Recenzja Return to Monkey Island. Kolaż złożony ze skostniałych pomysłów

Return To Monkey Island Recenzja
Return To Monkey Island Recenzja

Jeśli spodziewasz się peanów pochwalnych pod adresem Monkey Island, to muszę cię rozczarować. Cenię tę serię za wpływ, jaki wniosła w rozwój gatunku przygodówek point & click, jak i zresztą całej branży gier, ale jednocześnie uważam, że od czasu jej świetności na rynku ukazało się wiele lepszych pozycji. Brak różowych okularów nostalgii, pomimo ukończenia z przyjemnością wszystkich odsłon, nie pozwala mi określić Małpiej Wyspy jako magnum opus branży. Dlatego też nie miałem wielkich oczekiwań względem najnowszego Return to Monkey Island.

Po sukcesie Thimbleweed Park, klasycznej przygodówki inspirowanej produkcjami z interfejsem graficznym SCUMM, Ron Gilbert postanowił iść za ciosem i wrócić do marki, z której jest najbardziej znany. Pomimo tego, że był kreatywnym twórcą Małpiej Wyspy, po premierze dwójki w 1991 roku kolejne trzydzieści lat rozwoju serii go ominęło. Służył jako konsultant i tak zwany gościnny profesor od małpiologii, jak go określono w napisach Tales of Monkey Island, ale nigdy nie nadzorował żadnego z projektów, ani nie pisał do nich fabuły. Return… jest więc powrotem z niebytu zarówno dla dzieła jak i samego autora.

Return to Monkey Island Recenzja 1

Monkey Island 2: LeChuck’s Revenge zapisało się złotymi zgłoskami w historii gamingu z dwóch powodów. Po pierwsze, była to fenomenalna produkcja, która rozwijała pomysły pierwszej części i doprowadzała formułę do bliskiej (jak na tamte czasy) perfekcji. Po drugie, ta gra po dziś dzień posiada jedno z najgorszych zakończeń w historii. W antyklimatycznym finale okazywało się, że wszystkie zmagania gracza były ledwie zabawą w parku rozrywki dzieci o bujnej wyobraźni. Późniejsze odsłony, począwszy od ładnego retconu w Curse of Monkey Island, starały się zepchnąć ten wątek na boczny tor, udając że nic się nie stało wracając do radosnych pirackich klimatów.

Ale nie Ron Gilbert, który po trzydziestu latach obiecał uratowanie tego zakończenia i odkrycie tytułowej dla pierwszej części tajemnicy Małpiej Wyspy. Return to Monkey Island rozpoczyna się w dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyła się dwójka. LeChuck i Guybrush w swojej dziecięcej formie znajdują rodziców i wychodzą z parku. Tylko czy na pewno? Otóż nie, Gilbert postanowił wprowadzić kolejny retcon i wcielamy się w syna Guybrusha Threepwooda, ochrzczonego przez fanów jako Boybrush, który tylko udawał swojego ojca. Po odegraniu zakończenia drugiej odsłony i zrobieniu kilku czynności w parku, spotykamy Guybrusha we własnej osobie, który ma zamiar opowiedzieć synowi zapomnianą historię odkrycia sekretu Małpiej Wyspy.

Return to Monkey Island Recenzja 2

Zastajemy tu więc bardzo dziwną sytuację. Gra niby miała się dziać pomiędzy dwójką i trójką, jakby wskazywał park rozrywki i obietnice twórców, ale jednocześnie historia ojca ma miejsce po zakończeniu piątki. Duży Guybrush snuje opowieść małemu, który przez ostatnie trzydzieści lat w naszym świecie był nim samym, a teraz stał się synem zaledwie udającym poprzednie przygody dorosłej wersji. To nie brzmi jak naprawa zakończenia LeChuck’s Revenge, tylko wprowadzenie jeszcze większego zamieszania, właściwie bez żadnego większego powodu, bo Curse of Monkey Island wszystko pięknie naprawiło dwadzieścia lat temu.

To jednak tylko punkt wyjścia, gdyż większość gry dzieje się w przeszłości będącej przyszłością, czyli w historii o tym, jak Threepwood po wszystkich przygodach postanowił wrócić do korzeni i po tylu latach odkryć w końcu największy sekret marki. Przechodzimy przez ten sam łuk skalny, co w pierwszej części i trafiamy na wyspę Melee. Niestety, za tą samą tajemnicą podąża odwieczny wróg Guybrusha, nieumarły LeChuck, który jakimś cudem jeszcze raz powrócił do życia. Nasz potężny i sympatyczny pirat będzie musiał odbyć istny wyścig po skarb, na dodatek zmagając się z przeszłością.

Return to Monkey Island Recenzja 3

I to zmaganie z przeszłością, zarówno autora, jak i gry, jest tym, co ciągnie Return to Monkey Island w dół. Nie dostajemy tu nic nowego, a tylko schematyczną fabułę jadącą na tropach serii. W szóstej odsłonie to już nie jest mruganie okiem do wiernych fanów, a świadome kopiowanie samego siebie. Return… przekracza granicę fanserwisu i przestaje być oryginalnym tytułem, stając się autoplagiatem. Jest niczym kolaż poskładany z elementów poprzedniczek. Zaczyna się tak samo jak jedynka, mamy Scumm Bar, kilka nawiązań na Melee Island, a potem zbieranie załogi (tu w formie głosowania z Tales), pojedynki (tu jako konkurs opowieści) i tradycyjne spotkanie sprzedawcy Stana.

Każda kolejna część działa się głównie w nowych lokacjach, wzbogacając świat. Pierwsza połowa tego epizodu to swoista reimaginacja jedynki, która moim zdaniem przez brak oryginalności staje się najsłabszą odsłoną (bo umówmy się, Escape from Monkey Island nie istnieje). Tak, jest tu nawet postać z przypinką „Ask me about LOOM”… To już Curse of Monkey Island potrafiło zmienić ten żart w reklamę Grim Fandango. Gra jednak znacznie zmienia się w drugiej połowie, gdy przestaje być autoplagiatem Secret of Monkey Island. Otwiera przed nami świat, dostajemy całkowicie nowe wyspy, a fabuła się rozwija.

Return to Monkey Island Recenzja 4

Ale kiedy zaczyna być naprawdę dobrze, sprawia wrażenie niedokończonej; z której ktoś wyciął masę zawartości, by zdążyć na premierę. Śmiem twierdzić, że paradoksalnie gra może najbardziej spodobać się nowym graczom, bo oni nie wypatrzą tych wszystkich odwołań do samego siebie. Ewentualnie największym fanom, dla których będzie to powrót do młodości, a ich znajomość gatunku zakończyła się pod koniec lat 90. Osoby mi podobne raczej się rozczarują. Co nie znaczy, że jest to słaba gra, bo to całkiem kompetentna przygodówka oferująca dobre zagadki, nawet jeśli już je kiedyś widzieliśmy.

Łamigłówki w Return to Monkey Island są wykonane naprawdę w porządku, a przede wszystkim dobrze wyważone. Gra nie jest za trudna, ale jednocześnie w kilku miejscach potrafi zmusić do ruszenia zwojami mózgowymi. Znajdą się zapewne osoby, które powiedzą, że to banalny tytuł, bo nie ma interfejsu z tekstowymi komendami do wyboru w stylu dwóch pierwszych części, ale ja cenię modernizację przygodówek. Granie w point & clicka nie polega na walczeniu z interfejsem; pixel-hunting, komendy słowne i brak podpowiedzi to archaizmy, z których słusznie zrezygnowano, by skupić się na esencji tego, co gra powinna zaoferować.

Return to Monkey Island Recenzja 5

Kiedyś, by przejść trudną zagadkę, ludzie dzwonili na infolinię producenta (serio), teraz mają to wbudowane w grę. Dostajemy listę rzeczy do zrobienia, taki klasyczny dziennik i książkę podpowiedzi z radami dotyczącymi predefiniowanych zagadnień. Jeśli chodzi o zagadki, w Return to Monkey Island grało mi się wybornie i z zainteresowaniem. Tyle że po przejściu ciekawych łamigłówek mój entuzjazm był gaszony przez elementy fabularne. Żadna z nowo stworzonych postaci nie dorastała do pięt Morganie LeFlay z Tales of Monkey Island, a humor wydawał się czerstwy (kogoś jeszcze bawi żart ze zbroi dla konia?). Pod tym względem gra nie ma startu do dwójki, trójki lub piątki.

Na dodatek… Matko Bosko, jakie to jest brzydkie! Return to Monkey Island wygląda jak flashówka sprzed piętnastu lat połączona z wycinankami z kartonu namalowanymi w typowym korporacyjnym stylu. Co prawda seria nigdy nie miała spójnej identyfikacji graficznej, ale serio? Twórców było stać tylko na to? Czuć, że grę tworzono po kosztach, gdyż poza dyskusyjnym stylem wszystko jest tu statyczne i leniwe. Niestety żyjemy w takich czasach, że przygodówki, nawet z najbardziej kultowych marek, nie mogą pozwolić sobie na wysoki budżet. Wciąż jednak jestem przekonany, że dałoby się wypracować bardziej trafiony artstyle.

Return to Monkey Island Recenzja 6

Choć wydawałoby się, że cały tytuł mamy już omówiony, pozostaje jeszcze jedna kwestia. Zakończenie. Ron Gilbert znowu popełnia ten sam błąd w stylu Monkey Island 2, tyle że tym razem robi to świadomie, drwiąc z krytyków… Poważnie? Opowiadamy pełnoprawną historię, czy bawimy się w szczeniackie odgryzanie, bo ludziom trzydzieści lat temu nie spodobał się słaby finał twojej gry? No życie, następnym razem spróbuj coś zrobić lepiej, a nie zachowuj w sobie tłumioną urazę, by po ponad ćwierćwieczu zrobić to samo, chcąc udowodnić, że wszyscy się mylili.

Tyle że jedyną osobą, która się pomyliła, był autor. Po raz kolejny zniweczył starania gracza, całkowicie psując wrażenia z dobrego tytułu i sprawił, że te kilka godzin z nim spędzonych nie miało żadnego sensu. Ta gra nie zamyka nawet otworzonych przez siebie wątków! Jeśli nie chcesz psuć sobie wspomnień, lepiej skończ na szczątkowym, ale przynajmniej konkluzywnym zakończeniu Tales of Monkey Island z 2009 roku. I to nie tak, że jestem wkurzony. Nie, wzruszyłem ramionami, wyłączyłem grę po napisach i odinstalowałem. A to chyba najgorsze, w co może celować twórca, bo jego dzieło nie pozostawiło w odbiorcy żadnych emocji.

Return to Monkey Island Recenzja 7

Return to Monkey Island to obietnica rozwiązania słabego zakończenia kończąca się jeszcze gorszym zakończeniem. To bezcelowy kolaż pomysłów z poprzednich części stworzony z powodu osobistego żalu producenta, który nie wnosi nic nowego do serii zarówno na podłożu rozgrywki, jak i fabuły. Do tego podano go w brzydkiej oprawie. To nie jest zła gra, ale o stokroć bardziej wolałbym żeby Telltale zrobiło Tales of Monkey Island 2. Ci ludzie byli przynajmniej kreatywni, a nie składali produkt z zakurzonych puzzli. A i potrafili napisać świetne postacie, takie jak wspomniana Morgana lub Winslow.

Najgorsze jest w tym to, że w Powrót na Małpią Wyspę gra się dobrze. Tylko po co, skoro na koniec i tak jedynie wzruszycie ramionami? Ron Gilbert nie rozumie, czym jest metanarracja i utożsamia ją z dostarczeniem słabego i niepełnego zakończenia. Jeśli chciał być za wszelką cenę meta i niemal terapeutycznie zmagać się z krytyką poprzez pracę twórczą, powinien odrobić pracę domową i zagrać w Deponię Doomsday. Niestety tego nie zrobił, ale za to wy możecie. To moja metanarracja, by zakończyć recenzję poleceniem innej gry o podobnej obietnicy, która jednak dla odmiany zrobiła wszystko dobrze.

Plusy
  • Bardzo dobre zagadki nawiązujące do klasyki
  • Przyjemny gameplay ze współczesnymi ulepszeniami
  • Powrót kultowej marki po latach
Minusy
  • Nijaka fabuła naszpikowana autoplagiatem
  • Okropne zakończenie dorównujące temu z dwójki
  • Brzydka oprawa graficzna z korporacyjnych wycinanek
  • Pozostawione wrażenie gry niedokończonej
6.5
Ocenił Robert Chełstowski
Recenzja PC

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z PC

Recenzje gier OpenCritic