Indyków na Steamie dostatek, gdzie się nie obrócisz, tam steamowe półki uginają się od ciężaru gigabajtów, które łącznie zajmują te wszystkie małe i jeszcze mniejsze produkcje niezależnych producentów. Wydawać się może, że ten przesyt, do kilkudziesięciu premier na Steamie dziennie (!), spowoduje, że nie nadążymy wyłowić tych perełek na brzeg. Nie dość, że nie ma się czasu na ogarnięcie wszystkich premier z jesieni poprzedniego roku, to jeszcze w styczniu i lutym nie zabrakło godnych polecenia produkcji. Szkoda więc byłoby przegapić takie gry jak Here Be Dragons od studia Red Zero Games. Debiutancki projekt tego producenta pokazuje, że da się małym budżetem stworzyć całkiem dobrą grę – na jedno przejście, ale za to przyjemne.
Here Be Dragons to strategia turowa, która opowiada, nie stroniąc od satyry, własną historię wypraw żeglarzy i podróżników chcących dopłynąć do Ameryki. Gra podzielona jest na etapy, podczas których zmierzymy się z wieloma mitycznymi stworzeniami i poznamy kolejnych śmiałków przemierzających ocean w poszukiwaniu nowego, lepszego świata. Historia, która gdzieś jest tłem dla morskich bitew nieustraszonych zdobywców, została całkiem nieźle napisana. Nie zabrakło paru odniesień do popkultury, więc można czasem się uśmiechnąć. Najważniejsze są jednak walki, podczas których nierzadko przyjdzie nam solidnie pogłówkować.
Bitwy dzielą się na tury, a te dodatkowo na salwy i akcje. Wykonywane są dokładnie w tej kolejności. Dodatkowo, każda tura zaczyna się od przybycia Cherubina, który wyrzuca kostki. Wszystkie statki i potwory muszą zabrać po jednej kostce na turę. Kostki zostają przyporządkowane do wykonania jakieś akcji lub do podniesienia jednej z dwóch statystyk, przydających się przy wykonywaniu salw – ikonki armaty oraz tarczy oznaczają atak i obronę. Ten kto będzie miał mniejszą liczbę oczek na kostkach – rozpoczyna turę. Jeśli okaże się, że nie można przyporządkować kostki, ponieważ nie mamy wolnego slotu z daną liczbą oczek, to tracimy po 1 punkcie życia. Te solidne podstawy bardzo szybko zaczynają się rozszerzać w różne ciekawe strony. Najpierw dochodzą buteleczki z tuszem, które mogą np. zwiększyć wartość kostki, a później bywają już takie zamieszania, że zaczynamy nawet zwracać uwagę na to, czy suma oczek jest parzysta, czy nie, ponieważ będzie to prowadzić do różnego prowadzenia tur – z salwami lub bez.
Dzięki temu, że każdy kolejny rozdział wprowadza inne „udogodnienia”, nie możemy narzekać na nudę, jednak wtedy poziom trudności nie jest mimo wszystko równy – wręcz zastanawiałem się, czym jeszcze autorzy mi dowalą w kolejnej bitwie. Bywa tak, że 2-3 razy trzeba przegrać, żeby znaleźć odpowiedni klucz do zwycięstwa. Brakuje trochę większego pola manewru w rozbudowie statku. Owszem, w dalszych rozdziałach po wygranej bitwie, można wybrać jakiś bonus dla naszej floty, ale na każdy etap składają się zaledwie 3 misje, więc w następnych rozdziałach walczymy znowu na innych zasadach i inną flotą.
Na osobne słowo zasługuje oprawa graficzna produkcji. Autorzy chwalili się stylizacją na „żywą mapę”. Trzeba przyznać, że nie rzucali słów na wiatr, bo na screenach tej żywej mapy oczywiście nie zobaczycie, ale postarano się o dobre animacje i udźwiękowienie efektów. Podsumowując, to bardzo mocna strona Here Be Dragons. Klimatyczna grafika, pasująca do pokręconej wersji średniowiecznej historii, którą opowiada oberżysta, robi tutaj swoje. Powiecie, że każdy indyk musi się wyróżniać właśnie oprawą, ale w zalewie pixel-artu Here Be Dragons…nie płynie z prądem wraz z innymi indykami.
Here Be Dragons to produkcja, którą z czystym sercem mogę polecić. Choć przyznam, że 70 zł za te kilka godzin rozgrywki przy zerowym replayability, to dość wygórowana cena. Co by jednak nie mówić, powinniśmy wspierać tych, którzy swoją robotę wykonują dobrze, a Red Zero Games z pewnością do nich należy. Czekam więc na kolejną produkcję tego studia i mam nadzieję, że będzie przynajmniej tak dobra jak Here Be Dragons.