Podobnie jak każdy mam swoją piętę achillesową, tylko w odróżnieniu od greckiego herosa, ja mam ich co najmniej kilka. Z jedną z nich wiążą się upokarzające wspomnienia i zranione ego. Tak, jestem jednym z tych niewielu dorosłych facetów, którym ze sportów zimowych najlepiej wychodzi zjeżdżanie na sankach, dlatego przed przystąpieniem do ogrywania Shredders, miałem nie lada obawy, czy gra sprawdzi się jako terapia pozwalającą mi zapomnieć o moich narciarskich porażkach, czy też niczym flashbacki z Wietnamu powróci rozdzierający ból.
Całe szczęście sprawdził się ten pierwszy scenariusz, i to nie tylko dlatego, że w Shredders jeździmy na jednej desce, a cierpienia naszego snowboardzisty, o ile mamy wystarczająco duże pokłady empatii, możemy sobie jedynie wyobrazić. Po prostu owoc współpracy I-Illusions oraz Let it Roll to bardzo sprawnie stworzona produkcja, od której, pomimo wielu mankamentów, ciężko się oderwać.
To, co zaskakuje od samego początku, to fakt, że twórcy nie skupili się jedynie na rzucaniu graczom kolejnych wyzwań, ale również postanowili sprzedać pewną historię. Ta co prawda nie jest zbyt ambitna, ale szczególnie na początku okazuje się miłym urozmaiceniem wprowadzającym pogodny klimat przed kolejnymi misjami. Nasz niemy bohater wraz z gadatliwym przyjacielem poznają na stoku Lisę, ambasadorkę marki Frozen Wood. Dziewczyna jest pod wrażeniem naszych umiejętności i składa propozycję na kilka sponsorowanych filmów. Od tego momentu zaczyna się jazda bez trzymanki, podczas której poznajemy plejadę profesjonalnych riderów, z których każdy specjalizuje się w czymś innym. Podczas kolejnych misji poznajemy ich triki, a następnie staramy się nie tylko im dorównać, ale również ich pokonać. Oczywiście wszystko odbywa się w ziomalskiej i luźnej atmosferze, bez napiętego klimatu współzawodnictwa.
Misji i wyzwań jest naprawdę sporo i rozsiane zostały na siedmiu sporych lokacjach, które możemy poznawać także podczas swobodnego przejazdu. Świat gry nie stoi jednak przed nami otworem od samego początku i każdą kolejną lokację musimy odblokować wraz z postępami w grze.
Gameplay jest całkiem urozmaicony i twórcy przygotowali dla graczy wiele gadżetów urozmaicających zabawę oraz ciekawych zadań, podczas których ścigamy się, czy też powtarzamy przeróżne triki. Każda misja oprócz celu głównego pozwalającego nam ją zaliczyć, ma dla nas także mniejsze zadania, od których wypełnienia zależy, czy oceniona zostanie na jedną uśmiechniętą buźkę, dwie, czy też trzy. A o te wcale nie jest łatwo, gdyż z biegiem czasu gra podnosi nam poprzeczkę coraz wyżej.
Trików jest całe mnóstwo, a do wykonania niektórych wymagana jest nie lada precyzja oraz zręczność. Obrót o 360 stopni to wyzwanie? A co powiecie na obrót o 1260 stopni? Tutaj nasz snowboardzista nie staje się lepszy i szybszy z każdym zjazdem, to gracz musi systematycznie podnosić swoje umiejętności, co w natłoku coraz to nowych sztuczek, z czasem może nas przytłoczyć. Problemy mogą się pojawić szczególnie gdy powrócimy do gry po kilku dniach. Brakuje trochę sprawnie zaimplementowanej encyklopedii trików, która pozwoliłaby nam szlifować umiejętności lub odświeżyć pamięć. Byłoby to pomocne szczególnie dla graczy, którzy ze snowboardem nie mają za wiele wspólnego, a nazwy tricków niewiele im mówią. Wiem, co mówię, bo ja również jestem takim graczem.
Ciekawym dodatkiem jest możliwość zmiany elementów stroju naszej postaci czy też malowań na desce. Choć nic z tego nie wpływa na nasze umiejętności, to ubieranie naszego snowboardzisty w nowe rękawice, czapkę, kurtkę czy spodnie, jest ciekawym urozmaiceniem. I co ważne, każda z części garderoby jest na licencji takich firm jak DC Shoes, The North Face, Capita czy DaKine, co przekłada się automatycznie na szczegółowość ich odwzorowania.
Pod względem oprawy Shredders może się podobać. Cutscenki co prawda nie rzucą na kolana miłośników gier AAA, ale podczas rozgrywki, szczególnie w ruchu, śnieżne krajobrazy zapierają dech w piersiach, a sylwetki postaci oraz ich animacje prezentują się całkiem naturalnie. Nieco gorzej sprawuje się fizyka i o ile podczas robienia trików nie ma się do czego przyczepić, to już upadki wyglądają bardzo nienaturalnie, a postać po niekontrolowanym kontakcie z powierzchnią charakteryzuje się fizyką luźno rzuconej kukły. Tak…sam nie wiem, dlaczego właśnie takie porównanie przyszło mi do głowy.
Jak już jesteśmy przy kwestiach technicznych, to również płynność pozostawia sporo do życzenia. Animacja potrafi niekiedy ostro chrupnąć i zalecam nie korzystać z opcji Quick Resume, gdyż wówczas problemy z gubieniem klatek zdecydowanie się nasilają.
Nie możemy oczywiście zapomnieć o warstwie audio, bo muzyka w takich grach jest bardzo istotna. Jeśli liczycie na ciężkie brzemienia pompujące w naszą krew dodatkową adrenalinę i nakręcającą ducha współzawodnictwa, to możecie się poczuć zawiedzeni. Twórcy postawili na spokojniejszą muzykę, do której podchodzi się dość neutralnie. Na pewno nie przeszkadza, ale nie jest też argumentem przemawiającym na korzyść Shredders.
Shredders opisywane jest przez twórców jako list miłosny od snowboardzistów dla snowboardzistów i z pewnością nie można temu zaprzeczyć, choć niesie to za sobą także pewne przykre konsekwencje. Niestety gra ma swoje bolączki techniczne, a niewspomniana jeszcze możliwość gry w sieci sprawdza się dość słabo. Dlatego brakuje tutaj trochę takiego kalorycznego nadzienia od twórców gier dla graczy, co pozwoliłoby zadowolić każdego odbiorcę. Niemniej przez kilkanaście godzin bawiłem się naprawdę dobrze i z pewnością warto tym tytułem się zainteresować, tym bardziej że jest dostępny od premiery w usłudze Xbox Game Pass. Shredders to naprawdę całkiem udany duchowy spadkobierca legendarnej serii Amped zapoczątkowanej przed laty na pierwszym Xboxie.