Recenzja DOOM The Dark Ages

Doom
Doom

„Pamiętam bardzo dobrze, kiedy dostałem pierwszą gierkę od mojego dziadka, to był Doom, a ja miałem wtedy 9 lat. Nigdy nie zapomnę tej krwawej rozpierduchy i lokacji spływających krwią demonów, poczułem się jak ktoś wyjątkowy. Dziś sam jestem dziadkiem, więc cóż mógłbym dać swojemu wnuczkowi, jeśli nie soczystą rozpierduchę w nowym DOOM The Dark Ages. On także jest kimś wyjątkowym”.

Może trochę podkoloryzowałem, owszem jestem tak stary, że grałem w DOOMa za nim ten stał się retro, ale mój dziadek nie miał z tym nic wspólnego, zresztą za 70 latach z moją babcią, cyfrowe demony klepałyby go plecach i kręciły głową z podziwu. Mniejsza, jak to mawiają, reklama jest dźwignią handlu, a że klucz do gry dostaliśmy od samej Bethesdy, segment reklamowy zakończmy jakże pozytywnym, ale też wzbudzającym podejrzliwość stwierdzeniem, że ten DOOM The Dark Ages to całkiem zacna gra jest. A dlaczego? O tym w recenzji.

DOOM The Dark Ages to szósta główna odsłona zapoczątkowanej w 1993 roku serii, a trzecia po niedoścignionym rebootcie z 2016 roku. Gra od początku z jednej strony wzbudzała olbrzymi entuzjazm, no bo w końcu to nowa część kultowego cyklu, ale też wielu fanów zaczęło mieć wątpliwości – czy tym razem id Software, nie za bardzo skomplikuje prostą skądinąd formułę? Założenia głównych odsłon serii są bowiem bardzo proste i niezmienne od ponad 30 lat, no może nie licząc trzeciej części z 2004 roku, ale nawet i w niej chodziło przede wszystkim o rozwalenie demonów, mutantów i wszelkich piekielnych maszkar. Fabuła w DOOMie nigdy nie odgrywała znaczącej roli, bo liczyła się niczym nieskrępowana radość z dynamicznej rozwałki. DOOM Eternal z 2020 roku choć teoretycznie zapewniał to wszystko, to jednak twórcy do rozgrywki dodali sporo elementów zręcznościowych i platformowych, oprawa stała się odrobinę pstrokata, a starcia arenowe, co nie przypadło do gustu wszystkim fanom marki. Pierwsze materiały z The Dark Ages utwierdziły tylko graczy w przekonaniu, że twórcy krytyczne głosy po premierze poprzedniej części nie za bardzo wzięli sobie do serca i nie zamierzają wrócić do sprawdzonej formuły z 2016. Lawirowanie pomiędzy pociskami, blokowanie ich tarczą, a nawet parowanie, sterowanie gigantycznym mechem, czy latanie na uzbrojonym smoku. Co to kurwa ma być!? Przepraszam za język, ale takie pytanie padło zapewne z ust wielu graczy i przede wszystkim fanów marki. Odpowiadam. To jest moi drodzy – ewolucja.

Za nim jednak przejdziemy do walki, która jest kwintesencją DOOMa, muszę rzucić kilka luźnych zdań na temat fabuły, gdyż The Dark Ages będące prequelem Dooma 2016, ma całkiem wyraźnie zarysowaną historię. Akcja gry toczy się w mrocznym świecie, gdzie znana z wcześniejszych gier technologia splata się z estetyką średniowiecza. Ponownie wcielamy się w Doom Slayera, ostatnią nadzieję ludzkości przeciwko inwazji demonów. Fabuła choć niezbyt skomplikowana i angażująca, pozwala nieco szerzej spojrzeć na protagonistę, na jego motywację i przeszłość. Slayer będąc na smyczy pradawnych Maykrów, jest jedynie użyczany strażnikom jako najgroźniejsza broń przeciwko piekielnym pomiotom i wzbudza postrach zarówno wśród wrogów jak i sprzymierzeńców. Walka toczy się jednak nie o byle co. Rogaty księże Ahzrak pragnie zdobyć bowiem artefakt niezwykłe mocy – serce argentu strzeżone przez Króla Novika, jego waleczną córkę Thirę oraz strażników.

W grze nie doświadczymy bogatej w treść narracji środowiskowej, tak więc głównym źródłem poznawania historii są cutscenki. W filmowych wstawkach poznajemy motywacje antagonisty, intrygi oraz towarzyszymy Doomguyowi w walce o niezależną wolną wolę. Całość na papierze wygląda całkiem ciekawie, ale ostatecznie nie jest to historia, którą poznajemy ze szczególnym zaangażowaniem i tak jak w poprzednich grach id, także i w najnowszej wątek fabularny można określić jako pretekstowy. Biorąc pod uwagę charakterystykę serii Doom, trudno jednak upatrywać to jako wadę, w DOOMa nikt nie gra dla fabuły, a kolejne cutscenki to jedynie time-out na wyprostowanie palców przed rozprawieniem się z kolejnymi falami demonów.

Jak już jesteśmy przy historii, to jednym z elementów, który nie pozwolił mi się w nią w pełni zanurzyć, był polski dubbing. I żeby nie było, zaliczam się do osób, które do polskich wersji językowych podchodzą z dużym kredytem zaufania. Tym razem odrzucała mnie sztuczna, teatralnie przejaskrawiona gra, szczególnie córki króla Novika oraz antagonisty. Druga sprawa, że dźwięk podczas wypowiadanych kwestii jest zbyt sterylny, a odgłosy świata zupełnie przyduszone. Podczas cutscenke ma się wrażanie, jakby się oglądało zaanimowany teatr telewizji polskiej. Tak więc, jeśli ktoś koniecznie musi grać w polskiej lokalizacji, zachęcam do wersji z napisami, która powinna zapewnić znacznie bardziej immersyjne doświadczenie.

Tak jak jednak wspomniałem, historia to całkiem sprawnie wplecione tło do podzielonej na 22 rozdziały dynamicznej i dość różnorodnej rozpierduchy. Muszę się przyznać, że sam ultrasem odsłony z 2016 roku nie jestem. Owszem to wybitna strzelanka, powodująca szybszy przepływ krwi w tętnicach, ale po niesamowitym wręcz uderzeniu w pierwszych godzinach zabawy, po koniec gry odczuwałem już zmęczenie. W The Dark Ages twórcy zadbali by co jakiś czas klasyczne etapy z eksterminacją demonów, przelatać rozdziałami z pozoru dość kontrowersyjnymi mechanikami, których w żadnej odsłonie jeszcze nie doświadczyliśmy. Zasiadamy za sterami gigantycznego mecha Atlana, którym nie tylko miażdżymy i zamieniamy w pył wszelkie elementy otoczenia, ale toczymy walki z demonicznymi tytanami. Początkowo są to proste starcia wręcz, z unikiem i potężnym ciosem po naładowaniu, ale w późniejszych etapach dochodzą także konfrontacje, w który Atlan dzierży w swoich mechanicznych łapach olbrzymi karabin maszynowy. Etapy te nie są skomplikowane ani długie, to też działają bardziej jako całkiem miła odskocznia od dania głównego. Znacznie więcej mają do zaoferowania segmenty, w których latamy nie grzbiecie opancerzonego smoka. I tak wiem, że nawet w kontekście tak odjechanej serii jak DOOM brzmi to absurdalnie, ale kurczę, to się całkiem nieźle sprawdza, nie tylko jako odskocznia od typowo FPSowej rozgrywki, ale także jako nieodzowna część klasycznym misji. Mamy etapy, w których na grzbiecie smoka niszczymy wieżyczki, strategiczne elementy wrogiej obrony, by następnie wylądować i rozprawiać się z demonami w klasycznej konfrontacji. Nie brakuje też dynamicznych pościgów za wrogimi myśliwcami oraz zręcznościowych sekwencji z kierunkowymi unikami wrogiego ostrzału. Wszystkie te dodatkowe elementy zostały przez twórców nie tylko umiejętnie wplecione do rozgrywki, co odpowiednio zbalansowane pod względem poziomu trudności. Nie wprawiają we frustrację, są ciekawą i nieinwazyjną odskocznią, dzięki czemu nawet osobom, które podchodzą do takich eksperymentów z rezerwą nie powinny napsuć krwi. Po prostu je szybko zaliczą, by móc się cieszyć tym, co DOOMo maniacy lubią najbardziej.

Przejdźmy więc do klasycznych strać za pomocą przeróżnych giwer, które jak już wcześniej wspominałem, także przeszły niemałą rewolucję. Główną z nich jest nowa zabawka Slayera – piłotarcza. Jak sama nazwa wskazuje jest to oręż defensywno-ofensywny i już od pierwszych minut znacząco zmienia model strać. Jednak bez obaw, myślę, że większość graczy nie będzie zawiedziona, choć furtkę dla malkontentów zostawiam, bo nie da się dogodzić wszystkim. Za pomocą tarczy dokonujemy szarży, możemy nią rzucać w grupy oponentów i rozbijać tarcze i pancerze wrogów, blokować ciosy, czy nawet parować pociski piekielnego wyładowania, które w dalszych etapach będą ładowały moce run tarczy.

Wszystko to sprawia, że starcia z jednej strony są nieco bardziej statyczne, ale z drugiej poruszanie się po polu bitwy wymaga od nas większej precyzji i strategicznego podejścia do strać, co wzmaga poczucie swoistej mikrodynamiki. Nie wystarczy biegać jak oszalały, należy w ułamku sekundy podejmować decyzję: który pocisk sprytnie uniknąć, który odbić, w kogo rzucić tarczą, a komu załadować potężny cios rękawicą mocy czy inną ręczną bronią zdobywaną w trakcie rozgrywki. W The Dark Ages nie motamy się jak w konwulsjach chcąc uniknąć obrażeń, musimy wciąż modyfikować nasz playstyle i dostosowywać działania do odpowiedniego wroga – jednego lepiej trzymać na dystans, z innymi musimy uporać się w zwarciu. Dzięki temu każde stracie jest inne, a nowe zabawki i wzmocnienia nie tylko zwiększają naszą siłę rażenia na polu bitwy, ale także znacznie urozmaicają starcia. Wszystko to sprawia, że choćDOOM Slayery przypomina w tej części nieco ociężałego tanka, to jednak pole bitwy wymaga od niego poruszania się z gracją baletnicy i w praniu sprawdza się to znakomicie. Duży pływ na podbicie tempa i płynności starć ma rezygnacja z brutalnych zabójstw chwały. Choć rezygnacja to trochę za mocne słowo, bo one występują i wciąż pełnią główne źródło wylatującej z przeciwników amunicji, ale nie są okraszone brutalnymi animacjami, lecz zastąpiono je dynamicznym mocnym ciosem rękawicą mocy czy też kiścieniem. Zabieg ten dla wielu może wydawać się kontrowersyjny, ale w nieco odmienionym i metodycznym prowadzeniu ognia, wydaje się w pełni uzasadniony.

Oczywiście nie można zapomnieć o tradycyjnym orężu, czyli licznych pukawkach, które tak jak w każdej części DOOMA są podstawowymi narzędziami do robienia z demonów krwawej sałatki. Tutaj twórcy nie wprowadzili rewolucji lecz ewolucję i dostajemy dobrze znane stare zabawki, jak strzelba, broń automatyczna, plazmowa czy granatnik i wyrzutnia rakiet, ale nie zabrakło też nowości, jak chociażby świetnie sprawdzający się na mięso armatnie, strzelający kośćmi Pulweryzator, czy kula łańcuchowa. Choć na kole zarządzania ekwipunkiem mamy tylko sześć slotów, to zbiegiem czasu pod każdym z nich do wyboru będziemy mieli dwie broni, co w sumie daje wszechstronny arsenał do rozprawiania się piekielnymi pomiotami. Oczywiście każdą z broni możemy ulepszać, podobnie jak tarczę czy walkę wręcz. Modyfikacji dokonujemy przy napotykanych kapliczkach, wykorzystując do nich zasoby naszego złota, rubinów i kamieni zjaw. Wszystko to dobywamy podczas eksploracji, tak więc lizanie ścian i zaspakajanie ciekawości chęcią zajrzenia w każdy zakamarek mapy, jest jak najbardziej wskazane. Złoto, czy alternatywne skórki do broni, możemy także zdobywać wypełniając wyzwania przypisane do konkretnych misji.

Wracając jeszcze do tematu broni, warto nadmienić, że każda otrzymała swój niepowtarzalny gotycki charakter, co jeszcze bardziej podkręca średniowieczny setting The Dark Ages.

Zresztą nie jest to jedynie zasługa pukawek, projektu lokacji czy futerkowej peleryny Slayera. Także przeciwnicy mają swój unikalny wygląd i nawet dobrze znani wrogowie z poprzednich odsłon często są trudni do rozpoznania i zaskakują nowym stylem walki. Wszystko to sprawia, że w grze nie mamy tak typowego dla kolejnych odsłon cykli wrażenia recyklingu postaci, ekwipunku czy lokacji.

No właśnie lokacje, przy nich także warto się na chwilę zatrzymać, bo choć mają nadal swój piekielny DOOMowy charakter, to jednak znacznie różnią się od tych z poprzednich odsłon. Po pierwsze są większe i bardziej otwarte, ale też mniej wertykalne, co daje o sobie znać szczególnie podczas strać. Mapy choć spore, nie otrzymały punktów szybkiej podróży, ale szczerze mówiąc jakoś nie szczególnie mi ich brakowało. Po pierwsze lokacje nie są aż tak duże by narzekać na błądzenie po nich, po drugiej przeczesywanie terenu znacznie ułatwia mapa, na której zaznaczone są wszystkie sekrety i zabawki do odnalezienia. Nie oznacza to jednak, że znajdźki są nam podane jak na tacy, bo by do nich dotrzeć jednym razem musimy się popisać spostrzegawczością i uruchomić jakąś przekładnie rzucając w odpowiedni element tarczą, innym razem musimy się wykazać sprawnym pokonywanie elementów platformowych. Jednak bez obawa, choć skakanie jest obecne, to nie jest tak irytujące jak w DOOM Eternal, między innymi dlatego, że do wspinaczki twórcy zaimplementowali…a jakże, tarczę. Tę możemy wbić w odpowiednie miejsce, by następnie błyskawicznie przenieść w nie Doomguya.

Reasumując rozważania na temat rozgrywki w nowym DOOMie, gameplay nie jest wcale mniej satysfakcjonujący i dynamiczny od tego z gry z 2016 roku. Jest na pewno inny, bardziej różnorodny, nieco inaczej rozłożono akcenty, ale ciężko mi we wprowadzonych zmianach doszukiwać się poważnych projektowych uchybień. To nadal gęsty od pocisków i wrogów dynamiczny shooter z potężnymi giwerami, który daje ogrom frajdy, ale też wymaga od graczy więcej uwagi. Na wyższych poziomach trudności potrafi dać ostro w kość, ale twórcy nie tylko przygotowali kilka predefiniowanych poziomów, ale także umożliwiają graczom dostosowywać pod swoje preferencje poszczególne elementy rozgrywki. Przez wielu takie rozwiązanie okrzyknięte zostało usilną każualizacją, ale bądźmy poważni i dajmy ludziom grać tak jak im się podoba, nawet jeśli przez to ich przejście gry będzie uboższe o doświadczenie.

Musze jednak też wspomnieć o tym, co w DOOM The Dark Ages mi nie do końca pasowało i co chciałbym zobaczyć w kolejnej odsłonie. Otóż drogie id Software prosiłbym o więcej niepowtarzalnych bossów, bo to zazwyczaj oni sprawiają, że jakieś pojedynki zapadają nam na dłużej w pamięć i w przestrzeni uchodzą za ikoniczne. Tutaj niestety, pomimo wielu fajnych strać z czempionami i przywódcami, żaden z większych wrogów nie zostanie zapamiętany na dłużej.

Zmierzając już ku końcowi, nie wypadałby nie wspomnieć o oprawie graficznej. Powiem szczerze, że moja pierwsza reakcja była, iż to praktycznie ten sam poziom co w dwóch poprzednich DOOMach, ale to tylko dowód na to, że zmysły i pamięć potrafią nas zwodzić i mamy tendencję do upiększania w naszej świadomości wszystkiego, co dobrze wspominamy. DOOM The Dark Ages, szczególnie jeśli chodzi o cutsenki nie jest graficznym objawieniem i prezentuje się momentami przeciętnie, ale świat gry miejscami zachwyca różnorodnością i szczegółami. Gra także świetnie prezentuje się w ruchu, na ekranie dzieje się dużo, a zarówno bliski jak i daleki plan wydarzeń tworzą dynamiczne i miłe dla oka tło. DOOM The Dark Ages z pewnością nie jest najładniejszą produkcja tej generacji, ale z pewnością nie wygląda jak tytuły z poprzedniej. Jest to najładniejsza odsłona serii i tak jak poprzednie dowozi pod względem technicznym. Na Xbox Series X gra działa płynnie i żadnych wartych odnotowania bugów nie doświadczyłem. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to do mającego problemy z responsywnością koła wybory broni. Podczas szybki strać brak podświetlenie pod wskazaną przeze mnie bronią, kilkukrotnie doprowadził mnie do irytacji.

Jeśli chodzi o oprawę dźwiękową, to podobnie jak w poprzednich częściach pełni ona ważną rolę, szczególnie podczas tarć. Przed premierą istniała obawa, że twórcy zrezygnują z charakterystycznych metalowych brzmień na rzecz mroczniejszych ambientów, ale nic z tego. Wciąż jest dynamicznie, rockowo…ale gorzej niż w poprzednich dwóch częściach, w których za muzykę odpowiadał Mick Gordon. Szkoda, bo nie tylko dzięki ikonicznym oponentom niektóre starcia zapadają w pamięć, ale także dzięki niesamowitej muzyce kojarzącej się z konkretną potyczką. W DOOM The Dark Ages zabrakło jednego i drugiego i to największe zarzuty jakie mogą postawić nowej grze id Software.

To, że DOOM The Dark Ages to dobra gra zdradziłem już we wstępie i nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale czy jest to najlepszy DOOM? Czy też najlepsza odsłona od powrotu w 2016 roku? Nie ma na te pytanie jednej odpowiedzi. Choć założenia serii od ponad 30 lat pozostają niezmienne, to twórcy id Software wciąż bawią się konwencję i w każdej odsłonie dają nam coś odrobinę innego. Z jednej strony może to przeszkadzać fanom, którzy w chociażby w grze z 2016 roku dostrzegli niedościgniony ideał, z drugiej jednak bardzo dobrze świadczy o twórcach, że nie odcinają kuponów i wciąż nieskrępowani oczekiwaniami graczy próbują czegoś nowego. Dla mnie to Dark Ages to Top 3 serii, choć dokładnego miejsca na podium, nie potrafię wskazać.

Plusy
  • Piłotarcza sprawdza się świetnie
  • Metodyczny model prowadzenia starć
  • Dobrze zbalansowana rozgrywka
  • Świat gry
Minusy
  • Mało ikonicznych wrogów
  • Słabsza muzyka
8.5
Ocenił Kamil Kościelniak
Recenzja gry na Xbox Series X

Recenzja powstała na podstawie rozgrywki z konsoli Xbox Series X

Recenzje gier OpenCritic