Recenzja Saints Row. Święci wyprani z humoru

Saints Row Recenzja
Saints Row Recenzja

Saints Row to dziwna marka. Powiedzieć tyle, to jak nie powiedzieć nic. Oczywista oczywistość, pleonazm. Ale nie zawsze tak było. Zaczynając jako bardziej ziomalska odpowiedź na GTA, dopiero później zaczęła coraz mocniej pogrążać się w oparach szyderstwa i wędrować ku samoświadomości. To seria, która na dobrą sprawę nie ma jednolitej tożsamości, gdyż każda odsłona starała się zrobić coś innego, a jej ewolucja była naturalnym procesem przesuwania granicy.

Część druga to więcej i lepiej w stosunku do jedynki, ale wraz z osobistą zemstą psychopatycznego protagonisty dołożono więcej do pieca, jeśli chodzi o ironię. Z rozkroku między powagą i humorem serię uratowała trójka, w której całą parę władowano w stworzenie humorystycznej gangsterki celebrytów. Na tym studio Volition jednak nie poprzestało i później gracze mogli objąć stanowisko prezydenta USA, walczyć z kosmitami, trafić do superbohaterskiej symulacji, a nawet skopać tyłek samemu szatanowi.

Saints Row recenzja 1

To szaleństwo, z którego kojarzy ją najwięcej osób, było jednoczesnym ratunkiem, jak i zagładą marki. Sukces The Third wyciągnął Saints Row do mainstreamu, usuwając z tytułu hańbiącą metkę taniego klona GTA. Równocześnie seria dotarła w takie odmęty absurdu, że zjadła własny ogon. Oczywiście dało się wymyślić coś, co jeszcze bardziej podniosłoby poprzeczkę akcji i humoru, ale producenci uważali, że zabrnęli w wystarczająco głęboki kąt i po kulminacyjnym Gat out of Hell postanowili wszystko zrestartować.

I to dwukrotnie. Pierwsza próba pod postacią Agents of Mayhem okazała się klapą i szybko spadła z rowerka. Singleplayerowy hero shooter był ostatnim, czego oczekiwali fani marki. Nie pomagała też otoczka skoku na kasę, chociażby poprzez zablokowanie jednej z najbardziej ikonicznych postaci cyklu pod płatnym DLC. Studio Volition nadszarpnęło zaufania fanów i utraciło rangę śmieszków i celebrytów, z jakiej ich kojarzono. Autorzy postanowili więc zapomnieć o Agentach Mayhemu i po latach wrócić do korzeni. Panie i panowie, oto Saints Row.

Saints Row recenzja 2

Nie jest to jednak remake odsłony z 2006 roku, a całkowity reboot. Akcja ze Stilwater, metropolii na wyspie w krainie Wielkich Jezior, przenosi  się do położonego na środku pustyni Santo Ileso. Święci zaś porzucają swój rapowy styl modny na początku tysiąclecia, by poromansować z tym, co popularne dziś wśród hipsterów i tiktokerów. To Saints Row ewidentnie uwspółcześnione, na co podczas pierwszych zapowiedzi wielu długoletnich miłośników cyklu zareagowało nieskrywaną żenadą. Czy ich obawy się sprawdziły? Czy Saints Row straciło swego ducha? I czy będzie to gwóźdź do trumny Volition?

Trochę, tak i nie wiem. Choć nie należę do największych apologetów serii, to całkiem ją lubię i nawet pół roku temu podjąłem się maratonu po wszystkich częściach. Dlatego też całkiem na świeżo i chłodno mogę ocenić, że w warstwie mechanicznej Saints Row 2022 to Saints Row pełną gębą. Obietnice powrotu do korzeni nie były na wyrost, gdyż dostajemy tutaj schemat rozgrywki najbardziej kojarzący się z jedynką i dwójką.

Saints Row recenzja 3

A to znaczy, że ponownie przyjdzie nam obijać podzielone na dzielnice miasto z rąk trzech frakcji poprzez rozwój przestępczego imperium. Wraca kontrowersyjna konieczność wykonywania aktywności pobocznych, by rozwijać zasięg swoich wpływów i ulepszać przedsiębiorstwa. Z tą różnicą, że gdy w pierwszych odsłonach mogliśmy skakać z kwiatka na kwiatek, tu by w pełni rozwinąć dane przedsięwzięcie, należy zaliczyć cykl aktywności pobocznych mu przypisanych. Samemu decydujemy, jaką firmę założyć w danej dzielnicy, a potem chcąc rozwinąć np. klinikę musimy wykonać 7 razy tak dobrze znane fanom przekręty ubezpieczeniowe.

Ma to swoje plusy i minusy. Na pewno zwiększa to sprawczość gracza, bo to on decyduje, co chce wybudować i jakie przedsięwzięcie rozwijać. Z drugiej strony zabija różnorodność, bo gdy ktoś nie będzie chciał przechodzić gry na 100% i rozwinąć tylko kilka dzielnic koniecznych do skończenia gry, zostanie zmuszony do zaliczania wszystkich aktywności danego rodzaju. Późniejsze odsłony cyklu starały się wyeliminować tę konieczność rozwijania imperium poprzez zadania poboczne, więc każdy w duchu musi sobie odpowiedzieć, czy taki powrót do przeszłości mu odpowiada. Pod tym względem jest to wręcz szablonowe Saints Row.

Saints Row recenzja 4

Schody zaczynają się, gdy przejdziemy do tego, co tygryski lubią najbardziej. Bo umówmy się, gameplay’em to seria nigdy nie stała. Obawy fanów dotyczące zmiany nastroju niestety okazały się słuszne. Gra jest zwyczajnie bezpłciowa. Utraciła swoją tożsamość i to jest ogromny problem w kontekście tego, że Saints Row zawsze starało się przekraczać granice absurdu. Reboot idzie w stereotypowe do bólu tony pokolenia Z. Takie Watch Dogs 2 zmieszane ze współczesnym Cartoon Network. Na pewno nie jestem targetem tego typu humoru, ale zastanawiam się, czy ktokolwiek jest. Czy może to tylko nieudolna próba z szyldu How do you do fellow kids?

O wpływ nad Santo Ileso walczymy z meksykańskimi pakerami zamiłowanymi w motoryzacji, zmilitaryzowaną firmą ochroniarską reprezentującą bezduszną korporację i… dubstepową antifą? Tak, obwieszoną neonami bananową młodzieżą walczącą z kapitalizmem. Pomaga nam w tym trójka współlokatorów, z którymi postanowiliśmy założyć działalność przestępczą. Eli: hipster, lekka pierdoła i mózg całej operacji. Neenah: majsterkowiczka zakochana w samochodach i sztuce współczesnej. A także Kev: DJ, były anarchista, weganin, kucharz zespołu ze znakiem szczególnym chodzenia bez koszulki.

Saints Row recenzja 5

Jakieś to takie… Zoomerskie aż do przesady. Chciałbym uwierzyć, że kogoś to bawi, ale do mnie ten humor i stylistyka trafiały jak kulą w płot. Od wegan i lewicowej młodzieży wolę tych wszystkich pimpów, crackheadów i gangsterów. I to nie tak, że są to słabe postacie, których nie da się lubić. Da się, mają swoje wątki i można ich bliżej poznać, ale brakuje im czegoś, żeby grać pierwsze skrzypce. To byliby nieźli bohaterowie drugoplanowi, ale w świetle reflektorów wypadają blado. Nie ma tu odpowiednika Johnnego Gata.

Jedynie Szef, postać gracza, ratuje Świętych przed totalną katastrofą. To łącznik między przeszłością i teraźniejszością, gdyż zachowuje się jak w rzeczywistości sprzed rebootu. To badass będący głupkowatą maszyną do zabijania. Psychopata pozbawiony skrupułów, który skąpany we krwi wrogów rzuca czerstwe suchary. Może jeszcze nie ma tak popsute w głowie jak protagonista drugiej części, ale sprawia wrażenie, jakby mało mu do tego brakowało. Względem charakteru to coś między Szefem z dwójki i trójki. Jedyna postać, która jakkolwiek bawi.

Saints Row recenzja 6

Grze nie pomaga też to, że ma słaby początek. Później się rozkręca i zaczyna ciekawić, ale gdy zdąży się rozwinąć na dobre, to następuje nagły koniec.  Saints Row 2022 ma długi środek, gdzie powoli rozwijamy swoje imperium, ale finalny akt jest zdecydowanie przyspieszony i tak naprawdę nic nie rozwiązuje. Same misje główne są w porządku, często potrafią zaserwować wartką akcję, ale ich problemem jest… zbyt dużo strzelania! Większość zadań sprowadza się do obejrzenia cutscenki, a potem wybicia sobie drogi przez tabuny wrogów. Na palcach jednej ręki wyliczę momenty, gdzie trzeba było zrobić coś innego, np. wsiąść do czołgu. W poprzednikach czuć było większą różnorodność.

Nawet gdy strzelanie jest przyjemne, to po pewnym czasie wkrada się do niego nuda. Zwłaszcza, gdy zanadto się nie zmienia. W Saints Row 2022 zaoferowano graczom system rozwoju pod postacią aktywnych skilli, które możemy przypisać do skrótów na padzie (maks 4) i talentów, czyli pasywnych perków. Trochę jak w Wiedźminie 3 trzeba je najpierw wsadzić do slotów (maks 5) żeby działały. Nie przepadam za taką limitacją i wolę kumulować perki zamiast wybierać kilka aktywnych z puli zdobytych. Saints Row nie jest RPG-iem i rozwój stanowi symboliczny dodatek, ale może większa zabawa ze skillami poprawiłaby starcia, by nie wyglądały zawsze tak samo?

Saints Row recenzja 7

Poza nudą i nietrafionym humorem, produkcja cierpi również na wiele problemów natury technicznej.  Począwszy od braku synchronizacji napisów. Często w połowie wypowiedzi, napisy przewijają się na jej koniec. Następnie borykamy się z nieaktywującymi się skryptami. Dla przykładu w aktywności pobocznej polegającej na zniszczeniu furgonetki policyjnej, była ona niezniszczalna! W misji głównej towarzysze się zacięli w momencie wykonywania animacji i wpadli w pętlę machania rękami. W jeszcze innym zadaniu, w którym SI steruje samochodem, a my siedząc na dachu musimy go bronić, towarzysz wjechał w słup i nie potrafił się cofnąć i jechać dalej, przez co stan misji nie mógł się zaktualizować i staliśmy tak w miejscu przez wieczność.

Litanię mogę skończyć na crashu podczas ładowania. Oczywiście misje nie zapisują informacji o checkpointach, więc po ponownym uruchomieniu gdy wpadniemy w wieczny loading, musimy robić wszystko od nowa. Nie wspominając o szalejącym oświetleniu. W niektórych miejscach moje fioletowe ciuchy stawały się niebieskie przez nadmierną saturację. Ogólnie grafika w Saints Row 2022 w wielu miejscach wydaje się słabsza od tej z Saints Row: The Third Remastered. Stylizacja na pewno pomogłaby w odbiorze oprawy. Bez niej przy koślawych cutscenkach wszystko wygląda jak z poprzedniej epoki.

Saints Row recenzja 8

Tegoroczne Saints Row jest na pewno lepszym restartem marki niż Agents of Mayhem. Mimo wszystko to wciąż nie jest gra, jakiej wyczekiwali fani. Święci powinni stanowić kwintesencję głupkowatej zabawy. Tutaj zaś nudzą, oferując powtarzalną rozgrywkę i bezpłciowy humor. Na dobrą sprawę autorzy wykastrowali serię z wszystkiego, co było w niej fajne. Po dawnym Volition została już tylko nazwa, a ja mając do wyboru obecną odsłonę i również prymitywne Gat out of Hell, ostatnią część sprzed rebootu, bez zastanowienia wybrałbym do ponownego ogrania ten drugi tytuł.

Bo w porównaniu do rebootu jest to gra jakaś. Też nienajlepsza, może zrobiona na kolanie i powtarzalna, ale potrafiąca bawić się stylistyką i wiedząca, z czego szydzić, by dostarczyć coś unikalnego. Tutaj tego brakuje. Autorzy dowieźli nijakiego średniaka, przy którym da się spędzić dobre kilkanaście godzin, ale po co, gdy poprzedniki robią wszystko lepiej? A do mnie na koniec coś dotarło. Skoro mamy już trzy linie czasowe Saints Row, nadeszła pora na Świętych w multiwersum obłędu! Może tym razem, dla odmiany, zwrot w skrajną głupotę rodem z czwórki przywróciłby markę na dobre tory?

Plusy
  • Szef to dalej badass
  • Powrót do formuły z jedynki i dwójki
  • Niezła akcja w misjach głównych
Minusy
  • Nietrafiony humor
  • Nastrój pasuje jak pięść do nosa
  • Bardzo powtarzalna rozgrywka
  • Mniejsze i większe błędy
6
Ocenił Robert Chełstowski
Xbox One

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli Xbox One

Recenzje gier OpenCritic