Recenzja Detective Pikachu Returns. Sherlocku Holmes, przejmuję śledztwo

Detective Pikachu Returns
Detective Pikachu Returns

Chyba nie istnieje osoba, która nie zna Pikachu. Żółta mysz z Pokemonów jako jedna z najpopularniejszych maskotek na stałe wpisała się w obraz współczesnej kultury. Wystarczy przejść się do najbliższego McDonalda, gdzie z kartonika będzie uśmiechał się właśnie on, zachęcając dzieci do zjedzenia jabłka i hamburgera. Ale u początków tej marki wcale tak nie musiało być, gdyż z oryginalnych 151 stworków to nie Pikachu był desygnowany na maskotkę serii. Tą stał się przy okazji adaptacji animowanej, gdzie towarzyszył Ashowi Ketchumowi na drodze do zostania mistrzem.

Choć wszyscy znają wygląd Pikachu, bo jest on jak Święty Mikołaj z Coca Coli, zdecydowanie mniej osób orientuje się w różnych wcieleniach tego stworka. Poza byciem kompanem w drodze na szczyt ligi Pokemon, istniał też drugi Pikachu, detektyw. Detective Pikachu, spin-off narodzony jako prosta detektywistyczna gra na 3DS-a, szerszą sławę zyskał dzięki adaptacji kinowej, w której rolę tytułowego futrzaka przejął Ryan Reynolds. Film, choć dobry, nie uzyskał wystarczających dochodów i pomimo licznych plotek o kontynuacji, wydawało się, że marka popadnie w zapomnienie.

Z zaskoczenia Nintendo zapowiedziało jednak kontynuację gry z 3DS-a. W tym samym roku od zapowiedzi trafiła na Switcha, a my mieliśmy okazję się jej przyjrzeć. Czy jest to godny następca bądź co bądź niszowego oryginału? Czy może czymś zadowolić nawet zagorzałych przeciwników marki Pokemon? I czy w jakimś stopniu rekompensuje brak filmowego sequela? Opowiemy wam o tym w recenzji.

to bezpośredni sequel poprzednika, co oznacza że rozwija i domyka wątki zaczęte w tamtej grze. Wielka szkoda, że Nintendo w swoim aktualnym umiłowaniu do odświeżeń nie pokusiło się o remaster pierwszej odsłony, który mógłby wyjść w dwupaku z kontynuacją, jak kiedyś zrobiono to z Bayonettą przy okazji dwójki. Gracze chcący zacząć przygodę z tym spin-offem Pokemonów zostali zmuszeni do wyciągnięcia starego 3DS-a lub grania na emulatorze.

Czy jest to wymagane? Nie do końca, gdyż na samym początku Pikachu we własnej osobie zgrabnie tłumaczy nam, co stało się w poprzedniej części i wokół jakich niedomkniętych wątków będzie kręciła się fabuła Returns. Fabularnie nie da się więc zgubić. Zwłaszcza, gdy ktoś oglądał film, który już w 2019 roku był oparty o wątki, które w growym odpowiedniku rozwija dopiero dwójka. Po rozwiązaniu tajemnicy narkotyku, który wywoływał u Pokemonów agresję, Timowi i jego kompanowi pozostało jeszcze znalezienie swojego ojca.

Gra przyjmuje konwencję przedstawiania fabuły za pomocą mniejszych śledztw, które pozornie nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego, jednak na dalszym etapie łączą się w większą tajemnicę. Dla przykładu poszukiwania ojca Tima przerwie nam w pierwszych godzinach gry sprawa kradzieży diamentu w posiadłości. Choć fabuła jest tu całkowicie liniowa, po drodze możemy też przyjmować mniejsze zadania poboczne wykonywane niejako przy okazji zwiedzania Ryme City, a także uczestniczyć w quizach znajomości świata Pokemon.. 

Po fabule nie należy spodziewać się niczego odkrywczego. To opowieść dla dzieci w klimatach detektywistycznych, która czasem jedynie przyjmuje poważniejsze tony, ale nie ma nawet startu do np. Pokemon Black and White, chyba najbardziej poważnej odsłony cyklu. Jeśli chodzi o gameplay, to założenia kontynuacji są proste, czyli więcej i lepiej w stosunku do oryginału, uzupełniając mieszkańców miasta o nowe potworki, których od premiery jedynki trochę się nazbierało.

To poniekąd Sherlock Holmes, tyle że w wydaniu dziecięcym. Chodzimy po miejscach zbrodni, a także całym Ryme City, by przepytywać mieszkańców miasta i zdobywać nowe poszlaki. Tim może rozmawiać z ludźmi, a Pikachu z Pokemonami i przekazywać nam wydobyte od nich informacje lub odblokowywać dzięki ich umiejętnościom zablokowane przejścia. Czasem występują też proste minigierki przeszukiwania śladów na miejscu zbrodni, jednak większość czasu, niczym w visual noveli, spędzimy na rozmowach.

Po odnalezieniu tropów przechodzimy do tablicy, na której będziemy musieli połączyć fakty i popchnąć śledztwo do przodu. Otrzymujemy natychmiastową odpowiedź, czy zrobiliśmy coś dobrze, czy też nie. W przypadku porażki możemy kontynuować do skutku, co oznacza, że w przeciwieństwie do gier od Frogwares, tutaj nie da się rozwiązać śledztwa źle. W Detective Pikachu Returns nie ma czegoś takiego jak przegrana i gra ciągle trzyma nas za rękę.

Na dobrą sprawę nie da się tu zgubić, gdyż po znalezieniu odpowiedniej ilości tropów Pikachu sam nam przypomni, że pora zajrzeć do dziennika i połączyć fakty. W skrajnych przypadkach, gdy już naprawdę nie przyjdzie nam do głowy co należy robić, sami możemy go zagadać, żeby pomógł nam w kolejnym kroku śledztwa. Dzieci, które mają już opanowane czytanie, nie powinny mieć żadnych problemów z ukończeniem gry. Chyba że są z Polski, ale o tym za moment.

Jak już powiedziałem, to stosunkowo prosta gra detektywistyczna, w której próżno szukać ciężkich zagadek i przez większość czasu będziemy rozmawiać z ludźmi i Pokemonami, by później połączyć te fakty w dzienniku. Ten schemat rozgrywki podczas kilkunastogodzinnej zabawy może robić się nudny, ale do dalszej zabawy zachęca opowieść, która choć nastawiona na dzieci, ma swój urok i postacie, które da się lubić. To zdecydowanie inny klimat, niż film z Reynoldsem, ale i tutaj detektyw Pikachu może budzić sympatię.

Detective Pikachu Returns nie jest złą grą. To niezła familijna visual novela w detektywistycznym klimacie, która stara się zrobić coś innego, niż większość gier marki, które koncentrują się przecież na walce, a nie koegzystencji ludzi i zwierząt. Robi wszystko poprawnie i z perspektywy osoby dorosłej, gdybyśmy dalej trzymali się skali liczbowej, byłaby to solidna 6 lub słabsza 7. Dzieci na pewno oceniłyby ją wyżej, bo przebywanie w kolorowym świecie Pokemonów jest przyjemne, a trzymanie za rękę i łatwe zagadki akurat im mogą aż tak nie przeszkadzać.

Tylko że tutaj pojawia się jedno ogromne ALE powiązane z rodzimym rynkiem. Olewanie przez Nintendo polonizacji w naszym kraju sprawia, że mało które dziecko będzie mogło sobie pozwolić na zabawę z Detektywem Pikachu. W końcu rozgrywka polega tu w głównej mierze na czytaniu, a trudno to robić dziecku, kiedy wszystkie teksty są w języku angielskim. W takim Mario brak tłumaczenia, choć kuriozalny, nie sprawia wielkiego problemu, bo przez większość czasu tam się skacze. Tutaj nie da się na to przymknąć oka.

A to powoduje, że na polskim rynku jest to właściwie gra dla nikogo. Najwięcej frajdy wyniosłyby z niej dzieci, uczestnicząc w luźnej detektywistycznej przygodzie, jednak tradycyjny dla Nintendo brak, chociażby napisów w języku polskim to przekreśla. Dla dorosłych będzie to doświadczenie zbyt proste i infantylne, zwłaszcza w porównaniu z bardziej dowcipnym filmem z Ryanem Reynoldsem. Pozostają jedynie najgorliwsi miłośnicy żółtej myszy, którzy muszą mieć wszystko, co z nią związane. Pytanie tylko, czy jest ich w naszym kraju wystarczająco. Ja bawiłem się w miarę nieźle, ale czy zagrałbym ponownie? No nie… I mam cichą nadzieję, że gra stanie się pretekstem, by w końcu nagrać drugą część filmu. Bo ona będzie już mieć napisy, a nawet dubbing… 

Plusy
Minusy
6.5
Ocenił Robert Chełstowski
Recenzja gry na Xbox Series X

Recenzja powstała na podstawie rozgrywki z konsoli Xbox Series X

Recenzje gier OpenCritic