Wizji postapokaliptycznego świata w grach i popkulturze było już wiele. Resident Evil, The Last of Us, Horizon: Zero Daw, Fallout. Pomysły na postapokalipsę we wszystkich tych tytułach, choć teoretycznie różne, w praktyce sprowadzają się do tego samego, utartego schematu – ludzkość zostaje cofnięta w rozwoju i musi próbować odbudować cywilizację, jednocześnie walcząc z nowym krwiożerczym gatunkiem, który pojawił się po dniu zero (kolejno zombie, grzybozombie, robodinozaury i tak naprawdę wszystko, co się rusza). Jednak co by było, gdyby wcale nie doszło do upadku społeczeństwa, światu nie zaczęły zagrażać niebezpieczne stworzenia, a największym problemem, z którym musi mierzyć się ludzkość był fakt, że cała planeta znalazła się pod wodą? Aquanox: Deep Descent stanowi odpowiedź na wszystkie te pytania.
Stojące za tą podwodną strzelanką Digital Arrow zabiera nas w podróż w głębiny będącej niegdyś ziemią krainy zwanej Aqua. Od ostatniej, trzeciej odsłony serii minęło już 17 lat, więc dla zdecydowanej większości graczy (w tym również mnie) wyprawa ta będzie pierwszym zetknięciem się ze światem gry. Twórcy na szczęście wzięli to pod uwagę i sprawili, że Aquanox: Deep Descent jest tak przyjazny dla nowych graczy, jak to tylko możliwe. W trakcie trwającej około dziesięciu godzin kampanii wcielamy się w rolę czwórki kriogenów, czyli osób zahibernowanych tuż przed katastrofą, które budzą się w zupełnie nowym i nieznanym świecie. Szybko przechwytujemy pierwszą lepszą łódź podwodną i przy pomocy tajemniczego Ishmaela wydostajemy się z placówki.
Archimedean Dynasty
W tekście wspominam, że ostatnia, trzecia odsłona serii ukazała się 17 lat temu. Szybkie „guglowanko” wykaże, że w 2003 roku swoją premierę miał Aquanox II: Revelation, a więc część druga. O co chodzi? Otóż oryginalne Aquanox z 2001 roku jest niczym innym, jak sequelem wydanego dwa lata wcześniej Archimedean Dynasty, którego wiele elementów znaleźć dziś można właśnie w Deep Descent. Koneserzy staroci mogą w ów tytuł zagrać chociażby dzięki GOG-owi.
Nasz towarzysz niestety szybko ginie, ale przed śmiercią informuje nas jeszcze byśmy odnaleźli Okabe, kapitana statku Tupilaq, który ma nam pomóc w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości. Początkowo nasz cel nie jest jasny. Ot, wykonujemy pomniejsze robótko to dla załogi Tupilaqa, to dla przedstawicieli licznych frakcji walczących o wpływy w Aqua’ie. W pewnym momencie natrafiamy jednak na trop, sugerujący, że gdzieś w głębinach Oceanu znajduje się „kufer”, dzięki któremu ludzkość będzie w stanie przywrócić świat do normalności. Brzmi to dość intrygująco, więc ze smutkiem przychodzi mi oznajmić, że fabuła gry oraz jej bohaterowie nie porywają. Nie ma tutaj co prawda w tragedii. Ba, pojawiają się nieco bardziej interesujące wątki pokroju polującego na wielkiego wieloryba Nemo, będących ociupinkę zbyt jawną adaptacją „Moby Dicka” Hermana Neville’a.
Niemniej cała reszta nie robi z potencjałem świata absolutnie nic interesującego. Momentami miałem wrażenie, że kolejne wątki to po prostu odhaczanie kolejnych frakcji do pokazania graczowi. Nie ma w tym nic złego, bo Aqua zamieszkiwana jest przez masę różnych, dziwnych frakcji, m.in. pozbawionych własnej woli Bionitów, Przymierza Atlantyckiego czy też Federacji Indo-Pacyficznej. Problem leży w egzekucji, bowiem spotkanie z każdym z ugrupowań sprowadza się zazwyczaj do wymiany uszczypliwości i zrobienia dla nich questa, po czym ruszamy dalej. Zdecydowanie wolałbym w trakcie kampanii spotkać osobiście przedstawicieli zaledwie kilku grup, co pozwoliłoby twórcom na pogłębienie ich charakterów.
Podobną nijakość odnaleźć można również w projekcie samych misji. Zdecydowana większość zadań, których się podejmujemy polega na przepłynięciu do celu i albo wybiciu stacjonujących tam wrogich jednostek, albo zeskanowaniu leżącego na dnie wraku i odzyskaniu z niego jakichś komponentów. Rzadko kiedy zdarzają się bardziej pomysłowe misje. Z miłą chęcią powitałbym w swoim dzienniku pokładowym więcej misji pokroju polowania na zmutowanego przez nanoplankton wieloryba (choć muszę zaznaczyć, że akurat ta walka wyjątkowo przypadła twórcom do gustu, bo zmuszają gracza do staczania jej trzykrotnie) wykonuje się czy też sporadycznych batalii między armiami poszczególnych frakcji.
A przecież świat Aquanox: Deep Descent aż prosi się o wykorzystanie jego potencjału. Poruszanie się po nim jest zaskakująco przyjemne, a same mapy zachęcają do zwiedzania. Moment, w którym ujrzałem zatopione egipskie piramidy absolutnie mnie oczarował, a to nie jedyny moment, bo podwodnych pomników dawnego świata jest tutaj wiele. Ten fantastyczny klimat dodatkowo potęgowany jest przez genialną, lekko niepokojącą muzykę cichutko przygrywającą w tle. Szkoda więc, że większość czasu spędzamy jednak penetrując ładne, ale wciąż bardzo do siebie podobne jaskinie.
Wbrew pozorów trudno jest się jednak w Aquanox: Deep Descent nudzić, co jest zasługą naprawdę przyjemnego modelu walki, pozwalającego w dodatku na sporą dowolność w spersonalizowaniu rozgrywki pod swoje własne preferencje. Nasza łajba wyposażona jest w dwa miejsca na uzbrojenie, w które wsadzić możemy różnego rodzaju karabiny maszynowe, bronie szrapnelowe, wyrzutnie torped i kilka innych. W moim przypadku najlepiej sprowadzało się ciągłe podgryzanie przeciwnika szybkostrzelnym działkiem sonicznym z odległości, w między czasie wysyłając w jego stronę samonaprowadzające torpedy. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by zmienić łódź (ich też jest kilka rodzajów) na mocniej opancerzoną, zamontować szrapnele i ze śpiewem na ustach wryć się w sam środek jatki.
Należy jednak przy tym pamiętać, by nie skończyć bez amunicji. Co prawda Aquanox: Deep Descent posiada bardzo podstawowy system craftingu, więc w każdej chwili możemy wskoczyć do okna ekwipunku, by w pośpiechu wytworzyć kilka dodatkowych magazynków i apteczek lub po prostu zmienić typ uzbrojenia. W trakcie walki jest to jednak o tyle problematyczne, że menu gry jest okrutnie wręcz koślawe i powolne. Wejście wymaga kilku kliknięć, a nawigacja po nim przy pomocy pada to istny koszmar. Zatem zanim odnajdziecie odpowiednią opcję i akurat nie przeskoczycie o kilka okienek za daleko, wróg w międzyczasie zje wam sporą część zdrowia. Ponadto w trakcie całego tego procesu może okazać się, ze brakuje nam surowców i salwować będziemy musieli się ucieczką, by gdzieś na uboczu lizać dno oceanu w poszukiwaniu zawierających losowe przedmioty wraków.
Warto więc zawczasu zaopatrzyć się w surowce w bazie którejś z frakcji, z którymi współpracujemy. Nie można też natomiast przesadzić, bo ilość kredytów jest ograniczona, a potrzebne są one także do wykupywania ulepszeń dla poszczególnych elementów naszych łodzi. Chętni mogą pobawić się w zbieractwo i sprzedawanie zebranych materiałów, ale nie jest to wymagane, bo kasy w Aquanox: Deep Descent dostajemy na tyle, że spokojnie da się w pełni ulepszyć naszą łódź, wykupić kilka modułów wspomagających (np. drony bojowe lub dodatkowe tarcze), a i tak zostanie nam co nieco, by kupić surowce do produkcji amunicji. Wystarczy nie szastać forsą na prawo i lewo. Tak jak w prawdziwym życiu.
Aquanox: Deep Descent posiada też kilka dyskusyjnych decyzji designerskich. Na przykład, wbrew pozorom nie jest to wcale strzelanka 6DoF, bo obrót naszego statku w osi pionie i poziomie ograniczony jest do 180 stopni. Uniemożliwia to obrócenie łajby do góry nogami i „zgubienie się”, ale w konsekwencji momentami miałem wrażenie, że nie musiałbym kręcić się dookoła własnej osi jak opętany gdybym tylko miał kilka stopni odchyłu więcej. Szkoda też, że gra nie pozwala na sterowanie joystickiem, o co tego typu produkcja aż się prosi. Sterowanie padem sprawdza się całkiem nieźle, ale co joystick to jednak joystick.
Wszystko to czyni z Aquanox: Deep Descent całkiem przyjemny, choć w żadnym razie nie rewolucyjny tytuł. Brak tu odkrywczości, ale wszelakie niedociągnięcia nadrabia kapitalny klimat oraz śliczne wizualia. Fani wspólnego grania mogą także przejść kampanię wspólnie z trójką innych graczy, a także porywalizować w trybie wieloosobowym, aczkolwiek, będąc zupełnie szczerym, nie wróżę mu dużej popularności. Niemniej w ciągu tych dziesięciu godzin spędzonych z grą bawiłem się całkiem nieźle.