Po udanym Mutant Year Zero: Road to Eden można było zastanawiać się, czym zdolni Szwedzi ze studia The Bearded Ladies zaskoczą nas następnym razem. Okazało się, że zadziwią growy świat wypuszczeniem pierwszej informacji o swoim najnowszym tytule blisko 2 tygodnie przed jego premierą. Dopiero 7 lutego podano do wiadomości newsa o istnieniu Corruption 2029 i jego premierze, zaplanowanej na…17 lutego. Żadnych wcześniejszych wzmianek, brak pokazów gry na najważniejszych targach, zupełnie inny marketing niż przy, owocnym przecież, debiucie. Nie ukrywam jednak, że mając w pamięci tę świetną grę z mutantami w roli głównej, musiałem koniecznie sprawdzić Corruption 2029.
Corruption 2029 zabiera nas do niedalekiej przyszłości, w której Ameryka staje się miejscem wojny pomiędzy dwoma frakcjami. Kraj opustoszał, a wysoce posunięta technologia zmieniła żołnierzy w maszyny. Kilka zdań wstępu fabularnego i wchodzimy do gry – o ile za Mutant Year Zero stała ciekawa, dobrze napisana historia (zachęcam do zapoznania się z recenzją Jakuba), tak w Corruption 2029 jest jedynie pretekstem do rozgrywki. Bohaterowie są bezpłciowi, poznajemy ich jedynie z imienia, a dialogów tu jak na lekarstwo. Kolejnym problem jest mała liczba lokacji jakie zwiedzimy w trakcie całej rozgrywki. Gra zbudowana jest 3 kampanii, na które składa się maksymalnie 6 misji. Ciężko jest więc cieszyć się z tego, że każdą lokację odwiedzamy po kilka razy i zawsze jest ktoś do ubicia na przestrzeni 3 rozdziałów w tym samym miejscu. Twórcy zdecydowanie poszli na łatwiznę, co jest niemałym rozczarowaniem.
Jako, że trójka naszych protagonistów przejmuje transportowiec wroga, staje się on naszą bazą wypadową. Korzystamy z niej przed każdą misją, by naszych wojaków odpowiednio przygotować. Bohaterowie mogą nosić 2 bronie i korzystać z 3 implantów. Zarówno oręż, jak i ulepszenia postaci zdobywamy za wypełnianie celów głównych i dodatkowych dla każdej misji. W teorii więc wydaje się, że wraz z postępem gry będziemy coraz silniejsi, choć praktyka okazuje się rozczarowująca. Zacznijmy od tego, że przeciwnicy są od nas znacznie mocniejsi. Ich liczba też staje się problemem, ale z czasem w kość daje przede wszystkim ich różnorodność. Z perspektywy grającego – mając do wyboru 3 bezpłciowych bohaterów, bez żadnej ukierunkowanej klasy, wydaje się, że można ich dowolnie ukształtować. Problemem jest jednak to, że jak już wspominałem, bronie i odpowiednie ulepszenia (a nie każde przecież jest przydatne) odblokowywane są poprzez misje. Wobec tego, nie jest ich po prostu dużo. Zanim namęczymy się i zbierzemy odpowiednie implanty miną 2 kampanie, podczas których i tak przeciwnik staje się coraz silniejszy.
Corruption 2029 zapewne nie chce być grą dla mięczaków, ale można tworzyć produkcje złożone i dające w kość, jednocześnie z większą ofertą taktyk i swobodą dla gracza. Nie jest tak, że każda konfrontacja staje się pójściem na rzeź, bo eksplorując lokacje możemy natrafić na pewne wspomagacze, jak apteczki, granaty, czy materiały wybuchowe. Ba, da się nawet hakować wieżyczki, które niszczą wszystko co znajdzie się w ich zasięgu. Opcja skradania się i cichej eliminacji również wchodzi w rachubę, ale wykonanie pozostaje co najwyżej poprawne. Broni z tłumikiem są tylko dwie, a bohaterów trzech. Jeśli nie wykończymy w jednej turze przeciwnika, ten zawoła cały poligon i zostaniemy zdemaskowani. Implanty pozwalają np. na zamrożenie przeciwnika lub jego ogłuszenie co unieważnia jego turę, ale już nie da się łączyć tych efektów, wobec tego odwlekamy często alarm jedynie na chwilę. Zatem do pewnego momentu jesteśmy w stanie się maskować, ale potem i tak zaczyna się walka o przetrwanie. Wykorzystując to, że inteligencja komputera rozumem nie grzeszy, staramy się o jak najwyższe położenie na mapie. Kiedy znajdujemy się wyżej od przeciwnika, ten naraża się na dosyć łatwy ostrzał, a nawet jeśli spróbuje się do nas dobrać i wejść na nasz poziom, to my z pewnością go skontrujemy. To jedyna pewna taktyka w Corruption 2029, która oczywiście jest skuteczna, ale szybko nas znudzi. W drugą stronę to działa oczywiście tak samo – można zaczynać misję od ostatniego zapisu, jeżeli schrzaniliśmy sprawę z zajęciem odpowiedniej pozycji. Porównanie gry Szwedów do gry bardziej logicznej, a nie taktycznej wcale nie musi być chybione. Czasem odnosi się wrażenie, że pomimo starań dotyczących zróżnicowania naszych postaci i tak wszystko sprowadza się do wykonania misji z przewodnikiem w ręce.
Jeśli dodamy do powtarzających się czynności, przemierzanie tych samych lokacji, to w pewnym momencie wszystko zlewa i powoduje odczucie eéjà vu. Zdarzał mi się więc, że podczas grania zadawałem sobie pytanie – Czy ja przypadkiem nie powtarzam tej samej misji?. Ciężko żeby nie zastanawiać się nad tym, gdy kończymy zadanie, a następnie znowu trafiamy do tego samego miejsca. Musimy mieć też z tyłu głowy to, że czasem nie wykonamy wszystkich celów pobocznych i nie odblokujemy jakiegoś dobrego ulepszenia, bo jest to zbyt trudne i tak…kolejny raz wylądujemy w tym samym miejscu. Oddać jednak należy Szwedom to, że jak już się natrudzimy i przemęczymy pierwszą połowę gry, tak w drugiej jest trochę lepiej – więcej przydatniejszych zabawek i bonusów potrafi działać czasem cuda, choć na „normalu” dalej jest to cholernie trudna przeprawa. Wspominałem też o różnorodności przeciwników – podobnie jak w Mutant Year Zero postarano się o jak najbardziej wymyślnych przeciwników. Nie zabraknie, obok zwykłych żołdaków, gości z pancerzem, który zawsze absorbuje część obrażeń, dopóki go nie zniszczymy. Są też drony, które wskrzeszają zmarłych wrogów lub postacie posyłające pełzające bomby, które w sumie same zmuszają nas do znajdowania wyższych pozycji byleby uciec przed potężnym wybuchem.
Jakub w swojej recenzji Mutantów narzekał na problemy z perspektywą wysokości. Czy Szwedzi ogarnęli wreszcie temat? Niestety nie, przez co strzelba jest przydatna jedynie w bardzo bliskich starciach, gdy mamy 100% pewność, że bardziej nam się będzie opłacać wykonać ten ruch niż nie. Strzelbą ciężko jest zdjąć przeciwnika z góry, choć karabinem, czy pistoletem nie stanowi to żadnego problemu. W dodatku odniosłem wrażenie, że komputer ma przewagę w wyprowadzaniu ataków zza osłon. Kiedy my nie mamy szans na trafienie przeciwnika, tak ten jest w stanie nam zadać obrażenia. Znowu czeka nas kombinacja z przemieszczaniem się jednostek i polowania na pomyłkę wroga.
Żeby jednak nie było tak smutno, to pochwalmy też to, że Corruption 2029 korzysta również z rozwiązań działających już w Mutant Year Zero – mamy więc przyjemny interfejs, bardzo zresztą podobny do tego, co znajdziemy w debiutanckiej produkcji The Bearded Ladies. Świat wykreowany w grze również jest wyrazisty i wiarygodny. Udało się Szwedom ponownie zaprojektować klimatyczne miejscówki, tym bardziej szkoda, że jest ich tak niewiele. Choć nie mamy zbytnio wiele okazji, tak destrukcja otoczenia istnieje i może też być elementem naszej taktyki – efekty nie wyglądają najgorzej. Warstwę wizualną zaliczam więc na duży plus.
Nie podlega wątpliwości, że większość graczy dobrze bawiących się przy Mutant Year Zero: Road to Eden, będzie również zadowolona z Corruption 2029. To produkcja trudna jednak do oceny – nie wszystko zagrało w kolejnej produkcji Szwedów. Debiut był jednak znacznie dłuższym kawałkiem kodu z lepiej napisaną historią i bardziej rozbudowanym systemem rozwoju postaci. Niby implanty robią swoją robotę, ale nie wszystkie, a i trzeba się mocno natrudzić żeby z naszych bohaterów zrobić maszynki do zabijania. Koniec końców, gra raczej nie zawojuje świata, a fakt, że znajduje się obecnie jedynie na Epic Games Store, wcale jej nie pomoże. Z pewnością kusić może cena – 70 złotych, to uczciwa propozycja.