„Mobilki” z roku na rok stają się coraz bardziej rozbudowane, starając się zerwać z krzywdzącą łatką „gier na kibelek”. Nie powinno więc nikogo dziwić, że coraz częściej ich twórcy decydują się na przeniesienie ich na konsole i komputery. W końcu po co ograniczać się wyłącznie do platform mobilnych. Ambicje na podbój „dużych” rynków miało między innymi polskie Home Net Games, których kosmiczne „latadełko” Space Commander: War and Trade ze smartfonów pofrunęło najpierw na PC, a niedawno wylądowało też na Nintendo Switch, czyli platformie, jakby nie było, najbliższej smartfonom ze wszystkich dostępnych obecnie na rynku.
Shepard w domu:
W Space Commander: War and Trade wcielamy się w tytułowego dowódcę eskadry myśliwców. Ludzkość dawno już wyzwoliła się z ziemskich oków i skolonizowała cały układ słoneczny. Klasycznie, wraz z postępującą ekspansją pomalutku liczba surowców naturalnych zaczęła topnieć, skutkując nasilającymi się konfliktami, a w końcu otwartą wojną między poszczególnymi ugrupowaniami politycznymi – my natomiast znaleźliśmy się w samym jej sercu. Na papierze brzmi to naprawdę nieźle, ale w rzeczywistości Space Commander: War and Trade to fabularna mielizna. O wydarzeniach tu przedstawionych zapomnicie chwilę po ujrzeniu napisów końcowych, głównie przez sposób ich prezentowania. Bohaterowie nigdy nie spotykają się twarzą w twarz, więc fabuła popychana jest wyłącznie poprzez niezdubbingowane rozmowy poprzez radio. Nie sprzyja to „wczuwce” i stosunkowo łatwo jest stracić zainteresowanie głównym wątkiem lub po prostu się na chwilę wyłączyć, bezmyślnie przeklikując kolejne dialogi. Nie porywają też kreacje głównych bohaterów, które są na tyle nijakie, że momentami autentycznie nie pamiętał z kim i dlaczego współpracuję. O tym jak kiepsko poprowadzona została historia najlepiej świadczy fakt, że Space Commander: War and Trade nie zdołał utrzymać mojej uwagi nawet pomimo, iż ukończyć można go w jakieś trzy godziny.
Na szczęście to nie fabuła jest tutaj najważniejsza, więc niedociągnięcia w tej kwestii można Space Commanderowi wybaczyć. To w końcu pierwotnie gra komórkowa, a więc sprawdzać ma się przede wszystkim w trakcie króciutkich sesji, często w miejscach, w których nie możemy pozwolić sobie na pełne skupienie. W takich warunkach Space Commander: War and Trade sprawdzić powinien się natomiast naprawdę dobrze – krótkie dialogi dostarczają wszystkich potrzebnych informacji, by zrozumieć kontekst, ale nie przeciągają się, dzięki czemu już kilka chwil później możemy ruszyć na podbój kosmosu. Nie ukrywam jednak, że robiłbym to zdecydowanie chętniej, gdyby angażowała mnie do tego warstwa fabularna. Nie wymagam od razu poziomu Mass Effecta, ale już coś w stylu Aquanox: Deep Descent przyjąłbym z otwartymi ramionami. Space Commander: War and Trade oferuje jeszcze dwie dodatkowe kampanie – w pierwszej weźmiemy udział w symulowanym, kapitańskim wyzwaniu bojowym, w drugim z kolei podbijemy układ Tau Centi, walcząc już nie z ludźmi, a obcymi rasami. Znów, jednak, są to raczej fabularyzowane dodatki, a nie historie, w których można byłoby się zanurzyć.
Komandorze, a fakturka?
Grze zdecydowanie na plus należy zaliczyć zróżnicowanie rozgrywki, bo nic nie stoi na przeszkodzie, by oderwać się na chwilę od kosmicznych batalii i pobawić się w kosmicznego kupca lub przyjąć rolę „kosmicznego złotówy” i podwieźć paru klientów. Ba, w późniejszych etapach zabawy okaże się to konieczne, bo nasze statki nie regenerują się automatycznie po każdej bitwie – paliwo i amunicja kosztują, nie wspominając o naprawach nieuniknionych uszkodzeń. Żal więc, że żadna z tych mechanik nie osiąga pełni swojego potencjału, pozostając zaledwie namiastką tego, czym mogłyby być. Przykładowo, dość szybko okazuje się, że nie warto poświęcać swojego czasu na zadania poboczne polegające eliminowaniu piratów, bo choć nagroda za ukończenie misji tego typu jest wysoka, istnieje spora szansa, że w jej trakcie uszkodzimy swoje statki, a i amunicję będzie potem trzeba przecież zakupić. Zdecydowanie lepiej skupić jest się zatem na dostawie surowców, które wprawdzie musimy nabyć za własne pieniądze, ale zapłata za ich dostarczenie przewyższa koszt ich kupna nawet kilkukrotnie. O transportowaniu więźniów i handlu pomniejszymi towarami już nawet nie wspominam, bo nabierają sensu tylko wtedy, gdy akurat nie stać nas na zakup potrzebnych surowców.
Pieniądze nie są tu zatem większym problemem, ale ich posiadanie i wydawanie w żadnym stopniu nie jest jednak źródłem frajdy. Większość pochłania utrzymanie statków i ich ulepszenia, które po odblokowaniu odpowiednich perków na drzewku umiejętności, nie kosztują zbyt wiele. Teoretycznie można kupować nowe statki, ale nie ma to praktycznego zastosowania – cztery darmowe, które otrzymujemy w trakcie kampanii po paru ulepszeniach w zupełności wystarczają do ukończenia gry. W dodatku, jako że w kosmiczny rejs możemy zabrać ze sobą maksymalnie cztery maszyny, nadmiarową liczbę maszyn musimy przechowywać na płatnych parkingach różnych stacji. Wprawdzie w pewnym momencie otrzymujemy jedną „bazę” na własność, ale koszmarnie nieczytelna mapa galaktyki sprawiła, że po jej opuszczeniu już nigdy jej nie odnalazłem.
Mobilny autopilot
Mobilny rodowód daje się we znaki również w trakcie bitew, kiedy to okazuje się, że sterowanie statkiem zostało maksymalnie uproszczone, by Space Commander: War and Trade był grywalny na telefonach komórkowych. Oznacza to przede wszystkim to, że, nie licząc dopalacza, gracze pozbawieni zostali możliwości kontroli prędkości lotu. Zatem jeżeli tylko znajdziemy się za blisko ściganego myśliwca przeciwnika, nie możemy zwyczajnie zwolnić w celu umożliwienia sobie wygodnego celowania, musimy zrobić nawrotkę z nadzieją, że w międzyczasie skubaniec nam nie odleci. Brak możliwości kontroli prędkości diametralnie wpływa też na dynamikę walki – bywają one zatrważająco powolne, nużąc ciągłym kręceniem kółek. Aż chciałoby się wcisnąć hamulec, by momentalnie znaleźć się za grzejącym nam w tyłek przeciwnikiem i odpłacić mu pięknym za nadobne. Zapomnieć możecie też o standardowych dla „latadełek” beczkach i tego typu manewrach. Statku nie da się odwrócić „do góry nogami”, co jest kolejną mobilną naleciałością wymuszoną przez implementację sterowania przy pomocy akcelerometru.
W zasadzie jedyną namiastką taktyki w trakcie potyczek jest przekierowywanie energii do konkretnych systemów (osłony, broń i dopalacz, a także wszelakie ich kombinacje) czy też użycie konkretnego typu uzbrojenia w zależności od atakowanego celu (ot, fizyczne pociski przebijają osłony, ale są drogie i nie warto ich marnować na cele bez tarczy). Spokojnie możemy to jednak zignorować, Space Commander: War and Trade nie należy bowiem do gier trudnych. Ba, przeciwnicy są dość głupi, swoje braki w inteligencji nadrabiając raczej liczebnością i ewentualnym opancerzeniem. Trzeba się jednak nastawić, że nasi kompani są równie bezmyślni, co wróg, więc w boju służą nam raczej jako szybki zamiennik, kiedy nasz statek wyprztyka się z całej amunicji lub oberwie zanadto (zniszczenie sterowanego statku to automatyczna przegrana, niezależnie od stanu „zdrowia” pozostałych maszyn w naszej ekipie) lub jako wabik na przeciwników.
Czy warto kupić Space Commander: War and Trade?
I mógłbym tu jeszcze rozwodzić się i narzekać, że silniki statków są bezgłośne niezależnie od otoczenia (niektóre stacje kosmiczne osadzone są na powierzchniach planet), albo że wersja na Nintendo Switch z jakiegoś powodu pozbawiona została sterowania dotykowego, z myślą o którym projektowano przecież cały interfejs, a którym przy pomocy gałki analogowej porusza się po nim mocno średnio. Te drobne upierdliwości nie zmieniają jednak faktu, że Space Commander: War and Trade to zaskakująco przyjemna pozycja. Ot, taki przyjemny średniaczek, przy którym można bawić się naprawdę nieźle, o ile przymkniecie oko na problemy wynikające przede wszystkim z mobilnego rodowodu. Zresztą to właśnie na komórkach tytuł ten sprawdzi się najlepiej, bo od wersji konsolowej nie różni go praktycznie nic poza faktem, że niektóre statki można kupić wyłącznie za prawdziwe pieniądze. Po co więc przepłacać, skoro na smartfonie zagrać można za darmo? A jeżeli jednak wolicie grać na dużym ekranie, Space Commander: War and Trade dostępny jest również na PC. Też za darmo.