Rodzime studio Bloober Team, jest uważne, za jedną z najlepszych ekip deweloperskich na świecie specjalizujących się w grach grozy. Aż trudno uwierzyć, że krakowskie studio robiące obecnie dla Konami remake kultowej drugiej odsłony Silent Hill, jeszcze siedem lat temu było firmą dość anonimową. Wielkim wybuchem, który wrzucił ją na salony, była wydana w 2016 roku gra Layers of Fear. Od tego czasu mogliśmy zagrać w wiele innych oryginalnych projektów studia, jak chociażby wyśmienity Observer, bazujące na filmowej licencji Blair Witch czy The Medium. Pomimo niezwykłej płodności, Bloober Team wciąż nie zapomina o marce, dzięki której zaistniał, i wydał w międzyczasie dodatek do Layers of Fear zatytułowany Inheritance, a w 2019 roku Layers of Fear 2.
Gdy kilkanaście miesięcy temu branżę obiegła informacja o zapowiedzi Layers od Fear, wpadłem w konsternację. Nie wiedziałem bowiem, czym owy projekt ma być? Kolejną częścią? Remakiem? Wydaniem zbiorczym? I tak naprawdę, jeszcze przed zapoznaniem się z przedpremierową wersją, nie byłem pewien, czego mogę się po nie spodziewać, nie tyle w kwestii jakości, ile zawartości.
Na początku gry wcielamy się w popularną pisarkę horrorów, która jako zwyciężczyni konkursu zorganizowanego przez wydawcę, dostała możliwość napisania książki o artyście, podczas pobytu w klimatycznej latarni morskiej. Powiedziałem klimatycznej? Wybaczcie, w przerażającej latarni morskiej. Jest to miejsce, w którym nawet w pełni zdrowia psychicznego człowiek, popadłby w obłęd, a gwoli ścisłości przede wszystkim nie dałby się w niej zamknąć. Jest to stare, przerażające i mroczne miejsce, tak więc najlepsze co może zrobić nasza bohaterka, to ukryć się w ciemnym pokoju i zacząć pisać książkę.
I tu okazuje się, że treścią owej publikacji, jest właśnie historia z Layers of Fear z 2016 roku. Tak więc ponownie mamy okazję wcielić się w ekscentrycznego malarza, a w zasadzie zostajemy uwięzieni w jego schizofrenicznym umyśle, gdzie przemierzamy labirynt pamięci, by poznać tragiczną historię jego małżeństwa oraz artystycznego upadku. Oba te procesy zazębiają się i są od siebie zależne, a niemoc twórcza oraz egocentryzm artysty szybko prowadzą do obłędu. W zasadzie nie powinienem już nic zdradzać, ponieważ odkrywanie historii z porozrzucanych po posiadłości listów, fotografii czy przedmiotów jest głównym motorem zachęcającym do dalszej eksploracji. To właśnie poszukiwanie kolejnych elementów układanki jest podstawowym zadaniem gracza, choć nie jedynym. W pierwotnym Layers of Fear twórcy nie stawiali przed nami żadnych wymagających wyzwań, od których zależało nasze przetrwanie, bo poza kilkoma mało wymagającymi zagadkami logicznymi, naszym zadaniem było brnąć do przodu i starać się zrozumieć motywacje bohatera i poznać losy mieszkańców XIX wiecznej posiadłości. Tym razem dostajemy jednak nową wersję gry, która została nie tylko solidnie dopieszczona po względem wizualnym i usprawniona technicznie, ale także przebudowano wiele etapów, a gameplay wzbogacono o dość istotną mechanikę. Otóż w grze możemy korzystać z lampy naftowej, która nie tylko oświetla nam drogę, ale także pozwala nieco spowolnić prześladującą nas zjawę. Muszę przyznać, że ponowne ogrywanie Layers of Fear sprawiło mi sporo frajdy i nie miałem uczucia, że gram w odkładnie w ten sam tytuł co w 2016 roku, który zresztą również miałem przyjemność recenzować. Na dodatek, co jakiś czas historia jest przeplatana wydarzeniami rozgrywającymi się w mrocznej latarni, a te z każdym kolejnym fragmentem, stają się coraz bardziej intrygujące. Po ukończeniu pierwszej gry o szaleństwie artysty, czy też artystycznym szaleństwie, możemy zagrać w dodatek zatytułowany Dziedzictwo, a żeby ukończyć nowy wątek i tym samym całą grę, koniecznie musimy przejść Layers of Fear 2. Otóż wydarzenia z rejsu transatlantykiem oraz losy załogi, a przede wszystkim filmowej ekipy, która podczas podróży nagrywała na pokładzie statku film, są kontynuacją książki powstającej w latarni morskiej.
Tworząc nowe Layers of Fera studio Bloober Team zabawiło się w doktora Frankensteina i ze swojej flagowej marki postanowiło wskrzesić nowy twór, istne opus magnum i nietuzinkowe zwieńczenie serii jako całości. Pierwsze Layers od Fear, dodatek do niego oraz druga odsłona, zostały pozszywane nową historią i mechanikami, na skutek czego powołano do życia monumentalne studium obłędu, które w trzech, pozornie niezwiązanych ze sobą historiach przeplata wątki artysty, muzy oraz obsesji. A co warto docenić, twórcom zabieg ten udał się na tyle sprawnie, że po szyciu, nie ma nawet śladu blizn. Nowe Layers of Fear, podobnie jak stwora Frankensteina, możemy uznać za owoc udanego eksperymentu, ale też w pewnym stopniu równie niepotrzebnego.
Podążając nomenklaturą krawiecką, problem tkwi w materiałach, z jakich ta szata została uszyta. Otóż, o ile Layers od Fear było i jest bardzo dobrą pierwszoosobową przygodówką z dreszczykiem, tak druga odsłona była i jest grą co najwyżej przeciętną, a w dorobku studia zwyczajnie najgorszą.
Choć całość trzyma się tej samej konwencji opierającej się na eksploracji klimatycznych świetnie zaprojektowanych lokacji i wąskich korytarzy, których notabene dynamiczne przemiany wciąż wciskają w fotel, to jednak Layers of Fear 2 ma problem z utrzymaniem zaangażowania gracza na tym samym poziomie co część pierwsza, czy nawet nowy wątek.
Historia o obłędzie reżysera jest zbyt enigmatyczna i bełkotliwa, a odkrywanie jej mało satysfakcjonujące. Sytuacji nie ratują nawet nowe mechaniki czy też liczne ucieczki przed ścigającym nas upiorem. Twórcom nie udało się bowiem uwiarygodnić wydarzeń rozgrywających się na statku, a żaden wątek czy też postać nie zostały nakreślone na tyle dobrze, byśmy pragnęli go rozwinąć, czy też lepiej poznać motywy jej działania.
Na domiar złego, o ile segment gry składający się z pierwszego Layers of Fear wygląda i działa zdecydowanie lepiej od pierwowzoru, tak fragment zbudowany na drugiej części serii, zdaje się być niemal 1 do 1 wklejoną wersją gry z 2019 roku. Nawet wchodzenie w interakcje z otoczeniem irytuje potrzebą zbyt dużej precyzji, co z pierwszej gry zostało całkowicie wyeliminowane.
Ogólnie jednak stan techniczny, jest na bardzo wysokim poziomie. Spadki płynności są sporadyczne, a większych bugów nie uświadczyłem. Na warstwę wizualną i dźwiękową również nie mam powodów do narzekań. Całość wygląda świetnie, a zastosowana technika śledzenia promieni robi olbrzymią robotę i jest nieoceniona w budowaniu klimatu poszczególnych lokacji.
Nowe Layers of Fear to dość odważny i unikatowy projekt. Kompilacja gier o świrniętych artystach otrzymała bowiem nowy bardzo ciekawy wątek, będący klamrą sprawnie zamykającą dotychczasowy dorobek marki w zwartą całość. Problem jednak w tym, że seria nie składała się z tytułów sobie równych, co siłą rzeczy niekorzystanie odbiło się na nowym Layers od Fear. Czy polecam? To zależy. Jeśli nie graliście nigdy w żadną odsłonę, a lubicie dobre historie i niestraszne są wam symulatory chodzenia, to nie musicie się długo zastanawiać. Jeśli jednak graliście i nie macie ochoty zmierzyć się ponownie, szczególnie z drugą odsłoną, to…mimo wszystko chyba warto się przemęczyć, by poznać nowy udany wątek, który pozwoli nam w nieco inny sposób spojrzeć na poprzednie odsłony.