Recenzja Morbid: The Seven Acolytes

Morbid The Seven Acolytes
Morbid The Seven Acolytes

Nigdy nie uważałem się za gracza utalentowanego pod względem zręcznościowym. Ostatnio jednak nieco poprawiłem swoją samoocenę w tym aspekcie. Zaczęło się od Remnant: From the Ashes, które przez wielu uznane było za produkcję wymagającą. Jako, że tam radziłem sobie podejrzanie łatwo, to postanowiłem nieco podnieść poprzeczkę. Trafiło na Nioh, które przyjemnie mnie zaskoczyło. Gra była konkretnym wyzwanie, ale nie było na tyle ciężko, żebym się zniechęcił, ba, nie zaliczyłem nawet żadnego rage quit. Konsekwentnie ucząc się gry, po około 50h z dumą dobrnąłem do napisów końcowych. Od tamtej pory obiecałem sobie częściej sięgać po gry z gatunku souls-like, ponieważ wymagający gameplay sprawia mi coraz więcej frajdy. Kolejnym wyciskaczem potu miało być Morbid: The Seven Acolytes. Twórcy ze studia Still Running reklamują swoją produkcję jako tytuł podobny do wszystkich znanych przedstawicieli souls-like. Gra posiadać ma jednak indyczy charakter, głównie za sprawą pixelowej oprawy graficznej. Całość zapowiadała się obiecująco, co więc poszło nie tak?

Morbid The Seven Acolytes Screen5

Ostatnia deska ratunku

W Morbid: The Seven Acolytes wcielamy się w postać białowłosej kobiety, będącej ostatnią deską ratunku dla pogrążonego w chaosie świata. Naszym głównym celem jest pokonanie tytułowych siedmiu akolitów, a tym samym wyparcie zła ze zniewolonej krainy. Fabuła przedstawiona jest w dość szczątkowy sposób, a o wszystkim dowiemy się dzięki kilkunastu akapitom tekstu. Z tą skromną motywacją do przyszłych działań zanurzamy się w mrocznym, pełnym potworów i bestii, świecie. Mroczny klimat gry będzie towarzyszył nam przez całą przygodę. Trzeba przyznać, ze twórcom dość dobrze udało się odwzorować go za pomocą pixel-artu. Na słowo pochwały zasługują też projekty potworów, które mają w sobie coś, co przykuwa oko. Dzięki temu posyłamy je do piachu z jeszcze większą przyjemnością.

Morbid The Seven Acolytes Screen2

Łatwizna, goblizna

Niestety Morbid: The Seven Acolytes cierpi na wiele bolączek dotyczących warstwy gameplayowej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ekipie ze studia Still Running zabrakło ikry podczas realizacji swoich pomysłów. Zacznijmy od tego, że Morbid: The Seven Acolytes wcale nie jest grą trudną. Twórcy nie zapanowali odpowiednio nad balansem i niestety uwidacznia się to dość szybko. Już po około godzinie gry pomniejsze monstra przestaną robić na nas najmniejsze wrażenia. Akcja rozgrywa się w tak ślamazarnym tempie, że bez większego problemu poradzimy sobie z eksploracją kolejnych lokacji. W wachlarzu dostępnych ciosów i akcji znajdziemy: szybki cios standardowy, silny cios specjalny, parowanie oraz unik przewrotem. Nic innego jak niezbędne minimum. Warto zaznaczyć, że gdy otrzymamy jakiekolwiek obrażenia podczas przymierzenia się do ataku, to zostanie on anulowany. Trzeba wziąć na to poprawkę, gdy walczymy ciężkim orężem. Muszę przyznać, że w praktyce wygląda to nieco groteskowo, kiedy do ataku przygotowujemy się z wyprzedzeniem, czekając aż wróg sam wskoczy nam na ostrze.

Morbid The Seven Acolytes Screen1

Gdzie te emocje?!

Mnogość przedmiotów leczących i podkręcających nasze statystyki sprawia, że nie musimy się zbytnio martwić otrzymanymi obrażeniami. Odziera to grę z tej przyjemnej adrenaliny, która powinna towarzyszyć nam podczas walki. Sytuacji nie ratują bossowie. Z większością poradzimy sobie bez specjalnych przygotowań. Przy pierwszym podejściu należy zaobserwować i nauczyć się kilku wykonywanych przez oponenta ruchów i już mamy go w garści. Najwięcej problemów przysporzyła mi pewna zmutowana ropucha, do której podchodzić musiałem kilkanaście razy. Finalnie okazało się, że po prostu wystarczyło zdecydować się na nieco szybszą broń. Chyba zgodzicie się ze mną, że nie jest to żaden hardcore.

Morbid The Seven Acolytes Screen6

A po co? A na co to komu?

Nie wszystkie zaimplementowane przez twórców pomysły mają sens. Skradanie to element całkowicie zbędny i nie czułem najmniejszej konieczności korzystania z tej mechaniki. Podobnie rzadko korzystałem z broni palnej, która sprawdzała się wyłącznie jako narzędzie do szybkiej likwidacji pomniejszych przeciwników. Zamiast blokować i wyprowadzać kontry, wolałem skupić się na bardziej stabilnych w skutkach unikach. Okazjonalne zadania poboczne sprawiają wrażenie dodanych na siłę, przez co zupełnie zbędnych. Otrzymaliśmy również bardzo niewygodny i nieczytelny interfejs ekwipunku. Korzystanie z niego bywa miejscami irytujące. Na wyróżnienie zasługuje natomiast mechanika obrazująca poczytalność naszej postaci. Jeśli nie zadbamy o zapełnienie paska odpowiadającego za zdrowie psychiczne, to nasze ataki będę słabsze, a otrzymywane obrażenia silniejsze. Przekłada się to również na poziom zdobywanego doświadczenia. Jeśli spadnie on do poziomu krytycznego, to z pokonanych przeciwników wyjdą ich duchowe projekcje, z którymi musimy walczyć na tych samych zasadach.

Morbid The Seven Acolytes Screen4

Jest czym siekać

Szeroki wachlarz dostępnych broni pozwala nam na częstą zmianę oręża, dzięki czemu nieco urozmaicamy sobie rozgrywkę. Posiadaną broń możemy dodatkowo podrasować runami dodającymi procentowe bonusy do ataku. Teoretycznie różnią się one mocą żywiołów, ale w praktyce nie ma to najmniejszego przełożenia na system walki. Finalnie liczy się wyłącznie siła oraz szybkość ataku. W podobnie łatwy sposób działa system rozwoju postaci. Za każdy zdobyty poziom otrzymujemy punkt umiejętności, dzięki którym możemy ulepszyć wybrane błogosławieństwo. Są to bonusy pokroju szybszej regeneracji wytrzymałości czy powiększenia paska życia.

Morbid The Seven Acolytes Screen3

Od strony technicznej

Ogrywana przeze mnie wersja na Nintendo Switch nie sprawowała się najlepiej. W bardziej otwartych lokacjach gra miała problem z utrzymaniem stałej płynności. Na małym ekranie konsoli mroczny klimat gry nieco zlewał się w całość, przez co był mało czytelny. Morbid: The Seven Acolytes dużo lepiej sprawdzało się po podpięciu do telewizora. Zastrzeżenia można mieć również do długości samej produkcji. Grę ukończymy w około 5-6h, co na przedstawiciela gatunku souls-like nie jest zbyt imponującym wynikiem.

Morbid The Seven Acolytes Screen7

Czy warto zagrać w Morbid: The Seven Acolytes?

Jeśli jako wyjadacze gatunku souls-like szukacie kolejnego wyzwania, to w Morbid: The Seven Acolytes raczej go nie znajdziecie, głównie za sprawą tego, że rozgrywka jest zbyt przewidywalna. Twórcom zabrakło odwagi w wykreowaniu gry, która potrafiłaby dać w kość na uczciwych zasadach. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że całość została stworzona w dość asekuracyjny sposób, a przecież  nie o to chodzi w tym gatunku. Według mnie klimatyczna oprawa i ciekawe projekty przeciwników to zdecydowanie za mało, by Morbid: The Seven Acolytes mogło szerzej zaistnieć na rynku.

Plusy
  • Klimat i oprawa
  • Szeroki wachlarz oręża
  • Projekty przeciwników
Minusy
  • Kiepski souls-like
  • Brak głębi w rozgrywce
  • Kilka nietrafionych pomysłów
  • Brak balansu
  • Interfejs ekwipunku
  • Spadki płynności
6.5
Ocenił Jakub Smolak
Nintendo Switch

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli Nintendo Switch

Recenzje gier OpenCritic