Anteria, ale ostatecznie po niezadowoleniu fanów i wielu perturbacjach zamiast strategii ekonomicznej, otrzymaliśmy strategię z elementami RPG pod zmienioną nazwą Champions of Anteria.
Recenzja The Settlers: New Allies
Nie był to koniec problemów Ubisoftu, w 2018 roku francuski wydawca pokazał zwiastun nowego The Settlers, premiera miała mieć miejsce jesienią 2019 roku, potem premiera została przekładana kilka razy, przedostatni raz na 17 marca 2022 roku. Dwa tygodnie przed debiutem… ponownie stwierdzono, że to jeszcze nie jest to, otrzymaliśmy informację, że stan gry nie był zgodny z wizją, jaką sobie wcześniej założono. Gracze biorący udział w beta-testach nie byli zadowoleni, co z pewnością przyczyniło się do takiej, a nie innej decyzji. W końcu jednak jest, umorusany i wcale nie na biało – The Settlers: New Allies. Przyszedł do nas, jak i do innych redakcji w dniu premiery, absolutnie po cichu. Miałem takie wrażenie, że, to po prostu projekt, który trzeba już było dopchnąć kolanem, a jako, że znam to uczucie, gdy tak się robi… to dałem Settlersom szansę. New Allies miało być powrotem do tych starych, dobrych czasów – nawiązując do kultowych odsłon z przełomu wieków. W teorii nie powinno być to trudne, wszak ciągle za markę odpowiada Ubisoft Blue Byte, twórcy serii The Settlers, którzy mają na swoim koncie genialne Anno 1800.
Do dyspozycji gracza są trzy nacje – Elarowie, których w kampanii poznajemy na samym początku, Maru i Jornowie. Cywilizacje nie różnią się zbytnio od siebie w samej rozgrywce, różnice są głównie w wyglądzie – Jornowie mają przypominać wikingów, Maru są czymś w pokroju Azteków, a Elarowie są podobni do antycznych kultur. Po samouczku możemy wziąć udział w kampanii składającej się z trzech aktów – w każdym z nich poznajemy daną frakcję. Nasza główna bohaterka to osadniczka Elarów, która musi uciekać, gdy jej osada zostaje zrównana do zera i od teraz szuka razem z ocalałymi nowego miejsca do osiedlenia. 13 misji zaoferowane przez Blue Byte to całkiem sporo i na plus należy zaliczyć to, że misje potrafią się od siebie różnic – zarówno jeśli chodzi o projekt map, cele misji, czy nawet stan początkowy. Nie każdy projekt misji, to zaczynanie od zera, za co na pewno należy Blue Byte pochwalić. Warto też nadmienić, że na mapach poukrywane są różne zadania dodatkowe i też jest ich kilka typów. Podczas rozgrywania misji znajdzie się np. możliwość na walki z łupieżcami, za które można zgarnąć oręż do rekrutowania nowych żołnierzy. Bywają też drobne zadania związane z wymianą surowców na te trudniej dostępne, czy werbowaniem najemników za pieniądze. Te elementy w The Settlers: New Allies działają dobrze, problemem jest jednak to, jak uproszczona została sama rozgrywka.
Może pamięć mam słabą, ale odsłony The Settlers zawsze kojarzyły mi się przede wszystkim jako strategie EKONOMICZNE. Musiałem to zaakcentować, bo twórcy znacząco odeszli od tego, co zapamiętałem z przeszłości. New Allies stawia przede wszystkim na walkę, a ekonomia jest tylko dodatkiem, takim twistem, który podkręca trochę, i tak niezbyt duży, poziom trudności. Pamiętacie, jak w starszych The Settlers trzeba było dostarczać pożywienia dla pracowników? Zapomnijcie o tym – tutaj jedzenie jest potrzebne tylko, wtedy gdy chcesz żeby pracowali szybciej. Złożone łańcuchy produkcyjne? Zapomnijcie – wydobywacie węgiel i rudy żelaza, z tego w piecu tworzycie sztaby żelaza, a w kuźni wykujecie z tego łuk, topór albo miecz. Tyle. Względem The Settlers III, czy IV powracają sieci dróg, są też inżynierowie, którzy jednocześnie pełnią rolę budowniczych, geologów, a nawet poszerzają terytorium przesuwając kultowe graniczne kamienie. Patrząc jednak na odsłony sprzed lat, czy obecne strategie ekonomiczne – brakuje rozwiniętego mikrozarządzania. Nie można postawić budynków na zapas, w kuźni musimy ręcznie zmieniać za każdym razem produkowany typ uzbrojenia, zamiast mieć możliwość zakolejkowania np. 5 łuków, 10 mieczy i 2 toporów. Brakuje też możliwości przenoszenia budynków – zabrakło drzew w danym obszarze? No to klops – obóz drwali nadaje się tylko i wyłącznie do wyburzenia. I co śmieszne – z rozbiórki nie dostaniecie ani jednego surowca. To akurat skandal. Gdy dodamy do tego, że istnieje możliwość handlu poprzez budowę portu, część surowców, jakże ważnych w poprzednich Osadnikach, jak ryby, mięso, czy chleb – tutaj służyły mi często za szybki pieniądz, za który mogłem dokupić sobie innych brakujących surowców, co w sumie mogłoby się przerodzić w jakiś absurd, w którym stawiam same gospodarstwa, młyny i piekarnie, by za nie kupować od razu oręż.
The Settlers: New Allies często zmusza nas do agresywnej rozgrywki – ekspansja wymuszana jest tutaj przez brak wszystkich surowców blisko nas i to jeszcze rozumiem, ale musimy się przygotować też na ciągłe ataki przeciwnika i to w niemałych ilościach. Rzadko kiedy celem misji jest obrona, tutaj raczej działamy na zasadzie szybkich kontrataków, by przeciwnik nie zdołał się szybko wzmocnić, więc czym dłużej przeciągamy misję, tym często jest gorzej i trudniej. Skoro Blue Byte przypisało walce takie znaczenie, to myślicie, że chociaż ta warstwa jest rozwinięta? Dajcie spokój – każdą jednostką sterujemy osobno i to jest ok, ale w grupie nie ustawimy nawet szyku. Wojowników nie jest zbyt wiele – dostajecie mieczników, łuczników i toporników. Do tego każda frakcja ma jeszcze jedną jednostkę specjalną walczącą w zwarciu i po dwie jednostki specjalizujące się w zadawaniu zwiększonych obrażeń budowlom – pełnią oni swego rodzaju rolę katapult, czy balist. Jest do tego jeszcze jedna jednostka lecząca i… to tyle. W kolejnych etapach kampanii dochodzi do gry akademia, w której możemy odblokować bonusy do naszych wojaków, czy inżynierów, ale bez tego i tak sobie poradzicie.
Jeśli chcecie głębi, to poszukajcie sobie innej gry. Poważnie – nawet potyczki z komputerem są tutaj zepsute. Wybieracie tryb rozgrywki – 1 na 1, 2 na 2 lub 4 na 4, frakcję i… przechodzicie do gry. Żadnych warunków zwycięstwa, rozmieszczenia na mapie, samych map nawet nie wybierzecie, bo Wam zostaną dobrane losowo. No chyba, że pogrzebiecie w ustawieniach, przy preferencjach map, ale to z poziomu ustawień głównych trzeba zrobić. Momentami można złapać się za głowę, The Settlers: New Allies to gra, która nie chce żebyś się dobrze bawił, woli wcisnąć Ci jeszcze mikrotransakcje, dzięki czemu za około 10 złotych kupicie sobie jakieś nic nieznaczące pierdoły.
A wiecie co jest najgorsze? Że w to się wcale nie gra źle, są momenty, gdy niektóre misje pozwalają nam trochę odetchnąć od wojaży i można bardziej skupić się na rozwoju osady. Wtedy New Allies dalej są biedne, średnio dopracowane, ale jakieś takie… przyjemne? Pomaga tutaj fakt, że oprawa wizualna jest bardzo dobra i jeśli gdzieś szukać pierwszoligowych elementów w The Settlers: New Allies na tle konkurencji, to właśnie tutaj. Gdyby gra nie nosiła ciężaru tej słynnej i uwielbianej marki, pewnie też byłoby jej łatwiej – ale czy wtedy wyceniana by była na bagatela 250 złotych? Nie sądzę.
Programiści z Blue Byte robią świetną robotę przy serii Anno, ale z Settlersami stanęli w rozkroku. Nie pomógł fakt pozbycia się twórcy serii Volker Werticha, który nota bene tworzy teraz swoje Settlersy o nazwie Pioneers of Pagonia. Więc tak… niby uśmiechamy się do fanów najstarszych odsłon, ale i tak zaburzamy proporcje ekonomii i militaryzmu, odwracając je do góry nogami. Dodajemy jakieś mikropłatności, życzymy sobie 250 zł, a oferujemy 10-15 godzin kampanii, ale ubogie potyczki z komputerem i innymi graczami. Odpuście sobie granie w nowe The Settlers, ewentualnie może za 20% tej kwoty.