Recenzja Beat Me!

Beat Me

Przy recenzji Beat Me! czuję się jakbym analizował trudny wiersz. Siedzę sobie właśnie na krzesełku, kawka parzy się jeszcze w kubeczku obok, w tle przygrywa muzyczka wzmagająca koncentrację, a ja patrzę na kartkę i brak mi po prostu słów. O ile w przypadku poezji trudność analizy polega na zrozumieniu utworu, o tyle Beat Me! jest tak niesamowicie proste, bezpieczne i po prostu poprawne, że w zasadzie nie ma zbyt wiele do opisywania.

Beat Me! (2)

Beat Me! to bijatyka dla maksymalnie sześciu graczy (lokalnie i sieciowo, aczkolwiek życzę powodzenia w znalezieniu sesji). I w zasadzie w tym miejscu mógłbym zakończyć recenzję. Kompletnie pozbawioną wrażeń i emocji, bo Beat Me! nie dostarcza ich praktycznie wcale. Znacie to uczucie, kiedy w nocy tracicie czucie w ręce, bo zbyt długo na niej leżeliście? Po Beat Me! czuję się jakbym zbyt długo leżał na całym sobie, bo w trakcie rozgrywki nie czułem kompletnie nic. Tak bardzo nijaka jest ta gra.

W grze dostępne są zaledwie dwa tryby i w zasadzie nie wiem, przy którym nudziłem się bardziej. W deathmatchu (także drużynowym) maksymalnie sześciu graczy naparza się między sobą na przestrzeni kilkunastu mapach, korzystając przy tym ze spadających z niema wspomagaczy (np. zmniejszenie siły grawitacji). Grać można lokalnie lub po sieci, aczkolwiek w dniu premiery nie byłem w stanie znaleźć żadnej aktywnej sesji i wątpię, by w przyszłości miało się tu cokolwiek zmienić. „Tryb fabularny” to z kolei nic innego jak klasyczny tryb hordy, w którym w pojedynkę lub w kooperacji mierzyć musimy się z kolejnymi hordami głupich jak but duchów, w międzyczasie zbierając rozsiane po mapie kryształki wymienialne na dodatkowe zdrowie, ataki specjalne lub chwilowe przemienienie się w ziejącego ogniem demona. Żaden z nich nie sprawił mi jednak frajdy i do każdej sesji musiałem się niestety zmuszać.

Beat Me! (1)

Walka w Beat Me! pozbawiona jest niestety głębi i sprowadza się do bezmyślnego klepania przycisku odpowiedzialnego za atak, sporadycznie przerywanego odpaleniem łatwej do uniknięcia umiejętności specjalnej. Choć do dyspozycji mamy siedmiu bohaterów różniących się od siebie statystykami to jedyną znaczącą różnicą jest tutaj podział na postaci dystansowe i walczące w zwarciu, bo większością z nich i tak gra się tak naprawdę identycznie. Szybko więc przestałem się tymi różnicami przejmować i wybierałem tego bohatera, który najbardziej przypadł mi do gustu wizualnie – szkielet.

Prosta oprawa wizualna może się podobać, ale brak w tym wszystkim jakiejkolwiek spójności artystycznej. Średniowieczny klimat walczących rycerzy i magów burzony jest przez pojawienie się w grze postaci pirata i gejszy. Tyczy się to także dostępnych map, bo w jednej rundzie walczyć możemy w lochach zamku, chwilę później znajdziemy się na pirackim statku, by w kolejnej minucie odwiedzić miasteczko wyrwane prosto z westernu. Należy tutaj pochwalić ich różnorodność i pomysłowość, ale jednocześnie takie wymieszanie różnych stylów pozbawia Beat Me! własnej tożsamości.

Beat Me! (3)

Wybaczcie, że się powtarzam, ale Beat Me! to gra absolutnie nijaka, niewyróżniająca się spośród tłumu kompletnie niczym, ale nie będąca tez w żadnym aspekcie jednoznacznie złą. Jest to niestety większy problem niż się wydaje, bo po jej ograniu czuję, że twórcy zmarnowali mój czas. Na rynku jest zdecydowanie zbyt dużo znacznie lepszych bijatyk, by warto było rozważać kupno Beat Me!.

Plusy
  • Różnorodność map
  • W miarę przyjemna wizualnie
Minusy
  • Tylko dwa tryby
  • Servery świecą pustkami
  • Nijaka
4
Ocenił Konrad Noga
Recenzja PC

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z PC

Recenzje gier OpenCritic