Neocore Games od dawna kojarzy mi się z solidną firmą robiącą dobre tytuły bazujące na znanych markach. Przygody Van Helsinga powinno kojarzyć wielu, Węgrzy całkiem dobrze poradzili sobie z marką Warhammer i stworzeniem ARPG w tym uniwersum, choć produkcję bardziej docenili gracze niż recenzenci. Początki studia to jednak rolplejowe RTSy osadzone w świecie dark fantasy i Króla Artura. Neocore powraca do korzeni, wypuszczając finalnie po wielu miesiącach we wczesnym dostępie – King Arthur: Knight’s Tale, taktyczną turówkę z elementami RPG.
Legendy arturiańskie raczej nie są zbyt popularne w naszym kraju. Wiemy coś o Królu Arturze, Okrągłym Stole, wielkim czarodzieju Merlinie, a na języku polskim czytaliśmy dzieje Tristana i Izoldy, ktoś też pewnie słyszał o poszukiwaniu Graala. Pamiętam jednak jeszcze, że Monty Python bawił się konwencją, posługując się właśnie tą historią świętego Graala, a swego czasu głośnym filmem był Król Artur z 2004 roku w reżyserii Antoine Fuqua, jednak ostatecznie nie stał się hitem. Na pewno nie jest to temat przewałkowany po stokroć, dlatego NeocoreGames wracając do tych historii po 10 latach, nie musiało się zbytnio głowić, jak ugryźć temat z innej strony. Jednak, choć nie było ku temu powodów, Węgrzy stworzyli całkiem zgrabną, odmienną historię, gdzie tytułowy heros, to ten zły.
Głównym bohaterem gry nie jest więc Artur, a jego wróg – Sir Mordred. Ich pojedynek kończy się w teorii tragicznie, gdyż zabili się nawzajem, ale ostatecznie zostają wskrzeszeni i to Mordred tworzy nowy Okrągły Stół, by ostatecznie pokonać Króla Artura. Gra składa się z kilku aktów, które łącznie dadzą Wam około 20 godzin rozgrywki, choć pewnie, jeśli zechcecie zaglądać w każdy kąt miejscówek, wykonać każdą misję poboczną (na wyższych poziomach trudności, nawet nie będziecie mieć wyboru), to możecie dobić do 30 godzin.
Gra jest podzielona na dwie ważne części – pierwsza polega na zarządzaniu Camelotem (choć można wybrać inną lokalizację, ale po co?) i rozbudowaniem go, dbaniu o rycerzy okrągłego stołu, czy podejmowaniu okolicznościowych decyzji. Camelot ma kilka budynków, które należy odnowić, a następnie rozbudowywać. Najważniejszym z nich jest katedra, gdzie postacie leczą swoje poważne rany i kontuzje – np. złamania. To wpływa na ich statystyki w walce, więc lepiej na najważniejsze misje kampanii brać postacie z największym poziomem doświadczenia, ale również nie posiadających żadnych niewyleczonych obrażeń.
Oprócz katedry znajdziemy też np. plac treningowy, gdzie możemy szkolić bohaterów, których nie bierzemy do danej misji. Rycerze otrzymują wtedy punkty doświadczenia, dzięki czemu – w razie potrzeby zmiany składu, nie powinniśmy stracić na jego jakości. Jest jeszcze Okrągły Stół, do którego zapraszamy kolejnych rycerzy, nadajemy im różne tytuły, dające odpowiednie korzyści (wzrost lojalności wobec nas, bonusy u handlarzy itd.). Ogólnie rycerzy możemy mieć dwunastu, jednak nie oznacza to, że ośmiu siedzi na tyłku i czeka tylko na wejście do gry. W grze są umieszczane rozmaite zdarzenia, do których możemy przydzielić naszych rycerzy aby zyskać złoto lub materiały budowlane. Mają one też swoje konsekwencje, bo towarzysz może wrócić ranny, ale może też zyskać lojalność wobec nas.
System lojalności to w zasadzie kwestia na osobny akapit – nasze wybory mają swoje konsekwencje. W Knight’s Tale decyzje dzielą się na cztery opcje – dotyczące religii (Chrześcijaństwo, pradawne wierzenia) i charakteru władcy (prawowity, tyran). Co ciekawe, jeśli nasze decyzje osiągną wymagany przez grę punkt na wykresie, to możemy otrzymać dodatkową misję, w której zwerbujemy konkretnego bohatera (np. Sir Lancelota) lub dostaniemy jakiś modyfikator do rozgrywki. Wybory wpływają również na to, jak dana postać Okrągłego Stołu jest lojalna wobec nas – wtedy albo otrzymuje pozytywne albo negatywne modyfikatory.
Drugi aspekt King Arthur: Knight’s Tale to rozgrywanie konkretnych misji, gdzie gro czasu spędzimy na turowych walkach. Walki są typowe dla turówek, dzięki czemu szybko zrozumiemy zasady, ale też nie znajdziemy w nich czegoś specjalnego. Rozgrywka na zwykłym poziomie trudności szybko staje się zbyt łatwa i gdy odpowiednio dobierzemy skład, to nic i nikt nie sprawi nam problemów. Nawet jeśli wyjdziemy z batalii pokiereszowani, to będzie to raczej rzadki widok. Atak obszarowy maga pozwoli zyskać przewagę na samym starcie, swoje zrobi łucznik, a typowi rycerze zbiorą na siebie wszystkie uderzenia. Brakuje też czegoś samym misjom, które wyglądają tak samo. Jesteś z czwórką bohaterów, parę kroków do przodu, scenka, bo potrzebna jest pomoc zaprzyjaźnionej postaci, walka i już masz pięciu bohaterów w ekipie. Kilka kolejnych potyczek na tej samej zasadzie i koniec misji. Tylko tak do znużenia… żeby chociaż te poboczne były jakoś urozmaicone? Też nie. Dla tych, co szukają wrażeń – mogą spróbować rozpocząć grę z elementami roguelite, tam na pewno będzie trudniej, ale to nic nie zmienia w odbiorze samej rozgrywki. Roguelite tylko zmienia warunki brzegowe.
Słowo o oprawie graficznej – wydaje mi się, że Warhammer wyglądał lepiej, nawet Van Helsingi, które trochę odstawały, były bardziej barwne, a King Arthur: Knight’s Tale stawia głównie na stonowane kolory, ogólną ciemność, ale też technologicznie wydaje się być z poprzedniej epoki.
Nie zmienia to jednak faktu, że bawiłem się przy Królu Arturze całkiem dobrze. Choć pod koniec czułem znużenie kolejnymi, mało interesującymi i podobnymi walkami, to jednak skille poszczególnych bohaterów i ich moc pozwalały mi się dobrze bawić. System lojalności powodował, że chciałem podejmować takie decyzje, by zyskać odpowiednie perki i ciekawych bohaterów, a sama historia choć wielowątkowa, to nie przeszkadzała w pokonywaniu kolejnych dziwnych istot, by dojść do ostatecznego końca. Na pewno grze przydałoby się więcej jakości niż ilości, choć mowa tutaj głównie o starciach. Trochę lepsza oprawa graficzna też mogłaby kogoś przekonać. Były też mniejsze problemy, jak ogólna waga gry na dysku (aż 120 GB) oraz polska wersja językowa, która ma sporo niedoróbek. Nie są to jednak minusy, mające skreślić grę u kogokolwiek.
King Arthur: Knight’s Tale to dobra pozycja, chociaż nieortodoksyjnych fanów turówek może trochę wymęczyć. Jest to gra, której warto dać szansę, nawet jeśli nie w pełnej cenie, to przy pierwszej poważniejszej promocji. NeocoreGames, które bardzo szanuję i cenię, ponownie stworzyło tytuł, który ma swoje mocne strony i tylko szkoda, że raczej zginie w tłumie innych dobrych turówek, jak również samych produkcji węgierskiego studia, czyli Van Helsingu i Martyrze.